Facebook podsyca podziały. "Zamykanie nas w bańce informacyjnej zawsze sprzyja polaryzacji"
– Mechanizmy, którymi rządzą się algorytmy, są znane od dawna – użytkownik otrzymuje treści, które są zgodne z jego światopoglądem i tym samym algorytmy zamykają go w bańce informacyjnej, a to zawsze sprzyja polaryzacji – powiedziała w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Magdalena Bigaj, wiceprezes Fundacji Dbam o Mój Zasięg.
2021-12-21, 14:15
Jak donosi dziennik "Washington Post", wewnętrzny raport przeprowadzony przez Facebooka sugerował, że portal miał negatywny wpływ na polityczną polaryzację w Polsce, przyczyniając się do "społecznej wojny domowej" toczonej w sieci i dając zachętę do wzmacniania podziałów.
Wcześniej amerykańskie media opisały nowy zestaw wewnętrznych dokumentów Facebooka, z których wynika, że zdaniem pracowników firmy portal przyczyniał się do radykalizacji i szerzenia dezinformacji na temat wyborów prezydenckich w USA i zbyt słabo reagował na sygnały od pracowników o zauważanych nieprawidłowościach.
Z kolei sygnalistka Frances Haugen zarzuciła spółce i jej szefowi Markowi Zuckerbergowi, że są świadomi, iż algorytmy Facebooka promują treści zawierające nienawiść i dezinformację oraz że Instagram szkodzi nastolatkom, prowadząc ich do uzależnień i obniżenia poczucia własnej wartości.
Damian Nejman, PolskieRadio24.pl: Mam wrażenie, że trochę ten Internet nam się zepsuł i w narodzie pojawia się coraz większa świadomość problemów z platformami społecznościowymi. Czy doniesienia "Washington Post" o tym, że algorytmy Facebooka miały polaryzować polskie społeczeństwo, promować nienawiść i dezinformację, były dla Pani zaskoczeniem?
REKLAMA
Magdalena Bigaj: W ogóle mnie to nie zaskoczyło. Mechanizmy, którymi rządzą się algorytmy, są znane od dawna – użytkownik otrzymuje treści, które są zgodne z jego światopoglądem i tym samym algorytmy zamykają go w bańce informacyjnej, a to zawsze sprzyja polaryzacji. Jeżeli na Facebooku spędzamy wiele godzin dziennie i widzimy opinie, które są zgodne tylko z naszymi opiniami, to jesteśmy na prostej drodze do polaryzacji. Zamieszki na tle etnicznym w Mjanmie dowiodły tego, że Facebook może być niebezpiecznym miejscem, w którym ta polaryzacja może przyczyniać się do poważnych konsekwencji.
Ostatnimi czasy głośno jest o ciemnych stronach Facebooka, m.in. za sprawą Frances Haugen i tzw. Facebook Papers. Jaki jest cel w podsycaniu przez cyfrowego giganta naszych lęków?
Cieszę się, że Frances Haugen wyniosła te dane z Facebooka, ponieważ w ten sposób zdjęła listek figowy, silnie utrzymywany przez amerykański Senat czy instytucje UE, które udawały, że nie ma tego problemu. Celem Facebooka jest to, abyśmy spędzali w nim jak najwięcej czasu. Im więcej czasu spędzamy w mediach społecznościowych, tym nasz mózg bardziej się od nich uzależnia. Jednak żeby doszło do uzależnienia od Facebooka, to najzwyczajniej musimy chcieć tam przebywać. To może zachodzić na dwa sposoby – pierwszy poprzez bańki informacyjne, w których czujemy się dobrze, bo algorytmy otaczają nas ludźmi, którzy nam sprzyjają.
Drugi sposób to podsycanie naszych lęków. One sprawiają, że szukamy więcej informacji na dany temat. Fundacja Panoptykon przeprowadziła w tym zakresie eksperyment, w którym wzięła udział jedna z mam. Chociaż nie opublikowała na Facebooku żadnej informacji na temat swojego prywatnego życia, to algorytm zbierał informacje o tym, co robiła wcześniej w sieci, więc szybko się zorientował, że ma przed sobą matkę, zatem zaserwował jej treści, które budzą niepokój, np. z ciężkimi chorobami, które mogą się ujawnić w wieku niemowlęcym. Kiedy widzimy dużo takich przekazów, to popadamy w lęki, a algorytmy je podsycają, ponieważ dzięki temu klikamy w reklamy, które proponują odpowiedzi na tę lęki, np. wyświetlając odpowiednią reklamę serwisu z artykułami medycznymi.
PAP/Maciej Zieliński
REKLAMA
Posiadając jakieś lęki, będziemy szukać na nie recepty. Facebook najpierw nam udowodni, że mamy jakiś problem, wzbudzi w nas ten lęk, a potem zaserwuje nam "lekarstwo" w postaci oferty swojego reklamodawcy. Wszystko wynika z tego, że Facebook musi zarabiać. Nie ma darmowych usług oraz darmowych serwisów w Internecie – wszędzie płacimy naszą uwagą, która jest w sieci walutą. Każde nasze kliknięcie jest przeliczalne na złotówki, euro czy dolary.
Jak zatem dbać o cyberhigienę w mediach społecznościowych, czego nie robić i jak się bronić przed tą ciemniejszą stroną social mediów?
Niestety jako użytkownicy jesteśmy słabo chronieni, aby jednak zmniejszyć wpływ tej ciemnej strony, należałoby zostawiać na swój temat jak najmniej informacji. Sama nasza aktywność w social mediach sprawia, że zostawiamy tam ogrom informacji na nasz temat, które w łatwy sposób można połączyć, ponieważ wszędzie ciągnie się nasz ślad, jak IP komputera czy logowań z tego samego adresu. Czyli w danym miejscu kupimy ubranka dla niemowlaka, w kolejnym karmę dla psa i te wszystkie informacje krążą w sieci, a są narzędzia, które w szybki sposób utworzą nasz konkretny profil na bazie tych danych, które nie są szczególnie chronione.
Ludzie oznaczają na Facebooku swoje statusy, stan cywilny, nie chronią prywatności swoich dzieci. Aby chronić swoje dane, możemy pousuwać wszystkie zbędne informacje z mediów społecznościowych. Nie każdy musi mieć tam profil pod nazwiskiem, można korzystać z serwisów pod pseudonimem i stać się bardziej anonimowym. Teoretycznie algorytm Facebooka weryfikuje te dane i wyłapuje fałszywe konta, ale gdybym funkcjonowała jako Maddie Big zamiast Magda Bigaj, na pewno nie wzbudziłoby to niepokoju algorytmu. Wszystkim nam wyświetlają się również komunikaty dotyczące tzw. cookies i zapewne większość użytkowników automatycznie przeklikuje zgody. Dostaliśmy możliwość akceptowania lub nie plików cookie i uspokoiła nas sama świadomość, że mamy tę możliwość. Ale najczęściej z niej nie korzystamy.
W pewnym stopniu można się chronić, po prostu będąc świadomym użytkownikiem, który rozumie, że to, co widzimy, jest nam serwowane celowo i wynika bezpośrednio z naszych działań. Należy mieć także świadomość, czym są bańki informacyjne. Nie klikajmy również w reklamy, aby nie podpowiadać serwisom społecznościowym, co nas interesuje i czym się martwimy.
REKLAMA
W takich aspektach jak cenzura, zbieranie danych i handlowanie nimi oraz naruszanie prywatności nie mamy zbyt dużej mocy sprawczej jako użytkownicy i ściślejsze uregulowanie prawne big techów na poziomie państw wydaje się pilącą potrzebą.
Przy takim stopniu rozwinięcia big techów i ich pazerności finansowej, nie do końca wierzę w to, że uda się uregulować te sprawy od strony użytkowników, czyli że tylko nasze dobre praktyki pozwolą nam odpowiednio zadbać o naszą prywatność. Dlatego, jeżeli chodzi o duże zmiany, to wierzę w rozwiązania systemowe, czyli w to, że przynajmniej UE czy amerykański Senat wprowadzą realne zabezpieczenia dla użytkowników i Facebook oraz Google nie będą mogły profilować reklam na podstawie wszystkich danych, które mogą zebrać na nasz temat. Czyli nawet jeśli zacznę być aktywna w grupach dla mam, Facebook nie będzie miał prawa zbierać danych o tej aktywności i serwować mi na tej podstawie reklam. No chyba, że się na to zgodzę.
O Facebooku mówi się "to big to fail" – czyli, że jest za duży, aby upaść i byłoby naiwnym sądzić, że Senat USA lub inna instytucja międzynarodowa doprowadzi do tego, ze Facebook zniknie. Tego też nikt z nas by nie chciał. Czytelnicy i słuchacze Polskiego Radia, jak zastanowią się, w ilu miejscach logują się kontem Facebooka, słuchają muzyki, oglądają filmy, czy robią zakupy, to zapewne też nie życzyliby sobie, aby on upadł. Jednak musi być odpowiednie rozwiązane prawne. Ten "Dziki Zachód" musi zostać uregulowany, choć zapewne nie stanie się to szybko.
Czy zatem w sprawie regulacji na poziomie państw pojawiają się już konkretne rozwiązania?
Aktualnie procedowany jest dokument w UE – Akt o usługach cyfrowych (DSA) i są w nim zawarte pewne ograniczenia dotyczące przetwarzania danych w celach reklamowych, jednak pamiętajmy, że przy takich pracach big techy wydają miliony na lobbing. Jaki będzie finalny kształt DSA, czas pokaże. Teraz też mamy pewne zabezpieczenia prawne, jednak wiele z nich jest "martwych" lub łatwych do obejścia. W Polsce na przykład jest to art. 22 ustawy o RODO, ale jeszcze nie słyszałam, żeby na jego podstawie komuś udało się wyegzekwować swoje prawa od któregoś big techu.
Social media mają także tę jaśniejszą stronę, czyli rozwijają możliwości naszej komunikacji, dają dostęp do wiedzy. Czy zatem, rozpatrując oba te aspekty, możemy powiedzieć, w którą stronę platformy te zmierzają? Bo w fakt, że będą odgrywać coraz większą rolę, zwłaszcza gdy mamy w pamięci prezentację Zuckerberga o Metaverse, nie powinniśmy wątpić.
REKLAMA
Tak, rola mediów społecznościowych będzie się umacniać i aspekty społecznościowe będą wchodzić w kolejne sfery naszego życia. Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażaliśmy sobie, że coś takiego jak sklep internetowy może mieć komponent społecznościowy, a dziś posiadamy takie narzędzia jak wystawienie opinii o sklepie czy możliwość rozmowy na żywo ze sprzedawcą. Podobnie jest w grach, które pełnią również rolę mediów społecznościowych – to nie są już gry, do których siadamy bez kontaktu z drugim użytkownikiem, lecz możemy tam rozmawiać z innymi. Gry stały się miejscem spotkań dla młodzieży, a jako ludzie mamy dużą potrzebę obcowania z drugim człowiekiem, bycia częścią grupy i społeczności.
Internet przyjęliśmy z dobrodziejstwem inwentarza, ci cyfrowi imigranci – ludzie, którzy pamiętają Ziemię bez Internetu – są pokoleniem granicznym, funkcjonującym w zachwycie nad tą technologią, wiele Internetowi wybaczającym. Następuje jednak moment otrzeźwienia i dochodzi do nas, że potrzebujemy regulacji, ponieważ cyfrowa przestrzeń nie jest już dodatkiem do naszego życia, tylko bardzo istotną jego częścią. Dziś za pomocą Internetu można wpływać na wyniki wyborów w największych mocarstwach świata, zmieniają się relacje międzyludzkie – oczekujemy od siebie stałej dostępności, nasza praca w dużej mierze przeniosła się do domu i nie wiemy czasami, czy pracujemy w domu, czy mieszkamy w pracy.
Prof. Bodnar mówi o cyfrowym samostanowieniu – jako społeczeństwo musimy dojrzeć do tego, że nasze prawa obywatelskie rozciągają się także na naszą obecność w świecie cyfrowym. Jedna z teorii przyszłości Facebooka mówi o demokratyzacji mediów społecznościowych, która polegałaby m.in. na tym, że wydawca serwisu takiego jak Facebook byłby zmuszony, aby w jego ramach operowały inne firmy, które to użytkownik mógłby wybrać do serwowania mu treści. Byłaby to zmiana bardzo korzystna dla internauty. Innym rozwiązaniem jest ograniczenie prawne rozwiązań śledzących naszą aktywność i umożliwienie łatwego wglądu w nasze dane, a także bezwzględny zakaz wykorzystywania danych dotyczących zdrowia. Z miękkich rozwiązań na pewno ważne jest budowanie w społeczeństwie prawdziwego wizerunku social mediów – z ich plusami, ale także minusami. Świadomy użytkownik jest zawsze bardziej bezpieczny.
Przygotowując się do naszej rozmowy, po raz pierwszy spotkałem się z terminem fonoholizm. Czym on jest, do czego prowadzi i jak nie wpaść w sidła tego zjawiska?
Fonoholizm to zaburzenie behawioralne polegające na nałogowym, nadmiernym używaniu Internetu, mediów społecznościowych i urządzeń, które pozwalają nam łączyć się z siecią. Używając terminu fonoholizm, nie mam na myśli uzależnienia od telefonu jako przedmiotu, lecz od jego zawartości. Tak jak alkoholik nie jest uzależniony od butelki, lecz od konkretnej substancji w środku. Fonoholizm to całe spektrum e-uzależnień od czynności wykonywanych w Internecie. Są to przeważnie uzależnienia od mediów społecznościowych, gier, pornografii.
REKLAMA
Jak duży jest to problem u młodzieży?
To duży problem u dorosłych, a wszyscy chcą zwalać winę na biedną młodzież i dzieci (śmiech).
Tak najłatwiej (śmiech).
Oczywiście. Jestem orędowniczką mówienia, że w dzisiejszych czasach jest to problem społeczny, zwłaszcza dorosłych, dlatego, że nasze dzieci nie wzięły tych przyzwyczajeń znikąd, lecz uczą się ich od swoich rodzin. W ponad połowie polskich domów nie ma żadnych zasad cyfrowej higieny, nie rozmawia się na te tematy z dziećmi. Jako osoby dojrzałe podlegamy takim samym mechanizmom e-uzależnieniowym jak nasze dzieci, ponieważ zachodzą one w naszym mózgu – pobudzany jest ośrodek nagrody, wydzielana jest dopamina, a to dzieje się zarówno u dzieci, jak i u dorosłych.
Jest to problem społeczny i za taki powinien zostać uznany, podobnie jak za problem społeczny uznaliśmy kiedyś depresję. Widać to w badaniach naszej fundacji "Dbam o Mój Zasięg", zwłaszcza w badaniu "Młodzi Cyfrowi", w którym przebadaliśmy ponad 50 tys. uczniów z całej Polski do 19. roku życia. Połowa uczniów plasowała się na skali fonoholizmu w strefie nadmiarowego korzystania z telefonu, a jedna czwarta ewidentnie przejawiała objawy fonoholizmu – to były osoby, które potrafiły obudzić się w nocy specjalnie, żeby wejść do Internetu, czy korzystały z sieci dłużej niż 7 godzin dziennie.
Zatem ten problem dotyczy nas wszystkich.
Wystarczy wyjść na ulicę i zobaczyć jak wiele jest "mobile-zombie", czyli osób, które idą ze wzrokiem utkwionym w smartfonie. U wielu widać także tzw. phubbing, który polega na tym, że pomimo obecności drugiej osoby zaglądamy do telefonu, lekceważymy ją i to, co do nas mówi, przebywając w sieci. Podczas niedawnej awarii Facebooka wielu z nas odczuło także przykry syndrom FOMO, którego nazwa to skrót od angielskiego "fear of missing out", czyli strach przed tym, że coś nas pominie, że nagle zostaniemy odłączeni.
REKLAMA
Nie musimy być wcale uzależnieni, aby mieć problem. Możemy poprzez spędzanie czasu w mediach społecznościowych mieć zaniżoną samoocenę, niski poziom samoakceptacji, co głównie widać w wynikach badań dotyczących użytkowników Instagrama. Internet może mieć negatywny wpływ na nasze samopoczucie i nie musimy być wcale od niego uzależnieni, aby tak na nas działał. Po naszych badaniach widać, że młodzież, która bardzo dużo czasu spędza w sieci, uważa, iż nie jest samotna, ale widzimy po wskaźnikach, że jest smutna. Nie mam wątpliwości, że jest problem – i w Polsce, i globalnie.
Z Magdaleną Bigaj rozmawiał Damian Nejman, PolskieRadio24.pl
REKLAMA