Niemcy nie chcą wojny, ale to nie jest dobra wiadomość. Felieton Miłosza Manasterskiego

Powstrzymywanie przez Niemcy pomocy militarnej dla Ukrainy zdradza, to, że elity tego państwa w skrytości akceptują plany Putina dotyczące "integracji ziem Wszechrusi" - 

2022-01-26, 23:54

Niemcy nie chcą wojny, ale to nie jest dobra wiadomość. Felieton Miłosza Manasterskiego
Niemcy nie chcą wojny, ale to nie jest dobra wiadomość - pisze w swoim felietonie Miłosz Manasterski. Foto: canadastock/Shutterstock

Swoje obawy w sprawie postawy rządu Niemiec głośno wyraził premier Mateusz Morawiecki. "Z niepokojem obserwuję sytuację na Ukrainie oraz reakcje naszych sąsiadów z Niemiec w obliczu zagrożenia ze strony Rosji. Wielkim rozczarowaniem jest m.in. wstrzymywanie zgody Niemiec na dostawę broni z Estonii dla państwa, które przygotowuje się do obrony przed agresorem. Niestety realizuje się czarny scenariusz, przed którym od dawna ostrzegaliśmy – budowa Nord Stream 2, szantaż gazowy Rosji, miliardy zainwestowane przez Putina w Europie, a także pieniądze "zainwestowane" w byłych polityków i lobbystów dają mu narzędzia do terroryzowania kolejnych krajów Europy" – napisał na Facebooku. Post szefa polskiego rządu chętnie cytowały media w Kijowie. Tam ostatnich dniach wprost mówi się o przejściu Niemiec na stronę Putina, której znakiem stały się m.in. trasy samolotów dowożących ukraińskiej armii uzbrojenie, omijające terytorium RFN.

Niemiecki stosunek do Ukrainy jest dalece obojętny. Dla Berlina Ukraina może istnieć samodzielnie, ale może być równie dobrze częścią Federacji Rosyjskiej. Oficjalnie przedstawiciele RFN pilnują się, by tej ambiwalencji (oraz ciepłych uczuć dla gospodarza Kremla) nie pokazywać światu. Nie zawsze to się udaje, co kosztowało wiceadmirała Kay-Achim Schoenbacha pożegnanie się ze stanowiskiem dowódcy marynarki wojennej. Niedyskrecja wojskowego była w rzeczywistości praktycznym stanowiskiem rządu RFN, który od dawna relacje z Federacją Rosyjską ceni wyżej od jakiegokolwiek innego kraju na wschód od Berlina. A może także na zachód, północ i południe. Admirał Schoenbach kazał się pogodzić Ukrainie z utratą Krymu i mieć szacunek dla Władimira Putina. Zdradził w ten sposób bardzo wysoką akceptację wśród niemieckich elit rosyjskiego punktu widzenia, włącznie z kultem prezydenta-cara.

Tymczasem według rosyjskiej propagandy nie istnieje odrębny naród ukraiński, a sama Ukraina jest de facto zbuntowaną rosyjską prowincją. To tłumaczy, dlaczego Niemcy, państwo, które tak dalece deklaruje niechęć do przemocy i siły militarnej, patrzy ze spokojem na korekty granic dokonywane w Europie przez Rosję. Zajęcie Krymu nie powstrzymało planów budowy Nord Stream 2 ani nie zniechęciło przed zacieśnianiem więzów gospodarczych z Moskwą. W Berlinie oczywiście padają różne deklaracje, ale poza słownymi zapewnieniami lojalności wobec tzw. europejskich wartości, Niemcy robią dalej swoje interesy z Kremlem. Nie oglądając się na nikogo i na nic.

Odebranie Ukraińcom tożsamości a Ukrainie podmiotowości pozwala spojrzeć na najpoważniejszy konflikt w Europie jak na kłótnię w rodzinie. Wtedy najgorsze, co można zrobić, to dać jednej ze stron sporu ostre narzędzia. Sprzeciw RFN wobec dozbrajania Ukrainy wynika z takiego właśnie rozumowania. Niemieckie elity są pełne dobrej woli i nie chcą bratobójczych walk nad Dnieprem. Z ich perspektywy lepiej więc, żeby Ukraińcy się poddali, niż dozbrajani przez Zachód toczyli zacięty bój, w którym zginie tysiące Rosjan. Rosjan, czyli według Kremla, przedstawicieli tego samego, co Ukraińcy, narodu. Dowodem na to ma być intensywna akcja nadawania obywatelstwa Federacji Rosyjskiej mieszkańcom Ukrainy. Agencja Ukrainform podaje, że według szacunków rządu w Kijowie takie podwójne obywatelstwo może posiadać już od kilkuset tysięcy do 2,5 miliona obywateli Ukrainy. I nie ma wątpliwości, że Federacja Rosyjska chętnie nada je wszystkim pozostałym.

REKLAMA

W swoich politycznych kalkulacjach Niemcy odwołują się także pośrednio do niedawnych doświadczeń historycznych. Pierwszym z nich jest wojna państw byłej Jugosławii, w której przeciwko sobie stanęli przedstawiciele bardzo bliskich sobie, nawet językowo, narodów. Trudno powiedzieć, czy Bałkany były dzisiaj bezpieczniejsze, gdyby nie doszło do rozpadu Jugosławii, jednak tysięcy ofiar wojny z pewnością można by wtedy uniknąć. Dzisiejszy konflikt rosyjsko-ukraiński jest niczym innym, jak odłożonym w czasie skutkiem rozpadu Związku Sowieckiego. Być może więc, nad Sprewą znajdzie się wielu polityków, którzy zgodziliby się z Władimirem Putinem, że rozpad ZSRS nie powinien nigdy nastąpić.

Druga "inspiracja" to własne, niemieckie doświadczenie podziału. Rozbicie dzielnicowe Niemiec trwało dłużej niż w innych krajach Europy i ma nadal swoje konsekwencje w postaci federalnej konstrukcji tego państwa. Ale Niemcy były podzielone także po II wojnie światowej. Przez wiele lat obie niemieckie armie przygotowywały się do odparcia wzajemnego ataku. Gdyby "zimna wojna" NATO-Układ Warszawski stała się gorąca, w niemieckich realiach byłaby to wojna domowa. Relacje między NRD i RFN przypominały stan napięcia jaki ma nadal miejsce między Koreą Północną i Południową. Niemcy słusznie dzisiaj uważają bezkrwawe zjednoczenie w roku 1990 za niebywały sukces. Ci z nich, którzy zapamiętali sobie mapy Europy sprzed 1990 roku mogą uważać za słuszne dążenie Władimira Putina do "integracji ziem ruskich" czyli wchłonięcia przez Federację Rosyjską zarówno Białorusi jak i Ukrainy. Skoro Niemcy mogły się zjednoczyć, to dlaczego Ruś nie może?

Co gorsze, to jak działa militarnie Rosja może się w pacyfistycznym Berlinie nawet podobać. Krym został przecież zajęty praktycznie bez ofiar. Walki zaczęły się dopiero w Donbasie, w wyniku oporu stawianego przez ukraińską armię. Stąd bardzo łatwo o wniosek, który stawia zresztą sam Putin – że za rozlew krwi odpowiada właśnie Ukraina. Jak więc można ją jeszcze dozbrajać? – pytają zatroskani o pokój w Europie Niemcy.

A co dalej? Dokąd mogą posunąć się Rosjanie w integrowaniu "ruskiego mira"? Czy Niemcy przymkną oko na Białoruś? A co z Mołdawią? Co z krajami bałtyckimi i Polską? Czy istnieje już tajny dokument podpisany przez przywódców obu państw wyznaczających strefę podziału Europy Środkowo-Wschodniej między Berlin i Moskwę?

REKLAMA

"Każda epoka ma swoje wady, które sumują się z wadami epok wcześniejszych – i to właśnie nazywamy dziedzictwem ludzkości" – pisał Heinrich Heine, niemiecki poeta pochodzenia żydowskiego. To trafne stwierdzenie pomoże właściwie spojrzeć na sytuację polityczną. Nie mamy do czynienia z prymitywną powtórką z układu Ribbentrop-Mołotow. Można się jednak zgodzić z tymi, którzy mówią, że mógł powstał układ Ribbentrop-Mołotow 2.0 – w pewnych aspektach doskonalszy, bardziej subtelny, ale tak samo niebezpieczny.

Miłosz Manasterski

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej