25 lat Polski w NATO. Aleksander Kwaśniewski: Sojusz potrzebuje spójności i wyobraźni politycznej

2024-03-12, 20:10

25 lat Polski w NATO. Aleksander Kwaśniewski: Sojusz potrzebuje spójności i wyobraźni politycznej
25 lat Polski w NATO. Aleksander Kwaśniewski: Sojusz potrzebuje spójności i wyobraźni politycznej. Foto: Lukasz Piecyk/REPORTER

- Imperialne zapowiedzi Władimira Putina są faktem. To, że on nie będzie chciał się zatrzymać, jeżeli uda mu się z Ukrainą, wydaje się bardzo prawdopodobne. Stąd spoistość Sojuszu, jego siła militarna i polityczna mają dla nas ogromne znaczenie - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl były prezydent RP Aleksander Kwaśniewski.

Łukasz Lubański (portal PolskieRadio24.pl): Jak wspomina pan drogę do NATO?

Aleksander Kwaśniewski: Jako fascynujący okres. Wszystko zaczęło się od polskiej transformacji. Od obrad Okrągłego Stołu, a później wyborów z czerwca 1989 r. One wiązały się z poczuciem niedosytu, bo wyłoniły Sejm kontraktowy, który nie był wybrany w pełni demokratycznie. Jednakże był on w stanie rozpocząć wielkie dzieło reform, które przyniosły Polsce demokrację i gospodarkę rynkową. Zadawaliśmy sobie też pytanie o sposób, w jaki chcemy zapewnić bezpieczeństwo. Okres 1989-90, w którym Polska weszła na drogę demokracji, był pierwszym kamieniem milowym.

Jakie były następne?

Drugim był upadek w 1991 r. Związku Radzieckiego. Kolejnym wyprowadzenie z Polski w 1993 r. wojsk rosyjskich.

W 1991 r. rozpadł się też Układ Warszawski.

Tak, ale było to związane ze schyłkiem Związku Radzieckiego.

Wróćmy do przekształceń demokratycznych w Polsce.

Na początku było wiele dyskusji o NATO. Nie było jasności, czy Polska powinna wstąpić do Sojuszu, czy raczej pójść drogą neutralności. Na przykład Lech Wałęsa mówił o NATO bis. Koncepcja się wykluwała.

Co było dalej?

Gdy już zdecydowaliśmy, że naszą drogą ku bezpieczeństwu jest Sojusz Północnoatlantycki, wszystkie siły polityczne, od lewicy do prawicy (i od prawicy do lewicy), ją wspierały. Od tamtego momentu do 1999 r., kiedy Polska weszła do NATO, mieliśmy siedem rządów, dwóch prezydentów (Lecha Wałęsę i mnie), wielu ministrów spraw zagranicznych, negocjatorów - wszyscy wykonali swoją pracę. Udało się, choć nie było łatwo. Demokracja była świeża, gospodarka rynkowa dopiero zaczynała przynosić Polsce owoce, a wojsko wymagało głębokich reform - one również zostały skutecznie zapoczątkowane.

Elity zachodnie od razu były zainteresowane rozszerzeniem NATO?

Zdania były różne. Ale najważniejsi partnerzy, czyli Stany Zjednoczone z prezydentem Clintonem, ale także Niemcy - popierały tę koncepcję. Pierwszym politykiem Zachodu, który mówił o Polsce w Sojuszu i o jego rozszerzeniu - był ówczesny sekretarz generalny NATO, były minister obrony RFN Manfred Wörner. Pamiętam spotkanie z nim, jeszcze przed moją prezydenturą, kiedy byłem szefem SLD. Wörner bardzo jasno i precyzyjnie mówił, że Polska powinna być w NATO.

Rozszerzenie popierali również Brytyjczycy. Innych trzeba było przekonywać. Niemniej mieliśmy szczęście, że w strategii NATO-wskiej rozszerzenie na wschód było akceptowane przez najbardziej wpływowych członków Sojuszu.

A co z Rosją? Trudno było ją przekonać do zaakceptowania tej koncepcji?

Bardzo trudno. Zresztą to nie była żadna niespodzianka. Rosja była przeciwna. Pamiętam moje rozmowy na Kremlu z Borysem Jelcynem, który bardzo twardo mówił, że Polska, ale też Czechy i Węgry [które 12 marca 1999 r. razem z nami przystąpiły do NATO - red.] nie powinny podążać tą drogą.

Jelcyn proponował różnego rodzaju gwarancje bezpieczeństwa ze strony Federacji Rosyjskiej. Ale obserwowaliśmy, co dzieje się w Rosji - i to był bardzo poważny argument, żeby wejść do NATO. Poziom nieprzewidywalności tego kraju; kryzysu, w jakim była Rosja; braku należytej kontroli nad wojskiem, nad zasobami nuklearnymi - to wszystko było wtedy tak bardzo nieczytelne i niebezpieczne, że tylko Sojusz dawał rękojmię, iż moglibyśmy sobie z tym poradzić.

Mieliśmy też szczęście, że w latach 90. przywódcą był Borys Jelcyn, a nie ktoś podobny do Władimira Putina. Podejrzewam, że gdyby rządy sprawował człowiek ogarnięty ideą wielkorosyjską, mielibyśmy więcej kłopotów. Liczba prowokacji, różnych działań hybrydowych, jak dzisiaj mówimy, byłaby wtedy znacznie większa. Zresztą one i tak występowały.

