"Zielona granica" nie jest dziełem kinematografii, ale elementem kampanii wyborczej
Film może być wypowiedzią artystyczną. Nie brakuje jednak filmów, które są wypowiedzią polityczną, swoistym manifestem. W przypadku "Zielonej granicy" mamy do czynienia z tym drugim zjawiskiem.
2023-09-22, 15:28
Pojawia się dyskusja, czy można w ogóle wypowiadać się na temat filmu Holland, jeśli się go nie obejrzało. To pułapka, która ma nas skierować do kin. Owszem byłoby niedorzecznie oceniać grę aktorów czy sposób prowadzenia kamery na podstawie dostępnych w sieci fragmentów. Jednak już po obejrzeniu samych reklam filmu widzimy, że to utwór, w którym środki wyrazu służą ściśle określonym celom zmiany światopoglądu Polaków i Europejczyków.
Film zaprezentowany na festiwalu w Wenecji został podobno gorąco przyjęty przez widownię i jury. Oklaskiwali go ludzie, którzy przynależąc do elity finansowej, nie mają żadnego styku z niebezpiecznymi imigranckimi dzielnicami europejskich miast.
Europejskie (i polskie) elity z nielicznymi migrantami mają co najwyżej tyle wspólnego, że zatrudniają ich jako nisko kosztową służbę: ogrodnika, sprzątaczkę. Ale to - co już wiemy z europejskich statystyk - nie ci sami migranci, nad których losem wzruszają się na seansie. Oni bowiem przybywają nie do pracy, ale po zasiłki.
REKLAMA
Mówi się, że syty głodnego nie zrozumie. Otoczeni bogactwem, poruszający się z ochroną i przemieszczający się po enklawach luksusu przedstawiciele europejskich elit mogą płakać nad losem nielegalnych migrantów. Gdyby powiedzieć im, że mają ugościć w swoich rezydencjach setkę młodych mężczyzn z Somalii, byliby szczerze zdumieni. Ale popłakać w kinie i opluć służby mundurowe, które chronią także ich bogactwo i bezpieczeństwo, to już można, a nawet wypada.
Filmowy manifest polityczny Agnieszki Holland spotka się z pewnością z szerokim uznaniem Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego i różnych gremiów przyznających nagrody za lewicowe poglądy. Nie można zabraniać nikomu demonstrowania swoich opinii. Problem w tym, że Holland nie zrobiła filmu o kraju X, do którego przedzierają się migranci z kraju Y. Jeśli chciałaby debaty o migracji, która ma łączyć wokół tego palącego problemu, mogła uciec od bezpośredniego atakowania własnej ojczyzny. To zabieg często stosowany przez filmowców, pisarzy, dramaturgów.
Tymczasem Holland nakręciła film, który miał od początku za zadanie uderzyć w państwo polskie i zmienić preferencje wyborcze Polaków w przeddzień wyborów. Dlatego jest to film na zamówienie polityczne Platformy Obywatelskiej. Partia ta przygotowuje Polskę na przyjęcie relokowanych migrantów z południa Europy. Kwestionowała zarówno obronę Polski w wojnie hybrydowej, jak i jej narzędzie, jakim jest zapora ułatwiająca pracę Straży Granicznej. "Zielona granica" jest fabularyzowanym pełnometrażowym spotem wyborczy partii Donalda Tuska, na co pośrednim dowodem jest fakt finansowania z funduszy rządzonych przez PO samorządów: Warszawy i Mazowsza.
Holland, kręcąc swój film, nie kierowała się wcale współczuciem dla migrantów ściągniętych na polską granicę przez służby Łukaszenki i Putina. Niuansowanie przekazu, odejście od (dosłownej!) czerni i bieli, pokazanie granicy Schengen gdzieś w Europie (uniwersalizacja problemu) to cała lista zabiegów, które służyłyby bardziej społecznej debacie wokół tej produkcji. Jeszcze lepsza byłaby premiera filmu po wyborach (bardzo często opóźnia się premiery gotowych filmów z powodów kalendarzowych) - najlepiej w okolicy Bożego Narodzenia. Takie zabiegi mogłyby uczynić z filmu Holland produkcję ponadczasową i skłaniającą do rozmowy o przyszłości Europy, Afryki i Bliskiego Wschodu.
REKLAMA
Migracja, mury na granicach, partole graniczne nie zostały wynalezione w Polsce. Problem ochrony granic jest problemem całej Europy, a nawet Stanów Zjednoczonych, które od lat budują (z przerwami) zaporę na granicy z Meksykiem.
Holland mogła stworzyć film o nielegalnej migracji, który mógłby w jakiś sposób poruszyć ludzi na całym świecie. Wolała jednak iść w karykaturalne przerysowanie i bezpośredni atak na polskie państwo i polskie służby. Pomimo że musiała wiedzieć, jak idealnie wpisuje się w propagandę Mińska i Moskwy, jak mocno uwiarygadnia ich fałszywe oskarżenia.
Tym samym Agnieszka Holland w swoim filmie potraktowała migrantów tak samo instrumentalnie jak Alaksandr Łukaszenka. Nie chodzi o żadną miłość bliźniego, tylko raczej nienawiść do politycznego przeciwnika. Migranci to tylko pretekst do zarobienia na filmie pieniędzy i uderzenia w nielubiane państwo i jego rząd.
O Polsce w ostatnich latach mówiono jako o "mocarstwie humanitarnym". Doceniono wielki wysiłek, jakim było przyjęcie milionów uchodźców z Ukrainy i wsparcie dla walczących sąsiadów. Nie wiadomo jeszcze, jak duże straty spowoduje "Zielona granica", ale z całą pewnością łatwiej wizerunek zepsuć niż go poprawić.
REKLAMA
- "Antypolski paszkwil". Protest w Krakowie na przedpremierze "Zielonej granicy"
- Przed filmem "Zielona granica" widzowie zobaczą spot. Szef MSWiA: ma przybliżyć prawdę
- Krajewski o filmie Holland: ma osłabić morale służb
- "Nie dajcie sobie wmówić, że jesteśmy złym narodem". Apel Jakubiaka w związku z filmem Holland
Zobacz także w niezależna.pl: Funkcjonariusze Straży Granicznej wdzięczni za słowa wsparcia. „Te słowa mają dla nas ogromne znaczenie”
"Zielona granica". Prof. Domański: film jest wymierzony przeciwko działaniom rządu
Miłosz Manasterski
REKLAMA