Fury - Wilder. "Król Cyganów" rządzi w królewskiej kategorii. "Nikt nie wie, jaki jest naprawdę"

Tyson Fury w wielkim stylu pokonał w Las Vegas Deontaya Wildera i został mistrzem świata wagi ciężkiej federacji WBC. Brytyjczyk napisał tym samym jedną z najbardziej zaskakujących historii w zawodowym boksie.

2020-02-24, 14:45

Fury - Wilder. "Król Cyganów" rządzi w królewskiej kategorii. "Nikt nie wie, jaki jest naprawdę"
Tyosn Fury w walce z Deontayem Wilderem. Foto: PAP/EPA/ETIENNE LAURENT
  • Tyson Fury (30-0-1, 21 KO) zachował tytuł niepokonanego pięściarza i odzyskał mistrzowski pas
  • Dla Deontaya Wildera (42-1-1, 41 KO) była to pierwsza porażka w zawodowym ringu
  • Podczas pierwszej walki w 2018 roku był remis 

W 2015 roku, niedługo po największym sukcesie w karierze, Fury był na granicy, o krok od tego, by skończyć swoje życie, które stało się dla niego udręką. Przegrywał walkę z depresją, uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Ze szczytu w błyskawicznym tempie spadł na samo dno. Historia jego powrotu jest jednak pasjonująca.

"Byłem na krawędzi"

- Jeśli tam wrócę, to tym razem nie zdołam się wydostać. Umrę. Patrzysz na mnie i myślisz, że mistrz świata wagi ciężkiej w boksie ma wszystko, musi być szczęśliwy. Ale nie byłem. Nie było dnia, w którym nie budziłbym się i nie modlił o śmierć. Miałem wszystko, żeby być szczęśliwym, ale każdy dzień był szary i ciemny. Byłem na krawędzi, ale nie poddałem się. Życie jest trudne. Nic nie skrzywdzi cię tak, jak zrobi to życie. Problemy ze zdrowiem psychicznym to cichy zabójca, który ma na swoim koncie więcej ofiar niż większość innych rzeczy. Powiedzieli, że mam zaburzenia dwubiegunowe, stany maniakalno-depresyjne. Piłem od poniedziałku do niedzieli, brałem kokainę. Byłem w takim stanie, że tylko to mi pomagało - opowiadał.

Nie da się powiedzieć, ilu sportowców niszczy swoje życie z powodu problemów psychicznych. W tej grupie w ostatnich latach zmieniło się wiele, coraz więcej mówi się o tym, że zawodnicy i zawodniczki nie są robotami, że muszą zmagać się z wielką presją, zostawiają zdrowie w rywalizacji, a ich kariery trwają krótko. Przypadek Fury'ego tylko potwierdził, że depresja i zaburzenia nie wybierają, a do czynienia z nimi może mieć każdy, bez względu na zasobność portfela czy sukcesy.

REKLAMA

Pięściarz był przekonany, że jego życie skończy się pewnego dnia w 2016 roku. Jechał swoim samochodem w stronę mostu, rozpędził się i planował zjechać z drogi. Swojej żonie powiedział, że nie wróci. Wyłączył telefon. W filmie dokumentalnym mówił, że usłyszał głos, który kazał mu tego nie robić i pomyśleć o swoich dzieciach. Przejechał most, zatrzymał samochód. Trząsł się. Wtedy zadzwonił po pomoc. To był początek walki o to, by wrócić do zdrowia. Od tego wydarzenia zaczyna się też niedawno wydana w Polsce książka.

Mający ponad dwa metry wzrostu i ważący dużo ponad sto kilogramów Fury podkreśla, że nie wygrał z depresją i swoimi problemami. Mówi, że ma lepsze i gorsze dni, jak każdy. I że ta mroczna strona nigdy do końca nie odchodzi. Stara się myśleć pozytywnie i otaczać się ludźmi, którzy mają na niego dobry wpływ. Opowiada o swoich problemach innym.