Na przykład?

Choćby w formie oskarżeń wobec premiera Józefa Oleksego, czyli tzw. afery Olina. To były działania inspirowane przez Rosjan. W ten sposób chcieli obrzydzić Polskę naszym partnerom z NATO.

A jak zapamiętał pan dzień 12 marca 1999 r. i samą uroczystość przystąpienia do Sojuszu?

To był moment bardzo emocjonalny. Miało to miejsce podczas szczytu w Madrycie. Wszyscy czekaliśmy - delegacja nasza, ale też czeska i węgierska - kiedy nas zaproszą do uroczystej sali, gdzie ogłoszą nas pełnoprawnymi członkami NATO. Było opóźnienie, dosyć odczuwalne, więc pojawił się pewien niepokój, że może ktoś w ostatniej chwili wytoczył jakieś argumenty przeciw rozszerzeniu Sojuszu.

Nagle z sali wyszedł Javier Solana, ówczesny sekretarz generalny NATO, były szef MSZ Hiszpanii, mój dobry kolega. Krzyczał do mnie: "Hombre, hombre!" (hiszp.: człowieku) i że jesteśmy w NATO. Uściskaliśmy się, łza się zakręciła. Miałem poczucie, że dokonuje się rzecz historyczna. Dzisiaj, po 25 latach, mogę powiedzieć, że historyczna w dwójnasób albo nawet w trójnasób.

To znaczy?

Agresja rosyjska na Ukrainę pokazała, że NATO jest dzisiaj naszą główną gwarancją bezpieczeństwa. Gdybyśmy nie byli dzisiaj w Sojuszu, moglibyśmy czuć się niezwykle zagrożeni. Potęga Sojuszu Północnoatlantyckiego, jego siła odstraszania, ma jednak swoją wagę.

Jakie wyzwania stoją obecnie przed NATO?

Mamy wojnę w Ukrainie, więc agresja rosyjska jest faktem. Imperialne zapowiedzi Putina są faktem. To, że on nie będzie chciał się zatrzymać, jeżeli uda mu się z Ukrainą - też wydaje się bardzo prawdopodobne. Stąd spoistość Sojuszu, jego siła militarna i polityczna mają dla nas ogromne znaczenie. To jest jeden wymiar - najbardziej aktualny.

Jakie są kolejne?

Pamiętajmy, że żyjemy w świecie bardzo niebezpiecznym. Przekonaliśmy się o tym choćby 11 września 2001 r., kiedy zaatakowano Waszyngton i Nowy Jork. Wtedy po raz pierwszy został użyty artykuł 5 [Traktatu Północnoatlantyckiego - red.], oparty na zasadzie „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. W różnych miejscach może dochodzić do kolejnych ataków terrorystycznych - to będzie rzutowało na nasze, transatlantyckie bezpieczeństwo. Trzeba się z tym zagrożeniem liczyć.

Nie wiemy, w którą stronę podąży polityka chińska - wobec tej niewiadomej również powinniśmy być przygotowani.

Przed NATO stoją zatem wielkie wyzwania. Przeznaczanie przez państwa członkowskie co najmniej 2 proc. PKB na obronność jest obowiązkiem. Polska wyszła z inicjatywą, aby było to 3 proc. - uważam, że słusznie - jednocześnie pojawia się pytanie, co zrobić, aby zapewnić siłę Sojuszu pod względem wyposażenia wojskowego, szkolenia czy współpracy polityczno-wojskowej. Istotne jest to, aby drogi nie rozeszły się podczas konsultacji, uzgodnień i podejmowania decyzji.

Niezwykle ważne w tym kontekście mogą się okazać tegoroczne wybory w Stanach Zjednoczonych.

Rezultat tych wyborów może być kolejnym wyzwaniem. Jeżeli wygra Donald Trump, trzeba będzie wyjaśnić z nim na nowo pewne kwestie. Bo nie wierzę, żeby Amerykanie chcieliby występować z NATO. To byłoby przeciwko ich interesom i to oni - przede wszystkim - na tym by stracili.

Wypowiedzi Donalda Trumpa podważające spójność i wiarygodność Sojuszu jednak mogą niepokoić.

Są niebezpieczne. Nawet jeżeli niewiele będą oznaczały w przyszłości, to osłabiają Sojusz i wspierają Putina w jego antynatowskiej krucjacie. Kandydat na prezydenta USA nie powinien takich słów wypowiadać, tym bardziej że mówimy o człowieku, który już był prezydentem, więc nie jest nowy w polityce.

Ale Trump musi jeszcze wybory wygrać, co wcale nie jest przesądzone. Poza tym system polityczny w Ameryce opiera się na równowadze. Prezydent ma wielką siłę, ale musi się liczyć ze zdaniem Kongresu, Pentagonu i Departamentu Stanu. W Stanach jest zatem sporo hamulców, które mogą osłabić bądź spowolnić realizację nieodpowiedzialnych pomysłów. Problem w tym, że Donald Trump po prostu nie lubi i nie rozumie NATO; wypowiada się w sposób absolutnie szkodliwy dla spoistości Sojuszu.

Co będzie kluczowe, aby sprostać wyzwaniom, które stoją przed NATO?

Potrzeba wielkiej wyobraźni politycznej, siły, spójności wewnętrznej Sojuszu, umiejętności podejmowania decyzji. A także pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.

Rozmawiał Łukasz Lubański

Czytaj także:

wmkor

Polecane

Wróć do strony głównej