65 lat temu Elżbieta Krzesińska pobiła rekord świata w skoku w dal
- Nie potrafiono z nami rozmawiać, nie traktowano zawodników jak ludzi, a tylko jako maszyny do robienia wyników - mówiła. 20 sierpnia, 65 lat temu, Elżbieta Krzesińska ustanowiła, ówczesny rekord świata skoku w dal wynikiem 6,35 metra
2021-08-20, 05:00
- Wychowana na przedwojennych wzorcach, zawsze reagowała, na nie mające nic wspólnego ze zdrowiem rozsądkiem, polecenia tak zwanych szkoleniowców
- Z tego względu, prześladowały ją komunistyczne, sportowe władze oraz sztab trenerski. A ona im udowodniła, kto ma rację
- W 1956 roku, na zawodach, mających dać jej przepustkę do występu na olimpiadzie w dalekiej Australii, ustanowiła rekord świata w skoku w dal
- Swoją supremację na naszym globie potwierdziła na XVI igrzyskach w Melbourne
Zawsze stawiała na swoim, ale nie cieszyło się popularnością w tamtych czasach
Elżbieta Duńska, po mężu Krzesińska, przyszła na świat pięć lat przed rozpoczęciem napaści Niemiec na Polskę. Jako dziecko była świadkiem wszystkich okropności jakie spotkały nasz kraj i ludzi w nim żyjących, ze strony najeźdźców. Urodziła się na Młocinach, jednej z dzielnicy Warszawy. Na początku wojny musiała uciekać ze stolicy. Jej dom znalazł się na obszarze Getta. Z całą rodziną przenieśli się do Elbląga. Zaraz, po zakończeniu niemieckiej okupacji, rozpoczęła się, radziecka, komunistyczna indoktrynacja. Wszyscy mieli robić to, co władza na nich wymuszała. Dotyczyło to także dzieci. Jednostka nie istniała w tym systemie. Mimo to mała Ela zawsze protestowała przeciwko takiemu traktowaniu jej osoby.
- Moją dewizą życiową było zawsze mówić prawdę. Kłamać nie potrafiłam. Zawsze mówiłam to, co pomyślałam. Nie potrafiono z nami rozmawiać, nie traktowano zawodników jak ludzi, a tylko jako maszyny do robienia wyników - tłumaczyła Elżbieta Krzesińska, na łamachspotowefakty.wp.pl.
W wieku trzynastu lat została zmuszona do udziału w biegu masowym. Nie było wyjścia. W ramach protestu postanowiła pokonać dystans jak najszybciej i mieć to z głowy. I tak zrobiła. Będąc tuż przed metą obróciła się i zobaczyła, że pozostałe dzieci są daleko z tyłu. A wśród nich jej przyjaciółka, Aleksandra Tomaszewska. No to poczekała na nią i razem przecięły linię finiszu. Mimo tych nie najciekawszych początków, zaangażowała się w sport. Jednak nie mogła znieść sposobu podejścia sztabu szkoleniowego do niej oraz jej koleżanek i kolegów.
- Zdarzył się konflikt z trenerem, potem odmowa wypowiedzenia kilku słów przeprosin. Nazwano ją bumelantką. To słowo dopiero wdzierało się do współczesnej polszczyzny, ale miało moc klątwy i bezwzględną siłę rażenia (…) Na Festiwalu Młodzieży w Berlinie w 1951 roku było znowu starcie z kierownictwem. Wcześniejszy karny powrót do domu- wspominał dziennikarz sportowy Maciej Biega.
REKLAMA
Debata narodowa dotycząca warkocza reprezentantki Polski
Władza, tak ludowa jak i sportowa, nie mogły jej darować podejścia, do jedynie słusznych tez komunistycznych. Jednak wyniki pani Elżbiety były na tyle dobre, że nie mieli argumentów aby nie pozwolić jej w startach. A Krzesińska, pod czujnym okiem swojego szkoleniowca, męża Andrzeja, robiła stałe postępy w skoku w dal. Zakwalifikowała się do igrzysk, w 1952 roku, w stolicy Finlandii, Helsinkach. No to działacze Polskiego Komitetu Olimpijskiego odmówili wyjazdu na imprezę jej mężowi. W taki prymitywny sposób chcieli zemścić się na sportsmence. A pani Elżbieta w kwalifikacjach uzyskała 5,43 i z 18 pozycji zakwalifikowała się do 24 osobowego finału. Tam, w pierwszej próbie skoczyła około 5,95 metra. Jednak w czasie lotu jej warkocz wysunął się z opaski i jako pierwszy dotknął piasku. Zdecydowanie bliżej niż lądowała zawodniczka.
- Skakałam techniką naturalną. Byłam gibka i przy lądowaniu mocno odchylałam się do tyłu. I ten warkocz pociągnął po piasku. Sędziowie w pierwszej chwili podali, że skoczyłam 592 czy 596 centymetrów, już nie pamiętam dokładnie. Tym samym spychałam (Olgę przyp. red.) Gyarmati na 4. miejsce. Węgrzy wnieśli protest. Rywalka podbiegła do mnie i coś mówiła po niemiecku. Nie słuchałam jej, gdyż nienawidziłam tego języka. Dlatego nie widziałam, o co się rozchodzi. Konkurs został na krótko przerwany. A później mój wynik skorygowano na 565. Nie było wcześniej takiego przypadku na igrzyskach - wspominała Elżbieta Krzesińska cytując sport.trojmiasto.pl.
Gdyby nie ślad warkocza na piasku, zdobyła by brązowy medal igrzysk. A tak zakończyła start na 12 pozycji, nie wchodząc do ścisłego, sześcioosobowego finału.
Cała Polska zareagowała. Rozpoczęła się ogólnonarodowa debata. Jedni nawoływali:
REKLAMA
- Duńska, obetnij warkocz, bo nie chcemy tracić centymetrów! -.
Ale przeciwnicy apelowali:
- Duńska, nie obcinaj warkocza, bo jest on własnością narodu -.
20 sierpnia, 1956 roku. Mityng lekkoatletyczny w stolicy Węgier, Budapeszcie
Chcąc nie chcąc pani Elżbieta stała się osoba bardzo popularną w naszym kraju. W związku z tym nastąpił ciąg dalszy prześladowań naszej sportsmenki, przez komunistycznych działaczy. Krzesińska chciała powetować sobie, nieudany występ w Finlandii, na następnych, XVI igrzyskach w australijskim Melbourne. Jednak PKOl chciał zrobić wszystko aby do tego nie dopuścić. Brak pozwolenia dla męża i trenera stał się już normą. Noto wyznaczono minimum olimpijskie. 6,25 metra. To w tamtych czasach był rezultat o 6 centymetrów krótszy niż rekord świata. Odpowiedź naszej lekkoatletki była natychmiastowa. Na zawodach, u naszych bratanków, uzyskała odległość 6,35. Ustanowiła nowy rekord świata. Dzięki niemu mogła polecieć na igrzyska. Zamknęła usta wszystkim pseudo działaczom. Prasa zaczęła apelować o pozwolenie na wyjazd dla jej męża. Ale nic to nie dało. Na pocieszenie został najlepszy wynik naszego globu i możliwość wyjazdu na Antypody.
REKLAMA
Największy sukces polskiej rekordzistki świata
W dalekiej Australii uzyskała pierwszy wynik kwalifikacji, 6,13 metra. W finale nie było na nią mocnych. Wyrównała swój rekord świata wynikiem 6,35. Zdobyła pierwszy medal olimpijski. Z najcenniejszego kruszcu. W pobitym polu zostawiła Amerykankę Willye White (6,09) oraz reprezentantkę Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, Nadjeżdę Chnykinę Dwaliszwili (6,07). Do Polski wróciła jako bohaterka narodowa.
- Złoto zdobyłam dla tych, którzy we mnie wierzyli. Czułam, że ten medal potrzebny jest narodowi – stwierdziła Elżbieta Krzesińska na łamachsport.trojmaisto.pl.
Ale to jeszcze nie było jej ostatnie zdanie. Cztery lata później przygotowywała się do występu na igrzyskach w stolicy Włoch, Rzymie. Dwa miesiące przed wyjazdem doznała bardzo bolesnej kontuzji. Na zgrupowaniu w Spale uderzyła piętą w deskę ograniczającą bieżnię. Uraz był poważny, stłuczenie kości piętowej, z dużym, nie gojącym się wysiękiem. Wyglądało no to, że nie ma szans na start. Ona jednak postanowiła zaryzykować. Czternaście dni przed wylotem przeprowadzono zabieg. Pojechała do Rzymu. Udało się jej zakwalifikować do rozgrywki finałowej. Ale w niej musiała uznać wyższość Rosjanki, Wiry Kałasznikowej Krepkiny. Uległa jej tylko o 10 centymetrów. Polka uzyskała 6,27 metra. Wywalczyła srebrny medal.
Gdyby nie pechowe wyślizgnięcie warkocza z opaski w Helsinkach. Gdyby nie bardzo poważna kontuzja przed igrzyskami w stolicy Italii, Polska stała by się prawdopodobnie posiadaczką dwóch złotych i jednego brązowy krążka olimpijskiego.
REKLAMA
Pani Elżbieta Krzesińska odeszła od nas, po długiej chorobie, 29 grudnia 2015 roku.
AK
REKLAMA