"Brunet wieczorową porą" Barei. Morderstwo w gęstym sosie absurdu
48 lat temu na ekranach polskich kin pojawiła się komedia kryminalna "Brunet wieczorową porą", dla Stanisława Barei dzieło przełomowe. Nie tylko zapowiadało nowy styl, z którym reżyser do dziś jest kojarzony, lecz także przełamało wcześniejszą niechęć krytyki do "bareizmów".
2024-10-18, 05:55
Bareja i bareizmy. 10 faktów z życia reżysera, o których mogłeś nie wiedzieć
Dwie historie
Michał Roman, inteligent zatrudniony w jednym z wydawnictw (w tej roli Krzysztof Kowalewski), zmaga się z wieloma trudnościami życia w Polsce lat 70., ale najgorsze ma dopiero nadejść. Gdy rodzina wyjeżdża na weekend bez Michała, by ten mógł wreszcie w spokoju dokończyć pilną korektę, głównego bohatera odwiedza Cyganka.
Kobieta przepowiada, że następnego wieczoru Michała odwiedzi brunet, a Michał go zabije. Ponieważ inne przepowiednie Cyganki spełniają się co do joty, przerażony inteligent postanawia zrobić wszystko, co w jego mocy, by nie zostać mordercą. I choć mu się to udaje, to i tak wszystko wskazuje na to, że zabił bruneta...
W dziele Barei to nie intryga kryminalna jest jednak najważniejsza, choć od początku do końca to ona spaja fabułę i spełnia swoje podstawowo zadanie względem widza, czyli trzyma w napięciu. Bareja jest przecież autorem popularnego w latach 60. serialu "Kapitan Sowa na tropie" z Wiesławem Gołasem w roli głównej, który pojawia się także w "Brunecie..." i także tu daje pokaz prawdziwie detektywistycznych umiejętności.
REKLAMA
Powiązany Artykuł

Najbardziej pamiętne role filmowe Wiesława Gołasa
Sensacyjna akcja jest jednak przetykana serią miniaturowych scenek skeczowych, które nie zawsze mają uzasadnienie fabularne. W tle poczynań głównego bohatera toczy się bowiem inna historia. To dzieje absurdów epoki Gierka, stłoczonych w felietonowym skrócie jako swego rodzaju muzeum nonsensów. Muzeum zresztą w filmie też się pojawia - jako historyczno-socjologiczna ekspozycja butelek z różnych wieków, które mają uzmysłowić młodzieży szkolnej, za pomocą jakich narzędzi przez setki lat źli dziedzice rozpijali pańszczyźnianych chłopów.
- Bareja wiecznie żywy. 10 najlepszych cytatów z filmów mistrza
- Bareja dzwoni do Jaruzelskiego, czyli stan wojenny i "Alternatywy 4"
Dwóch Stanisławów
Współautorem scenariusza "Bruneta..." był tajemniczy Andrzej Kill. Pod tym pseudonimem ukrył się Stanisław Tym. Wcześniej Bareja napisał pięć scenariuszy komediowych wspólnie z Jackiem Fedorowiczem. Tylko dwa z nich udało się zrealizować: "Poszukiwany, poszukiwana" (1972) i "Nie ma róży bez ognia" (1974). Pozostałe zatrzymywała cenzura. Gdy Bareja opowiedział Fedorowiczowi swój pomysł na "Bruneta...", ten pokręcił głową i orzekł, że to się nie może udać i że scenariusz na pewno zostanie odrzucony.
Posłuchaj
REKLAMA
Powiązany Artykuł

"Oczko mu się odlepiło. Temu misiu". Kultowy film Barei kończy 40 lat
Wówczas Bareja zwrócił się z propozycją współpracy do Tyma. Ta jednak nie układała się sielankowo. Twórcy wciąż kłócili się o kształt poszczególnych scen. Tym zarzucał Barei, że fabuła jest niedopracowana, a w wielu miejscach brak pointy. Bareja nie zgadzał się z tymi zarzutami. Konflikt doprowadził do tego, że Tym odmówił firmowania dzieła swoim nazwiskiem. Tak narodził się "Andrzej Kill". Na szczęście żaden z autorów nie miał skłonności do pielęgnowania urazy, i już wkrótce dali polskim widzom kultowe filmy "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" (1978) oraz "Miś" (1980).
Stanisław Tym wniósł do twórczości Stanisława Barei purnonsensowy humor, których kwintesencją są skeczowe wstawki wypełniające każdą możliwą przestrzeń w fabule. Absurdalność owych scenek jest w "Brunecie..." zwierciadłem postawionym absurdom życia publicznego w PRL, zarówno tego, które sterowane jest przez partyjne wytyczne, jak i tego, które spontanicznie rodzi się w każdym obywatelu socjalistycznego państwa.
Posłuchaj
Mamy więc milicję ogłaszająca przez megafon "przechodniu, trzymaj się zebry!", wszechobecność rozmaitych licencji (wrzucanie pieniążków do fontanny to "budowanie nowej tradycji na włoskiej licencji"), prymitywną propagandę, którą uprawia się raczej z przyzwyczajenia, czy prezenterkę zapowiadającą emisję słowami "ze względu na ogromne zainteresowanie serialem prosimy telewidzów o wyłączenie telewizorów, ponieważ podwyższony pobór mocy może spowodować częściową awarię podstacji". Mamy cwaniakowatego pracownika MPO (Jan Kobuszewski), który tłumaczy Jasiowi (odniesienie do słynnej scenki kabaretowej "Ucz się, Jasiu), dlaczego nie opłaca się wywozić zalegającego śniegu dalej niż kilkaset metrów. Widzimy świat, w którym linkę do samochodowego sprzęgła dostaje się u rzeźnika, a wózek dziecięcy w kwiaciarni.
REKLAMA
Powiązany Artykuł

"Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" - czyli śmiesznie i strasznie
Film wszedł na ekrany 18 października 1976 roku i ku zdumieniu wielu osób - z reżyserem na czele - zebrał wiele dobrych recenzji. O widzów nikt nie musiał się martwić, bo ci zawsze dopisywali na dziełach Barei. W ciągu roku od premiery film wyświetlono w kinach 12 tysięcy razy ogółem dla 970 tysięcy 655 widzów. O ile jednak do tej pory masowe zainteresowanie budziło obrzydzenie krytyków, którzy pod patronatem władz oskarżali "bareizmy" o prymitywizm i schlebianie najniższym gustom, o tyle teraz ton recenzji choć trochę zbliżył się do "ludowego odbioru" komedii. I wbrew obawom Jacka Fedorowicza nikt nie oskarżał produkcji o kalanie dobrego imienia PRL.
Motyw muzyczny, który przewija się przez całą akcję "Bruneta wieczorową porą", stał się przebojem. Piosenkę do muzyki Waldemara Kazaneckiego i słów duetu Janusz Kondratowicz i Jonasz Kofta zaśpiewała Anna Jantar.
***
REKLAMA
Korzystałem z książki Macieja Replewicza "Stanisław Bareja. Król krzywego zwierciadła" (Poznań, 2009)
mc
REKLAMA