- Nikt nie wie, jaki jest naprawdę. To delikatny gigant. Wcześniej prasa zrobiła z niego potwora i ludzie znali tylko potwora - opowiadała jego żona.

REKLAMA

Walka z samym sobą

Fury wielokrotnie przyjmował rolę błazna na konferencjach prasowych, lubił obrażać i prowokować swoich rywali, spotkał się z ostrą krytyką kilku swoich seksistowskich i homofobicznych wypowiedzi. Właściwie nigdy nie było wiadomo, co zafunduje publiczności i dziennikarzom. Wywoływał ogromne emocje, nie zawsze pozytywne, jednak wszystko to sprawiało, że był w stanie wzbudzać ogromne zainteresowanie.

Pod maską, którą nosił, Brytyjczyk cały czas toczył walkę z samym sobą. Zaczął ją wygrywać dopiero po wydarzeniach, które prawie zakończyły się tragedią. 

Byliśmy świadkami wielu przemian, sytuacji, w których sportowcy byli w stanie wracać do gry po urazach, po sytuacjach, w których wydawali się być na końcu swojej kariery. To, co osiągnął Tyson Fury, trudno opisać w sposób, który nie byłby banalny. Tyle tylko, że ta historia rzeczywiście przypomina scenariusz hollywoodzkiego filmu. Tym bardziej że (przynajmniej na razie) wydaje się mieć szczęśliwe zakończenie.

>>>Wilder - Fury 2. Wilder na deskach przed czasem, Fury odzyskał pas i wrócił na tron

REKLAMA

Od 2016 roku Tyson Fury lat zrzuca kilkadziesiąt kilogramów, odbudowuje formę, choć przecież zawsze daleko mu było do przypominającego kulturystę Anthony'ego Joshuy czy mającego imponującą muskulaturę Deontaya Wildera. Wraca do treningów, krok po kroku odzyskuje formę. Na przetarcie pokonuje Sefera Seferiego i Francesco Pianetę, którzy nie są dla niego żadnym wyzwaniem.

Mierzy wysoko i świadczy o tym to, że chce stanąć oko w oko z Deontayem Wilderem, który w karierze jeszcze nie przegrał. Bokserem, który ma najlepszy w historii odsetek nokautów i którego prawa ręka budzi grozę. W dodatku ma z nim walczyć w USA.

Cud w Vegas

1 grudnia 2018 roku Tyson Fury boksersko deklasuje Wildera, runda po rundzie bawi się z nim, momentami ośmiesza. Zdecydowanie prowadzi na punkty. Ale Amerykanin, choć zraniony, cały czas jest niebezpieczny. Brytyjczyk zostaje powalony na ziemię i jest liczony w dziewiątej rundzie, ale nie robi to na nim wrażenia.

REKLAMA

W ostatniej odsłonie tego starcia daje się jednak zaskoczyć. Najpierw pada cios prawą ręką, a za nim, kiedy Brytyjczyk już upada, trafia potężny lewy sierp. Fury nie ma szans na to, by wstać. To po prostu jest niemożliwe. Wiele walk sędziowie zakończyliby w momencie, w który zawodnik dotknąłby desek.

To właśnie ten moment, który najbardziej przypomina film. Żona, dzieci, cel, o który walczył przez lata od swoich najczarniejszych dni - to powinno mu pozwolić wstać. Retrospekcja całego powrotu i przebytej drogi, impuls. Ale Fury w późniejszych wywiadach przyznawał, że nie ma pojęcia, jak doszło do tego, że walka się nie skończyła.

- Leżałem nieprzytomny do siedmiu, potem nagle otworzyłem oczy i wyskoczyłem do góry. Gdzieś nade mną była w tej walce boska ręka i to ona mnie podniosła - mówił.

REKLAMA

Tyson Fury wstaje, mówi sędziemu, że chce walczyć dalej. Udaje mu się nie tylko dotrwać do końca, ale też kilka razy postraszyć Wildera i wygrać końcówkę rundy. Każdy inny pięściarz wszedłby walczyłby tu o przetrwanie.

Po tym, jak sędziowie ogłaszają remis, może być rozczarowany. Dla wszystkich jest to jednak potężny szok, faworyzowany Wilder uratował się w ostatniej chwili, choć nie brakuje przecież głosów, że rękę podali mu sędziowie. To, że Fury sprawia niespodziankę, to zbyt mało powiedziane.

Od razu staje się jasne, że od ostatniego gongu rozpoczęły się przygotowania do rewanżu.

REKLAMA

Metoda w szaleństwie

W weekend widzieliśmy, że w drugiej walce z Wilderem Tyson Fury wrócił jeszcze lepszy, pokazując swój nieszablonowy styl, pewność siebie i świadomość własnych atutów. Starcie w Las Vegas było jednostronne, a zwycięstwo Brytyjczyka ani przez chwilę nie było zagrożone. Do momentu, w którym sędzia przerwał pojedynek, prowadził zdecydowanie na kartach punktowych.

I dopiero teraz wszyscy uświadomili sobie, że w zasadzie wszystko, czym odgrażał się przed walką, sprawdziło się co do joty. To, dlaczego nikt nie brał na poważnie jego słów, było oczywiste. Wszyscy przyzwyczaili się do tego, że Fury mówi dużo, a część z tego to przechwałki, prowokacje, blef, chęć zabłyśnięcia (pomijając już niezbyt cenzuralne rzeczy, których nie ma sensu tu cytować, a z których miały pożywkę brukowce). Prawdziwe problemy psychiczne mieszały się z czymś, co w boksie ma miejsce od dawna - robieniem show, thrash talkiem, szaleństwem, z którego wielu wielkich pięściarzy robiło swój znak firmowy i działało na swoich rywali.

Tyson Fury mówił o tym, że podczas obozu nokautował sparingpartnerów. Nie robił problemu z wytypowanych do prowadzenia walki sędziów, nie przejmował się swoją wagą, problemami z kostkami czy ryzykiem, że odnowi mu się rozcięcie, którego doznał w walce z Otto Wallinem.

REKLAMA

Mówił, że wyciągnął lekcję i zamierza częściej trafiać i "podłączać" Wildera, zasypując go gradem ciosów, w szczególności lewym prostym. Powiedział, że udowodni to, że Wilder jest pięściarzem jednowymiarowym. Jedyne, w czym się pomylił, to fakt, że walka potrwała dłużej niż przewidywał.

Niewielu wyciągnęło wnioski z zapowiedzi Fuy'ego, a na pewno nie zrobił tego Wilder. Amerykanin został zdemolowany, w siódmej rundzie jego narożnik przerwał walkę, czym uchronił swojego zawodnika przed ciężkim nokautem. To obnażenie braków rywala tylko potwierdziło, że Tyson Fury jest jednym z najbardziej inteligentnych bokserów, jacy istnieją. Przy swoich warunkach fizycznych jest też niezwykle mobilny, i potrafi dostosować swoją strategię do przeciwnika. I w wieku 31 lat cały czas stać go na to, by pokazać coś nowego. Przerwał dominację Kliczki genialną defensywą, Wildera zaskoczył aktywnym, ofensywnym występem.

REKLAMA

Co będzie dalej? Czy możemy czekać na pojedynek z rodakiem Anthonym Joshuą, który rozwiałby wszelkie wątpliwości co do tego, kto jest najlepszy na świecie? 

Fury bez wątpienia wszedł na poziom, który daje mu miejsce wśród największych bokserów w historii. Jego walka o to, by znaleźć się na szczycie, zakończyła się (jeszcze niepełnym) sukcesem. Stracone lata dały mu do myślenia.

Choć wszyscy myśleli o nim jak o szaleńcu, to w weekend pokazał, że w sobotnią noc w Las Vegas był wśród tych, którzy mieli najwięcej zdrowego rozsądku i dostali dokładnie to, czego chcieli.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl 

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej