Karol Wedel i "bardzo przyjemne wyroby". Tak powstało królestwo czekolady
Karol Wedel chciał po prostu zarobić na ludzkiej skłonności do czekolady, tymczasem stworzył coś więcej, niż tylko wytwórnię słodyczy. – Bajkowy czar Wedla to rzecz, którą potajemnie odczuwam do dziś – mówił Jarosław Iwaszkiewicz w Polskim Radiu w 1959 roku.
2024-06-17, 05:57
17 czerwca 1902 roku zmarł Karol Ernest Wedel, działający w Warszawie niemiecki cukiernik, twórca przedsiębiorstwa, które stało się sławne pod marką E. Wedel. Choć firma naprawdę znana stała się za czasów, gdy kierował nią Emil Wedel, syn Karola, to bez ojca założyciela raczej nie byłoby gastronomicznych tradycji w tej rodzinie. Wszystko zaczęło się w 1851 roku przy ulicy Miodowej w Warszawie. To tam powstała pierwsza Wedlowska cukiernia wraz z niewielką manufakturą czekolady.
Czekoladowy czeladnik i piersiowe karmelki
Karl Ernst Heinrich Wedel urodził się 7 lutego 1813 roku w Ihlenfeld (obecnie dzielnica Neuenkirchen) jako syn zarządcy majątku Joachima Friedricha Wedla i Marii Christine Friederiki z domu Krüger. Do słodyczy musiało go ciągnąć od najmłodszych lat, bo jeszcze jako nastolatek odbył praktyki czeladnicze w Londynie i Paryżu, a potem w Berlinie przez lata doskonalił się w cukierniczym fachu. W Niemczech dwukrotnie żenił się, najpierw w 1837 roku z Dorotheą Friederiką z domu Schirmer, która niestety od razu zmarła, następnie zaś w 1840 roku z Karoliną Augustą Wisnowską, córką fabrykanta sukna ze Zgierza.
Wkrótce na świecie pojawił się Emil Wedel, zaś jego ojciec - już jako doświadczony rzemieślnik - otrzymał propozycję pracy w Królestwie Kongresowym, które pragnęło czekolady jak kania dżdżu i sprowadzało chętnie cukierników z zachodniej Europy (takich jak Samedeni, Lardelle, Blikle czy Fuchs). Do Warszawy ściągnął Wedla zresztą inny Niemiec, właściciel cukierni Karol Grohnert. Wedel był najpierw jego podwładnym, potem wspólnikiem, wreszcie po kilku tłustych latach odważył się zostać jego konkurentem i otworzył własny biznes.
O pierwszych latach przedsiębiorstwa nazwanego najpierw "C. E. Wedel" wiadomo niewiele, ale nieco da się zrekonstruować na podstawie reklam prasowych wykupionych przez właściciela. Pierwsza z nich pojawiła się w listopadzie 1851 roku zaraz obok reklamy cukierni Grohnerta, co być może świadczy o tym, że dawny wspólnik niechętnie patrzył na uniezależnienie się Wedla i starał się udowodnić publiczności, że u kolegi jest mniej słodko i mniej światowo.
REKLAMA

W XIX wieku nie traktowano słodyczy wyłącznie jako grzeszną przyjemność, którą przyjdzie odpokutować nowymi fałdkami na brzuchu, lecz przede wszystkim jako doskonałe lekarstwa. Dlatego Karol Wedel w 1851 roku zapraszał warszawiaków "na drezdeński Słodowy syrop, nader skuteczny na kaszel i katar, (...) bardzo za granicą poszukiwany oraz Karmelki piersiowe", które właściciel zakładu polecał "z uwagi na liczne bardzo cierpienia, jakie wilgoć obecnej pory powoduje".
Już rok później cukiernik wprowadził na rynek bardzo później popularne karmelki śmietankowe, które tak zachwalał w "Kurierze Warszawskim": "zupełnie nowy i szczególny utwór cukierniczy, a nade wszystko wyborny środek leczący i łagodzący wszelkie cierpienia piersiowe, nader skuteczny na słabości te w miesiącach wiosennych, a nawet dla niecierpiących i zwolenników delikatnego smaku bardzo przyjemny wyrób".
Jak widać, w epoce Karola Wedla wiosenne i jesienne słabości były uważane za znacznie poważniejszą plagę, niż powikłania wskutek otyłości czy nieodpowiednio zbilansowanej diety.
Powiązany Artykuł

Bolesław Prus / Aleksander Głowacki. Zobacz serwis specjalny
Wiek Wedlów i nowe czasy
Firma pozostała w rękach rodziny Wedlów do 1948 roku. Za czasów Karola Wedla przedsiębiorstwo rozwijało się bardzo dynamicznie, a jego coraz nowsze produkty szybko zdobywały wielbicieli. Cukiernik dał Polakom m.in. tort czekoladowy, czekoladę do picia (sprzedawano kilkaset filiżanek dziennie!), praliny, marcepany, konfekty migdałowe i kandyzowane owoce. Interesy szły świetnie, Wedel mógł pozwolić sobie na wybudowanie czteropiętrowej kamienicy, a po jej sprzedaniu – na zakup wielkiego domu przy ulicy Szpitalnej w Warszawie, gdzie do dziś działa najsłynniejsza w stolicy pijalnia czekolady.
REKLAMA
Warszawski sklep Wedla chętnie odwiedzany był przez XIX-wieczne znakomitości. Bywać tam mieli zarówno Henryk Sienkiewicz, jak i Bolesław Prus, przy czym pierwszy nabywał czekoladki całymi pudłami, drugi zaś kupował garść cukierków, które rozdawał dzieciom napotkanym podczas swych spacerów.

Gdy Emil Wedel nieco podrósł, odbył studia z chemii spożywczej i praktyki cukiernicze w najlepszych ośrodkach europejskich, wrócił do domu i dołączył do ojcowskiego biznesu. Gdy zaś 1872 roku ożenił się z Eugenią z Böhmów, dostał firmę na własność w prezencie ślubnym od ojca. Pod jego rządami przedsiębiorstwo stało się tak sławne, że na rynku zaczęły krążyć podróbki wedlowskich wyrobów. By konsumenci mieli pewność, że spożywają oryginalny produkt z fabryki Wedla, właściciel na każdej tabliczce czekolady osobiście składał podpis "E. Wedel", który wkrótce stał się znakiem firmowym i po drobnych zmianach pełni tę rolę do dzisiaj.
Posłuchaj
Tymczasem Karol Wedel wycofał się z cukierniczego życia, zaczął hodować bratki i został członkiem Towarzystwa Ogrodniczego Warszawskiego. Zmarł w wieku 89 lat 17 czerwca 1902 roku. Pochowano go na warszawskim cmentarzu ewangelicko-augsburskim.
REKLAMA
Po śmierci nestora rodu Wedlowie nadal produkowali czekoladę i inne smakołyki. W 1908 roku Emil Wedel wszedł w spółkę z synem Janem, po śmierci Emila Jan prowadził firmę razem z matką, a następnie, osierocony, samodzielnie zarządzał przedsiębiorstwem. To on przed II wojną światową wybudował fabrykę Wedla na warszawskiej Pradze. W tamtym czasie stworzono produkty, którymi rodzime łasuchy zajadają się do dziś – m.in. czekoladę "Jedyna", "Torcik Wedlowski", "Mieszanka Wedlowska" czy ptasie mleczko. Wtedy też Leonetto Cappiello stworzył dla Wedla reklamową grafikę "Chłopiec na zebrze". Fabryka miała nawet swoją gazetę pod tytułem "Wiadomości Wedlowskie".

Po burzliwych latach wojny, gdy zakład produkcyjny i zapasy ziaren kakaowca zostały przejęte przez niemieckiego okupanta, w 1949 roku firma została upaństwowiona, a jej nazwę zmieniono na Zakłady Przemysłu Cukierniczego "22 Lipca". Wkrótce okazało się, że była to fatalna decyzja, bowiem klienci, zwłaszcza zza granicy, nie mieli pojęcia, że to ta sama firma, której wyroby polubili przed wojną.
Wówczas w odruchu "kapitalistycznej" przytomności do nazwy "22 lipca" dodano na opakowaniach "dawniej E. Wedel". To jednak również nie było bardzo rozsądne, bowiem w 1957 roku Jan Wedel zwrócił się do Trybunału Handlowego w Hadze ze skargą na PRL, który bezprawnie wykorzystywał nazwisko i znak towarowy Emila Wedla. Polska musiała wypłacić dawnemu właścicielowi odszkodowanie, ale z dopisku nie zrezygnowała.
Powiązany Artykuł

Jarosław Iwaszkiewicz. Długie i barwne życie poety i prozaika
Po upadku komunizmu na początku lat 90. przywrócono dawną nazwę, a przedsiębiorstwo sprywatyzowano. Dziś jest ono częścią japońsko-koreańskiego koncernu Lotte Group. W ten sposób założona przez Niemca firma, przejęta w wątpliwy sposób przez popleczników radzieckich Rosjan, znalazła się ostatecznie w rękach biznesmenów z Dalekiego Wschodu, ani na chwilę nie przestając być wytwórnią uważaną przez Polaków za arcypolską i dostarczycielem wzruszeń, które tylko w naszym kraju mogą zostać w pełni zrozumiane.
REKLAMA
Wedlowska magdalenka
O pozycji, jaką w nadwiślańskiej kulturze zajęła firma rodziny Wedlów, świadczy fakt, że jeden z najważniejszych polskich pisarzy XX-wiecznych Jarosław Iwaszkiewicz poświęcił Wedlowskiej cukierni całe opowiadanie. Jego tytuł to "Staroświecki sklep". – Opisałem tam, że spotkałem Sienkiewicza u Wedla w towarzystwie Szymanowskich, co było nieprawdą, bo Sienkiewicza widziałem tylko raz, jak jechał dorożką ulicą Kruczą – mówił autor w Polskim Radiu w 1959 roku, gdy wspominał warszawskie dzieciństwo.
Posłuchaj
Kluczem do "Staroświeckiego sklepu" jest twórczość Marcela Prousta, którą Iwaszkiewicz wprost przywołuje w pierwszych zdaniach utworu:
"Słynny jest już dzisiaj epizod u Prousta, kiedy smak rozmoczonej w herbacie madeleine'y - smacznego paryskiego ciastka w kształcie konchy - przywodzi mu na pamięć całą istotę, cały smak dawnego i niepowrotnego życia. Dla mnie taką madeleine'ą dawnych warszawskich czasów jest sklep Wedla".
REKLAMA
Powiązany Artykuł

Marcel Proust. Pisać aż do końca
Do tej inspiracji Jarosław Iwaszkiewicz nawiązał również w swych radiowych opowieściach o dawnej Warszawie, gdy jako chłopiec odczuwał "bajkowy czar Wedla". – Teraz czasami, potajemnie, nawet przed samym sobą kryjąc to uczucie, przychodzę do Wedla, żeby wypić filiżankę czekolady, której smak, tak jak madeleine'a Prousta, przypomina mi tę dawną epokę i wciąga mnie w świat tak odległy, tak odmienny i tak zaginiony – powiedział.

mc
REKLAMA