"Widzę jakieś potworaki". Ta historia zainspirowała serial "Projekt UFO"

10 maja 1978 roku Jan Wolski, rolnik z Emilcina, spotkał bardzo uprzejme ufoludki. Tak przynajmniej wynika z jego opowieści. Po latach wyszły na jaw sensacyjne okoliczności incydentu. Pewne wątki tej historii znajdziemy w serialu "Projekt UFO".

Michał Czyżewski

Michał Czyżewski

2025-04-16, 11:21

"Widzę jakieś potworaki". Ta historia zainspirowała serial "Projekt UFO"
Po lewej: fragment mapy Emilcina i okolic. Po prawej: Julia Kijowska, Maja Ostaszewska, Mateusz Kościukiewicz i Piotr Adamczyk na fragmencie plakatu promującego serial "Projekt UFO". Foto: Polskie Radio/grafika na podstawie materiałów prasowych i zasobów domeny publicznej (Polona.pl)

PRL jak USA

Wyprodukowany przez Netflixa "Projekt UFO" w reżyserii Kaspra Bajona i z udziałem m.in. Piotra Adamczyka, Mai Ostaszewskiej, Julii Kijowskiej, Mateusza Kościukiewicza, Adama Woronowicza i Stanisława Pąka opowiada o środowisku peerelowskich ufologów, ich półoficjalnej działalności, a także ich miejscu w popkulturze oraz pozycji w świecie ówczesnych środków masowego przekazu.

Fabuła serialu i jej związki z prawdziwymi wydarzeniami to temat najnowszego odcinka podcastu Bartłomieja Makowskiego "Prawda czasu i prawda ekranu". O "Projekcie UFO" autor audycji rozmawia z Mikołajem Kołyszką, religioznawcą i dziennikarzem zajmującym się współczesnym mitotwórstwem. Mikołaj Kołyszko jest również, wspólnie z dziennikarzem Polskiego Radia Przemysławem Pawełkiem, twórcą nowej serii podcastowej "Polska sekcja ufologiczna". Gośćmi pierwszego odcinka są Kasper Bajon i Robert Bernatowicz, dziennikarz, twórca fundacji Nautilus, którzy opowiadają m.in. o tym, jaka jest specyfika polskiego doświadczenia z UFO i kiedy po raz pierwszy zaobserwowano je w Polsce - w Emilcinie, w Gdyni w 1958 roku, a może już w XVI wieku?

Choć twórcy przenoszą widza w czasy polskiego komunizmu, to jest to oczywiście wizja w pewien sposób podkoloryzowana na potrzeby "zamerykanizowanej" konwencji. W końcu tematyka UFO i związany z nią zespół wyobrażeń przywędrował do nas z Ameryki. Nie przypadkiem jeden z bohaterów filmu, gdy dowiaduje się o rzekomym spotkaniu Polaka z kosmitami, stwierdza: "mamy polskie Roswell", co dla niemal każdego człowieka jest czytelnym odniesieniem do najsłynniejszej opowieści o lądowaniu latających spodków.

REKLAMA

"Projekt UFO czerpie inspirację z prawdziwych wydarzeń, lecz nie jest ich dosłownym odzwierciedleniem - stanowi fabularyzację autentycznej historii" – piszą twórcy filmu. W serialu Emilcin zamienia się więc w warmińskie Truskasy, rolnik Jan Wolski to pszczelarz Jan Kunik (Stanisław Pąk), a motorami całej intrygi są dwaj ufolodzy: telewizyjny showman Jan Polgar (Piotr Adamczyk) i entuzjasta istot pozaziemskich Zbigniew Sokolik (Mateusz Kościukiewicz), których pierwowzorami są odpowiednio Zbigniew Blania-Bolnar i Witold Wawrzonek (obaj już nieżyjący, podobnie jak Jan Nowak).

Przetworzona w "Projekcie UFO" historia to jeden z najgłośniejszych w dziejach incydentów ufologicznych na terenie Polski. Jednocześnie sprawa ta przypomina inne związane z UFO - nic tu nie jest pewne, wersji zdarzeń wciąż przybywa, a kluczowy świadek od dawna nie żyje. Jeśli jednak 10 maja 1978 roku małą wioskę na Lubelszczyźnie rzeczywiście odwiedzili kosmici, to trzeba przyznać, że byli wyjątkowo dobrze wychowani.

Serdeczne spotkanie trzeciego stopnia

Wszystko, co wiemy o tym niecodziennym zdarzeniu, opiera się na opowieści Jana Wolskiego. Od chwili, gdy o rzekomej wizycie kosmitów w Emilcinie zrobiło się głośno w całym kraju, rolnik chętnie powtarzał swoją historię każdemu, kto chciał o tym słuchać. Jeszcze w 1978 roku z opowieść 71-letniego Jana Wolskiego nagrała na taśmę dziennikarka Polskiego Radia Małgorzata Sawicka. Efektem spotkania jest reportaż "Łąka na skraju wszechświata".

– Przejeżdżałem tędy od Komaszyc, bo tam z klaczą jeździłem do ogiera – wspominał bohater audycji. – Jak ich zauważyłem, to oni po troszku się oglądali i coraz wolniej szli. Tylko tu często chodzą za bażantami myśliwi, to ja liczyłem, że to myśliwi – relacjonował.

REKLAMA

Szybko jednak okazało się, że to na pewno nie myśliwi. – Widzę jakieś twarze zielone, widzę jakieś potworaki. Jak już byłem blisko, to jeden poszedł na jedną stronę, a drugi zaszedł po drugiej stronie, a gdy dojechałem do nich, to jeden z jednej na furę siadł koło mnie, a drugi z drugiej strony – opowiadał.


Posłuchaj

Jan Wolski opowiada o swoim rzekomym spotkaniu z "potworakami" w reportażu Małgorzaty Sawickiej "Łąka na skraju wszechświata" (PR, 1978) 23:38
+
Dodaj do playlisty

 

Choć każdy inny w takiej sytuacji wpadłby w panikę, to Jan Wolski niewiele się przejął pasażerami na gapę, bo po pierwsze wskakiwanie na jadący wóz w celu oszczędzenia nóg było lokalnym zwyczajem, po drugie zaś rolnik był "zimniejszej krwi". – Ja się od młodych lat nie boję niczego. Ja mogę iść w najgorsze chaszcze spać – chwalił się. – Spotkałbym dzika w polu, zwierza, on by do mnie leciał, i bym liczył tak, że będzie mnie rozrywał, wtedy bym się przejął i bym się bał. Ale jak ktoś ładnie, grzecznie do człowieka podchodzi, to czy ja się potrzebuję bać? – mówił.

Postaci, które odbyły przejażdżkę na wozie Jana Wolskiego, miały według niego zieloną skórę, skośne oczy i błony między palcami, były niskie (około 150 centymetrów), a do tego mówiły niezrozumiałym językiem. – Nawet przypuszczałem, że to mogli być Chińczycy, bo kształt troszkę podobny do Chińczyków – wspominał.

REKLAMA

Niebawem cała trójka dojechała do łąki należącej do rodziny Wolskiego. Oczom zdumionego rolnika ukazał się przedziwny pojazd, swoiste połączenie busa z domkiem, na rogach którego obracały się jakieś "wirniki w beczułkach". Obiekt wisiał nieruchomo kilka metrów nad ziemią, a od spodu wisiała "windeczka na czterech szpagatkach, takich jak sznury u żelazka". Postacie na migi pokazały rolnikowi, żeby wszedł na platformę windy, a ponieważ dotąd wszystko między nimi toczyło się w bardzo uprzejmej atmosferze, mężczyzna skorzystał z zaproszenia.

Jan Wolski musiał być naprawdę odważnym człowiekiem - wewnątrz pojazdu ujrzał najpierw dwóch kolejnych potworaków, zaraz potem leżące w rzędzie częściowo sparaliżowane wrony, a następnie został, znów na migi, poproszony o rozebranie się do naga, ale ani razu nie pomyślał, żeby jednak zakreślić jakieś granice nowej znajomości. – Jak do wojska szłem, to musiałem się rozbierać, a cóż dopiero przy nich... oni się uśmiechali, nie tak, jak my, tylko tak skrzywiali się, taki uśmiech mieli dziwny – mówił.

