Stanisław Królak - pierwszy polski zwycięzca Wyścigu Pokoju

„Sam się dziwię, że tyle osób jeszcze pamięta. To przecież było dziesiątki lat temu” - wspominał Stanisław Królak. 65 lat temu jako pierwszy Polak wygrał kolarski Wyścig Pokoju. 

2021-05-15, 05:00

Stanisław Królak - pierwszy polski zwycięzca Wyścigu Pokoju
Stanisław Królak. Foto: Wikipedia
  • Wyścig Pokoju - propagandowa impreza komunistyczna - bardzo szybko stała się kultową
  • Osiem lat Polska czekała na zwycięstwo reprezentanta naszego kraju

Największy wyścig kolarski demoludów

Zaraz po wojnie komunistyczne władze zastanawiały się co zrobić, aby skupić zainteresowanie tłumów. Gospodarka była w tragicznym stanie. Należało jak najszybciej odwrócić uwagę społeczeństwa od problemów z jakimi się borykali po zakończeniu wojny. Gazety, które miały na celu informowanie o jedynej słusznej prawdzie - polska „Trybuna Ludu” oraz czechosłowackie „Rude Pravo” - zostały zobligowane, aby poinformować o nowym kolarskim współzawodnictwie. Nadano mu nazwę Wyścig Pokoju. Miał łączyć bratnie narody. Pierwsza edycja odbyła się w 1948 roku. Wyścig okazał się bardzo ciekawą imprezą. Uznano, że należy go kontynuować. Do organizatorów dołączyło „Neues Deutschland” z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Od 1952 wyścig był organizowany na terenie trzech państw.

Nowa gwiazda tras kolarskich, Stanisław Królak

Przyszły mistrz pochodził z malutkiej wsi Las. W roku 1951 włączono ją do aglomeracji stolicy Polski, Warszawy. Cała rodzina utrzymywała się z małego gospodarstwa. Ani mama ani tata nie mieli stałego zatrudnienia, ale jakoś wiązali koniec z końcem. Gdy Królak miał osiem lat rozpoczęła się agresja Niemiec na Polskę. Mały Staszek przeżył koszmar, ale pozostał pogodnym człowiekiem. Bardzo lubił się ścigać. Jedynym, na co go było stać, był rower. Na niego wsiadł i od razu wygrał wyścig o „Puchar Życia Warszawy”. Miał wtedy siedemnaście lat.

Po raz pierwszy w historii postanowiono wyłożyć pieniądze na przygotowania do rywalizacji

Do 1956 rozegrano osiem edycji tych zawodów. Co ciekawe aż czterokrotnie w tym czasie tryumfowali Duńczycy. My mogliśmy się poszczycić jedynie kilkoma zwycięstwami etapowymi. Postanowiono zainwestować i przygotować ekipę, która mogła by w końcu wygrać zmagania na trasie Wyścigu Pokoju. Selekcjoner naszego teamu, Władysław Wandor, wywalczył, we władzach kolarskich, zgodę na to, aby okres przygotowawczy odbyć w Egipcie. Na tamte czasy był przysłowiowy kosmos. Na szczęście, liczący na tryumf Polaków, dygnitarze, zgodzili się na ten dosyć duży wydatek. I jak się okazało mieli rację.

„To był wielki przełom. Wcześniej przed Wyścigiem Pokoju nigdy nie jeździło się za granicę. Musiały wystarczyć starty w kraju” - wspominał Marian Więckowski, który zajął trzecie miejsce na wyścigu zorganizowanym w Afryce.

REKLAMA

Później ekipa udał się do Rumunii, aby w dobrych warunkach przygotowywać się do startu. Trener , z grona kandydatów wybrał szóstkę cyklistów: Stanisław Bugalski, Grzegorz Chwiendacz, Henryk Kowalski, Stanisław Królak, Marian Więckowski i Adam Wiśniewski. W takim składzie wystartowała w 1956 reprezentacja Polski. Mieliśmy walczyć o najwyższe trofea. Liderem zespołu okrzyknięto bardzo upartego, a przede wszystkim ambitnego Królaka.

Maj tamtego roku okazał się dla nas wyjątkowy piękny

Zawody rozpoczęły się zaraz po święcie pracy. Do rywalizacji przystąpiła rekordowa grupa 141 cyklistów reprezentujących 24 drużyny. Początek nie był dla nas łaskawy. Nasz lider walczył od początku każdego etapu, ale efekt był bardzo mizerny. Zamiast zdobywać cenne minuty zaczął je tracić.

„Czułem się tak dobrze, że atakowałem bez przerwy. 20 kilometrów przed metą straciłem wszystkie siły. Przyjechałem trzy i pół minuty po zwycięzcy, Gustavie Adolfie Schurze z NRD. To mnie trochę ostudziło. Już tak nie szafowałem siłami” - opisywał Królak.

Dopiero kiedy wyścig wjechał na szosy niemieckie Polacy zaczęli odzyskiwać stracone sekundy. Wszystko zmieniło się na ósmym z dwunastu etapów. Na trasie znalazł się bardzo długi i stromy podjazd.

REKLAMA

„W dobrej formie, bez grymasu na twarzy. Obejrzał się kilka razy, jakby chciał wzrokiem przyspieszyć wjazd na górę towarzysza kontrataku, Rumuna Constantina Dumitrescu. Porozumieli się szybko i jak szaleńcy ruszyli w pościg. Do mety było jeszcze 59 kilometrów. To na tym odcinku rozstrzygnęła się rywalizacja w dziewiątym Wyścigu Pokoju" - opisywał zmagania na tym odcinku dziennikarz Polskiego Radia Bogdan Tuszyński.

Królak właśnie wtedy zdetronizował dotychczasowego lidera, Rosjanina Nikołaja Kolumbieta.

Sukces w Pradze

Od ósmego etapu walka koncentrowała się na utrzymaniu przez Polaka pierwszej pozycji.

„Gdy zdobyłem przodownictwo trzeba było się bronić. A sił mieliśmy coraz mniej. Po każdym etapie wzdychałem z ulgą: Boże, jeszcze raz się udało! I kołatała się po głowie obawa przed defektem” -  wspominał w rozmowie z Andrzejem Lewandowskim na studioopinii.pl.

REKLAMA

W końcu się udało. Minął linie mety, w żółtej koszulce lidera. Cała drużyna pomagała w dowiezieniu zwycięstwa do końca wyścigu. A wyczyn był nie byle jaki. Dopiero czternaście lat po tym sukcesie, następny Polak dostąpił zaszczytu zwycięstwa w tych bardzo trudnych zmaganiach. Był nim Ryszard Szurkowski.

Królak w nagrodę, za tak wyjątkowy sukces otrzymał motocykl marki WFM. W ramach solidarności z pozostałymi członkami zespołu postanowił go sprzedać, a pieniędzmi podzielić się z kolegami.

„Stasiu sprzedał ten motor i dał każdemu z nas po 1000 złotych” - mówił Grzegorz Chwiendacz.

Zwycięstwo, które obrosło w legendy

Królak został bożyszczem tłumów. W pokonanym polu zostali znienawidzeni reprezentanci ZSRR, którzy na trasie nie przebierali w środkach. Atakowali bez pardonu, przepychali się w peletonie. Zupełnie nie zważali na bezpieczeństwo innych kolarzy. To nie spodobało się naszemu liderowi. Jak wieść głosi, w czasie przejazdu tunelem na bieżnie jednego ze stadionów, Królak zaprowadził porządek wśród Rosjan - jego atrybutem została pompka rowerowa.

REKLAMA

„Z tym okładaniem się z Ruskimi pompkami to legenda. Zapytałem go nawet kilka lat temu, jak to naprawdę było i przyznał, że nigdy do czegoś takiego nie doszło” - opisywał jeden z polskich dziennikarzy.

A Królak postał pogodnym, sympatycznym człowiekiem. Raczej unikał zgiełku i fleszy aparatów. Zanurzył się w świat rowerowych przerzutek i kół. Otworzył sklep z akcesoriami rowerowymi i tam spędzał swój czas. Mnóstwo ludzi przychodziło do niego. Dokonywali zakupów i prosili, aby kolarz powspominał te wspaniałe chwile

„Sam się dziwię, że tyle osób jeszcze pamięta. To przecież było dziesiątki lat temu (…) Zapomina się wielu świetnych sportowców, których ja podziwiałem, a moja osoba jest dalej w pamięci” - wspominał Królak.

Stanisław Królak zmarł 31 maja 2009 roku.

REKLAMA

AK, rp.pl.

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej