Piotr Żyła "klaunem" cyrku o nazwie Puchar Świata? Jeżeli tak, to nie on pierwszy...
Piotr Żyła został nazwany "klaunem". Wypowiedź niemieckiego dziennikarza wywołała w Polsce oburzenie. Czy rzeczywiście w skokach narciarskich nie ma miejsca na oryginalną postawę, śmiech, a skoczkowie rzadko wychodzą przed szereg?
2021-03-27, 08:50
Stereotypy
Powiązany Artykuł
Ma 48 lat i obiecał olimpijskie złoto - Noriaki Kasai chce dotrzymać słowa, ma plan startów do 2030 roku
Wydaje się, że w kraju tak postępowym jak nasz zachodni sąsiad stereotypy nie mają racji bytu. A już na pewno nie w mediach. A jednak - okazało się, że jak ktoś się za głośno cieszy, jest inny, nietuzinkowy, to na pewno jest klaunem.
"Skoki narciarskie to jest poważna sprawa. Tu nie ma śmiechów. Okej, radość po sukcesie jest, ale taka kontrolowana. Bo jak długo jeszcze mi się taka forma utrzyma? (...) Ekstrawertycy zdarzają się rzadko, a takich klaunów na całego nie ma wcale. A nie, moment. Jeden jest. Jak się nazywa ten Polak, którego kiedyś trener musiał przywołać do porządku, gdy - jak uznał trener - przesadzał z błaznowaniem przed dziennikarzami. To jak on się nazywał? A, tak: Piotr Żyła. Ten, który śmieje się tak głośno po każdym poprawnym skoku, że się zastanawialiśmy, jaka to będzie radocha, jak zostanie mistrzem świata. No i w sobotę został mistrzem świata – napisał niemiecki dziennikarz Volker Kreisl na łamach "Sueddeutsche Zeitung" po tym, jak Piotr Żyła został mistrzem świata na skoczni normalnej w Oberstdorfie.
Żyła odpowiedział dziennikarzowi, nie rozwodząc się: "Każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie. Ja wiem o sobie swoje".
Idąc tym tokiem myślenia, nie jest przesadą stwierdzenie, ze skoki narciarskie to niezły cyrk, bo takich "klaunów” w historii dyscypliny było więcej. Dziś każdy fan pamięta ich jako wielkich marzycieli, sportowców, ludzi, którzy zmienili tę dyscyplinę, ubarwili ją.
REKLAMA
Orzeł
Michael Thomas Edwards miał 8 lat, kiedy wymarzył sobie, że wystąpi na igrzyskach. Nie wiedział wprawdzie w jakiej dyscyplinie, ale był przecież dzieckiem, miał czas się zdecydować. Tyle że lata mijały, a on niespecjalnie zdradzał smykałkę do jakiegokolwiek sportu. Za to miał problemy ze wzrokiem. Na tyle poważne, że właściwie wykluczały zawodowstwo.
Mimo to w 1984 roku Brytyjczyk był o krok od kwalifikacji na igrzyska w Sarajewie w konkurencji narciarstwa alpejskiego. Większość w takiej sytuacji zmienia najwyżej metody treningowe, on zmienił dyscyplinę.
- Przyszło mi do głowy, że olimpijskie marzenie łatwiej zrealizować w skokach. Taniej i konkurencja w kraju żadna – wspomina Edwards.
Do kolejnej olimpiady, w Calgary, trenował w szaleńczym tempie. Bez względu na pogodę codziennie oddawał przynajmniej kilka skoków. Najpierw na K-10, potem K-20, a potem jeszcze większych obiektach. Postęp rodził się w bólach. Dwukrotnie pęknięta czaszka, połamane żebra, uszkodzona nerka.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Ryoyu Kobayashi leci własnym korytarzem powietrznym. Po zawodach też obiera oryginalny kurs
- To był cud, że się wtedy nie zabiłem – wspominał po latach.
W ostatnich dniach 1986 roku Edwards zadebiutował w Pucharze Świata. Na belce usiadł w wielkich okularach ukrytych pod narciarskimi goglami. Wylądował na 65 metrze. Dało mu to oczywiście ostatnie miejsce, ale fani z miejsca pokochali Brytyjczyka i nadali mu przewrotny pseudonim "Orzeł".
W kolejnym sezonie wystąpił m.in. we wszystkich konkursach Turnieju Czterech Skoczni. Trzykrotnie był ostatni, ale raz wyprzedził aż dwóch konkurentów. Zwyżka formy nadeszła zatem tuż przed igrzyskami w Calgary.
Kask dostał od Włochów, narty od Austriaków, a Finowie pozwolili mu ze sobą trenować. W międzyczasie mieszkał w miejscowym psychiatryku i pracował jako malarz, zresztą razem z trenerem fińskiej kadry.
REKLAMA
W spełnieniu marzenia nie przeszkodziły mu nawet warunki fizyczne bardziej pasujące do czołgisty niż skoczka narciarskiego – 82 kg przy 173 cm wzrostu. W lutym 1988 roku Edwards wystąpił na igrzyskach w Calgary w obu konkursach skoków. Za zajęcie dwóch ostatnich miejsc w stawce oklaskiwano go tak samo mocno, a może nawet bardziej żarliwie, niż medalistów.
Paradoksalnie brytyjski zawodnik przyczynił się też do rozwoju dyscypliny. Jego występy były jedną z przesłanek ku wprowadzeniu systemu kwalifikacji do konkursów Pucharu Świata.
Po zakończeniu kariery zdążył jeszcze m.in. nagrać dwie piosenki po fińsku. Czyli w języku... którego w ogóle nie znał.
Pionier
Skoczek, który w locie ma narty ułożone równolegle, dziś wywołałby prawdopodobnie niedowierzanie ekspertów i dziennikarzy... nie tylko niemieckich. Tzw. styl V to teraz standard. Z podobnym niezrozumieniem musiał się mierzyć w sezonie 1986/87 Jan Bokloev, który tę technikę zaczął stosować jako pierwszy.
REKLAMA
Szwed podobno przypadkowo wymyślił ją przez przypadek, gdy 2 lata wcześniej musiał się ratować przed upadkiem po nieudanym wyjściu z progu. Zauważył wtedy, że rozłożenie nóg zwiększa powierzchnię nośną i wydłuża skok.
Przez długi czas po zaprezentowaniu stylu V Bokloev spotykał się z niepochlebnymi opiniami, w tym m.in. określającymi go jako „klauna”. Sędziowie odejmowali mu punkty, oceniając skoki na 14-15 pkt. mimo dobrego lądowania.
Wyniki Szweda mimo tego szybko się poprawiły. Koledzy po fachu zaczęli jeden po drugim kopiować jego pomysł. Jednym z pierwszych był słynny Niemiec Jens Weissflog. Jego też dziennikarze w ojczyźnie krytykowali za wychodzenie przed szereg.
Osiągający dotychczas przeciętne wyniki Bokloev w sezonie 1988/89 wygrał pięć konkursów Pucharu Świata i zdobył Kryształową Kulę. Dyskusje na temat słuszności jego dziedzictwa ostatecznie ustały w roku 1992, kiedy styl V uznano za oficjalnie obowiązujący.
REKLAMA
Na koniec – polski akcent – ostatni rekord świata w długości skoku uzyskany stylem równoległym wynosi 194 metry i należy do Piotra Fijasa.
Piłkarz
Powiązany Artykuł
SERWIS SPECJALNY - PŚ W SKOKACH 2020/2021
Słynny Kenny Dalglish i jego koledzy z Celticu Glasgow musieli być mocno zdziwieni, gdy zobaczyli, kto strzelił im gola. Był początek drugiej połowy meczu I rundy Pucharu Mistrzów sezonu 1972/73. Nadzieję Rosenborgowi Trondheim przywrócił właśnie Bjoern Wirkola – napastnik, a do tego trzykrotny triumfator Turnieju Czterech Skoczni i dwukrotny mistrz świata z Oslo.
Rok wcześniej zakończył karierę skoczka, by w pełni oddać się tej drugiej – piłkarskiej. Z Rosenborgiem zdobył krajowy dublet. W latach 1971 – 1974 rozegrał w biało-czarnych barwach 82 mecze, strzelając 20 bramek.
Bjoern przeszedł do legendy jako mistrz dwóch dyscyplin. Do kanonu weszło w Norwegii powiedzenie „Skakać po Wirkoli”, co oznacza podejmowanie się zadania, które ktoś już wykonał bardzo dobrze. I to chyba najlepszy komentarz do jego sportowej klasy.
REKLAMA
To tylko zazdrość?
Historia nie tylko skoków, ale i sportu w ogóle, pełna jest marzycieli, ludzi przełamujących schematy, odbieranych różnie przez współczesnych. Czasem wystarczy, że inaczej ułożysz narty, nosisz okulary lub głośno wyrażasz swoje zadowolenie. A może w przypadku słów dziennikarza "Suddeutsche Zeitung" powód jest jeszcze bardziej prozaiczny i ludzki? - "Bo wygrał Polak..."
MK
Czytaj także:
REKLAMA