Następnie, zwyczajem ufoludków potwierdzonym w licznych relacjach z całego świata, gospodarze wykonali badanie nagiego ciała Jana Wolskiego. Służyły im do tego koliste przedmioty podobne do talerzyków. Wszystko trwało jednak bardzo krótko i już po chwili gość mógł ubrać się z powrotem. "Potworaki" zaproponowały jeszcze Wolskiemu poczęstunek w postaci potrawy przypominającej sopel, a kruchej jak rogalik, ale rolnik grzecznie odmówił. W tym momencie wszyscy zgromadzeni na pokładzie uznali, że nadszedł koniec spotkania.

– Już wychodziłem, ale się jeszcze odwróciłem, bo tak mi jakoś nie pasowało wyjść od nich – opowiadał rolnik w Polskim Radiu. – Zdjąłem czapkę, bo tam już włożyłem w tym pojeździe, i jak tak skłoniłem się: "do widzenia", to wszyscy czterej, jak tam byli, również się ukłonili. No i pojechałem – dodał.

REKLAMA

W domu Jan Wolski opowiedział o swej przygodzie rodzinie i sąsiadom. Wkrótce plotka o incydencie w Emilcinie została wypuszczona w świat.

Sława nie z tej ziemi

Wydarzeniem zainteresował się wspomniany już Zbigniew Blania-Bolnar, z wykształcenia socjolog, z zamiłowania ufolog, który na swojej pasji nawet zarabiał, jednak prawdopodobnie ze zmiennym powodzeniem. Musiał jednak mieć, choćby lokalnie, pewną renomę fachowca od spraw pozaziemskich, bo prowadził nawet programy telewizyjne lub w nich występował.

Blania - według jego własnego świadectwa - gruntownie zbadał sprawę, poddając Jana Wolskiego rozmaitym testom na prawdomówność. Odnalazł innych świadków. Wreszcie doszedł do wniosku, że emilciński rolnik spotkał kosmitów i był wewnątrz niezidentyfikowanego obiektu latającego (NOL, ang. UFO). Opisał sprawę w książce "Zdarzenie w Emilcinie". O wsi zrobiło się głośno - nie tylko w Polsce, lecz także na całym globie - a sam Jan Wolski już niebawem narzekał na niedogodności związane z popularnością.

Dzisiaj w środowisku polskich wielbicieli UFO nie ma nikogo, kto nie słyszałby o "zdarzeniu w Emilcinie" i gorąco nie wierzył, że faktycznie doszło tu do tego, co ufologia zwie "bliskim spotkaniem trzeciego stopnia". Zajmująca się zjawiskami paranormalnymi Fundacja Nautilus doprowadziła w 2005 roku do postawienia pomnika upamiętniającego incydent.

REKLAMA


Posłuchaj

"Na początku podeszliśmy do tego z pewną rezerwą, ale skoro ufologowie twierdzą, że warto taki pomnik postawić, i wierzą w to, to widocznie mają jakieś podstawy". Reportaż z przygotowań do budowy pomnika w Emilcinie (PR, 2004) 18:17
+
Dodaj do playlisty

 

Pomnik poświęcony zdarzeniu w Emilcinie jednoznacznie stwierdzający, że był to przypadek bliskiego spotkania z kosmitami. Fot. Shutterstock Pomnik poświęcony zdarzeniu w Emilcinie jednoznacznie stwierdzający, że był to przypadek bliskiego spotkania z kosmitami. Fot. Shutterstock

Oczywiście wielu nie dawało wiary historii opowiadanej przez Jana Wolskiego, i to od samego początku. Ich zdaniem rolnik pragnął po prostu sławy. Nikt jednak nie podjął się weryfikacji badań z 1978 roku. Jan Wolski zmarł w 1990 roku, Zbigniew Blania w 2003. Dopiero po latach ponownie zajęto się sprawą. Na jaw wyszły wówczas interesujące fakty.

W 2013 roku publicysta Bartosz Rdułtowski po analizie zgromadzonych 35 lat wcześniej materiałów stwierdził, że Zbigniew Blania prowadził swoje badania nad wyraz nierzetelnie, a kluczowe kwestie przemilczał. Ufolog miał prowadzić dochodzenie w taki sposób, by jak najbardziej uwiarygodnić tezę o rzeczywistej obecności UFO w Emilcinie. Zdaniem dziennikarza na nagraniach dokonanych przez ufologa wyraźnie słychać wymuszanie tendencyjnych odpowiedzi.

Bartosz Rdułtowski odkrył, że Blania o sprawie dowiedział się od innego ufologa - wymienionego wyżej Witolda Wawrzonka, z którym współpracował już przed 1978 rokiem. Z kolei Wawrzonek miał od lat znać rodzinę Jana Wolskiego.

REKLAMA

Według wersji Rdułtowskiego u źródeł "zdarzenia w Emilcinie" leżała chęć zemsty. Wawrzonek miał zostać upokorzony przez Blanię podczas nagrania programu telewizyjnego, w którym pod hipnozą dał sobie wmówić fałszywe informacje o spotkaniu z UFO. Mszcząc się, Wawrzonek zahipnotyzował z kolei Jana Wolskiego i wszczepił mu zmyślone wspomnienie o jego kontakcie z kosmitami. Potem wystarczyło powiadomić Blanię, a ten wykonał resztę pracy.

W poświęconym "Projektowi UFO" odcinku podcastu "Prawda czasu i prawda ekranu" Mikołaj Kołyszko podkreślił, że w latach 70. hipnoza była powszechnie wykorzystywana w ufologii, co mogło prowadzić do mniej lub bardziej świadomych błędów i nadużyć.

– Stosowano hipnozę w sposób bardzo nieodpowiedzialny. W momencie, w którym wprowadza się osobę sugestywną w stan hipnozy i zacznie się zadawać jej pytania dotyczące wydarzeń, które nie miały miejsca, to osoba podatna na hipnozę zazwyczaj stara się zadowolić hipnotyzera. Zaczyna wymyślać pewne rzeczy. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że jeśli ta osoba nie zostanie wyjęta ze stanu hipnozy w odpowiedni sposób, to jest w stanie uwierzyć, że to, o czym mówiła, wydarzyło się naprawdę. Gdy w latach 70. w ten sposób badano ludzi "porwanych przez UFO", okazywało się, że ich historie się nie kleiły, ale nie dlatego, że twierdzili, że byli w latającym spodku, tylko że pojawiały się w ich opowieściach rzeczy łatwe do weryfikacji, jak to, że nie mogli być pewnego dnia w danym miejscu – tłumaczył.

Posłuchaj odcinków podcastu "Prawda czasu i prawda ekranu"

REKLAMA

Trudno powiedzieć, czy tak właśnie było z Janem Wolskim i czy hipoteza Bartosza Rdułtowskiego ma oparcie w faktach. Jego demaskatorskie wystąpienia poddano krytyce. Po programie telewizyjnym, o którym pisał, nie ma dziś śladu (choć mogła być to audycja w jakimś lokalnym oddziale telewizji). Rodzina Wawrzonka zaprzeczyła, by potrafił hipnotyzować, a także by znał Jana Wolskiego. Jednak w wydanej w 2019 roku książce "Emilcin 1978. W poszukiwaniu prawdy" Krzysztof Drozd wskazuje, że Wawrzonek faktycznie pochodził z tych okolic, co uprawdopodobnia tezę o jego znajomości z Wolskimi.

Ponadto Drozd zwrócił uwagę na okoliczność, która jakoś nie została uwzględniona przez Blanię: niedaleko Emilcina znajdują się dwa lotniska, z których odbywają się loty śmigłowców. Wersja zdarzeń oparta na tym fakcie nosi miano "żartu lotników".

Wątpliwości narosłych wokół sprawy z 1978 roku jest znacznie więcej i być może jeszcze ich przybędzie. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się prawdy... chyba że niskie zielone istoty postanowią wrócić do Emilcina, by z wrodzoną uprzejmością wyjaśnić wszystko przypadkowo spotkanemu w lesie mieszkańcowi.

Źródło: Polskie Radio

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej