"Znachor". Barwny obraz przedwojennej prowincji
12 kwietnia 1982 roku miała miejsce premiera, opartego na powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, filmu "Znachor" w reżyserii Jerzego Hoffmana.
2024-04-12, 05:40
Film Hoffmana był już druga próbą podejścia do powieści popularnego w dwudziestoleciu międzywojennym pisarza. W 1937 roku, od razu po ukazaniu się powieści "Znachor", być może najważniejszy polski reżyser przedwojenny - Michał Waszyński, nakręcił jej pierwszą wersje filmową. Książka Dołęgi–Mostowicza była dobrym materiałem na film ponieważ łączyła dwie rzeczy. Po pierwsze dzięki rozbudowanemu wątkowi romansowemu gwarantowała dużą widownię, z drugiej strony opowieść wybitnym chirurgu, który stracił pamięć i błąka się najmując się do drobnych prac po całym kraju jako bezdomny nędzarz, dawała możliwość ukazania w jednym filmie przekroju Polski od najwyższych do najniższych warstw społecznych, od stolicy aż po kresy wschodnie.
Posłuchaj
Popis Jerzego Bińczyckiego
Hoffman, jako reżyser znany z zamiłowania do tworzenia kina epickiego uznał, że warto powrócić do książki po ponad 40 latach. Jego atutem, poza zdobytym na planie "Pana Wołodyjowskiego" i "Potopu" doświadczeniem, z całą pewnością był Jerzy Bińczycki, któremu Hoffman powierzył rolę doktora Wilczura. Jego kreacja jest najmocniejszym punktem filmu i udowadnia, jak wielkim aktorem był Bińczycki.
Interesującą kreację stworzył także Bernard Ładysz, który wcielił się w postać Prokopa – gospodarza, który przyjmuje pod swój dach doktora Wilczura, który nie pamiętając swojej tożsamości, posługuje się imieniem i nazwiskiem zmarłego Antoniego Kosiby. Prokop, jako mieszkaniec wschodnich kresów przedwojennej Rzeczpospolitej posługuje się charakterystyczną, zaciągającą "z ruska" polszczyzną. Bernardowi Ładyszowi udało się to świetnie.
REKLAMA
Mocną, choć objętościowo bardzo małą rolę stworzył Piotr Fronczewski, jako uczeń doktora Wilczura. Mimo, że pojawia się tak naprawdę w pierwszej i ostatniej scenie filmu, pozostaje w pamięci. Dość dobrze poradzili sobie aktorzy młodego pokolenia – Anna Dymna w roli Marysi Wilczurówny, Tomasz Stockinger, jako hrabia Leszek Czyński czy Artur Barciś w roli Wasylki – syna Prokopa, choć zwłaszcza w scenach flirtu ma się poczucie pewnej sztuczności. Otwartym pozostaje pytanie czy jest to winą tylko aktorów i reżysera, czy też sceny te są problematyczne już w warstwie literackiej. Popularna proza Dołęgi-Mostowicza, może nie być materiałem, który łatwo poddaje się uwspółcześnieniu, koniecznemu przecież w sytuacji realizacji filmu w prawie pół wieku po opublikowaniu powieści.
Można powiedzieć, ze pozostali aktorzy grają w sposób, który można by żartobliwie nazwać bierno-agresywnym. W tym sensie, że albo się ich nie zapamiętuje, albo irytują nadużywaniem środków wyrazu. Drażni zarówno Bożena Dykiel w roli Soni, Maria Homerska jako hrabina Czyńska czy Piotr Grabowski w roli Zenka. A pozostali… ich właśnie się nie zapamiętuje.
Posłuchaj
Epickie zapędy
Hoffman usilnie starał się z ostatecznie kameralnej historii uczynić film z epickim rozmachem. Na efekt ten pracuje podbijająca emocje muzyka Piotra Marczewskiego czy wizualna strona filmu, pytanie tylko czy czyni to umiejętnie. Pracę Marczewskiego należy ocenić pozytywnie, natomiast autor zdjęć Jerzy Gościk nie ma jednak tej sprawności i wyczucia wizualnego jak odpowiadający za stronę wizualna innych ważnych filmów Hoffmana Jerzy Lipman ("Pan Wołodyjowski") czy Jerzy Wójcik ("Potop").
REKLAMA
Ujęcia w "Znachorze" są nie najlepiej zainscenizowane oraz grzeszą nadmiernym wykorzystywaniem transfokacji, czyli zmiennoogniskowych obiektywów, które umożliwiają zmianę planu w trakcie trwania jednego ujęcia. Środkiem tym filmowcy zachłysnęli się w latach 70-tych i 80-tych, jednak nieumiejętne stosowanie transfokacji tak naprawdę wprowadza chaos w wizualna warstwę filmu.
Tym, co się natomiast udało jest sugestywne ukazanie świata prowincji polskich kresów. Wszystkie sceny wiejskie, toczące się w młynie albo w chłopskiej chacie są bogate wizualnie i prawdziwe. Prawdopodobnie właśnie ów koloryt przedwojennej chłopskiej Polski, obok gry aktorskiej Jerzego Bińczyckiego, jest największym walorem filmu.
az
REKLAMA