Liga Narodów. Kadra kupiła sobie spokój. O rozwoju nie ma jednak mowy

Zdobyte w kiepskim stylu trzy punkty podczas wrześniowej serii gier Ligi Narodów to zbyt dużo, by ostro skrytykować polską kadrę, i zdecydowanie za mało, by móc ją pochwalić. Starcia ze Szkocją i Chorwacją nie przyniosły pozytywnego przełamania, a Biało-Czerwoni do udanych mogą zaliczyć góra 30 z ponad 180 rozegranych minut.

Bartosz Goluch

Bartosz Goluch

2024-09-09, 09:17

Liga Narodów. Kadra kupiła sobie spokój. O rozwoju nie ma jednak mowy
Reprezentanci Polski po meczu z Chorwacją. Foto: PAP/Piotr Nowak

Reprezentacja Polski podczas wrześniowego zgrupowania wykonała plan minimum. Biało-Czerwoni plasują się w tabeli Ligi Narodów nad Szkocją i są na dobrej drodze do utrzymania w dywizji A tych rozgrywek. To największy pozytyw na krótkiej liście osiągnięć Polaków w meczach ze Szkocją i Chorwacją. 

Właściwie wszystko, co dobre, we wrześniu podopiecznym Michała Probierza sprezentowali rywale. Poza świetnym strzałem Sebastiana Szymańskiego w Glasgow Polacy trafiali po błędach rywali i sprokurowanych przez szkockich obrońców rzutach karnych. Najlepsza i właściwie jedyna sytuacja dla Biało-Czerwonych w Osijeku przyszła po błędzie Josipa Sutalo. Robert Lewandowski dobrze opanował piłkę, ale trafił tylko w poprzeczkę, i Chorwaci sięgnęli po komplet punktów.

Nowy lider ataku?

To nie "Lewy" był jednak motorem napędowym ofensywnych poczynań Biało-Czerwonych. W tej roli coraz lepiej czuje się Nicola Zalewski, który już podczas Euro 2024 miewał przebłyski, natomiast w meczach ze Szkocją i Chorwacją był o klasę lepszy od swoich kolegów. Wahadłowy Romy dryblował, centrował i chwilami w pojedynkę ciągnął ataki Polaków. Znamienna była sytuacja z drugiej połowy spotkania z Chorwatami, kiedy w akcie desperacji "Nico" przebiegł dobre kilkadziesiąt metrów w poprzek własnej połowy, szukając wolnej przestrzeni wobec bierności pozostałych Biało-Czerwonych.

REKLAMA

Większych pretensji nie należy mieć także do Roberta Lewandowskiego, który może nie błyszczał tak, jak w Barcelonie, ale radził sobie znacznie lepiej niż w ostatnich miesiącach. Na całej linii zawiedli z kolei jego partnerzy z ataku - Krzysztof Piątek był w meczu ze Szkocją kompletnie niewidoczny, zaś Mateusz Bogusz kilka dni później wypadł jeszcze gorzej. Karol Świderski, który zmienił go po godzinie gry, miał na nodze "piłkę meczową" na wagę punktu, jednak w kluczowym momencie skiksował.

Do ofensywy Biało-Czerwonych niewiele wnieśli także prawi wahadłowi - Przemysław Frankowski przedłużył kiepską passę z Euro, zaś wracający do kadry Jakub Kamiński był nieco aktywniejszy na połowie rywali, jednak brakowało mu konkretów.

Zawiedzione nadzieje

Widząc zestawienie personalne linii środkowej reprezentacji, kibice liczyli na efektowną grę i zmianę stylu Polaków. Brak nominalnego defensywnego pomocnika i obecność tria Zieliński-Szymański-Urbański był obietnicą kombinacyjnych akcji i dłuższego utrzymania się przy piłce. Niestety niezrealizowaną. Polacy, zwłaszcza przeciwko Chorwacji, najczęściej grali bowiem z pominięciem drugiej linii, posyłając aż 55 długich podań.

Pochwalić nie można także defensywy, która nadal jest "chybotliwa" i niepewna. Kiedy solidnie zagrał Jan Bednarek, fatalnie spisał się Jakub Kiwior. Gdy z kolei defensor "Kanonierów" usiadł na ławce, stoper Southamptonu ponownie przypomniał sobie o dawnych demonach. Wyróżnić można jedynie Sebastiana Walukiewicza, który zarówno po wejściu w Glasgow, jak i od pierwszej minuty w Osijeku spisywał się solidnie i jest jedynym prawdziwym "wygranym" wśród polskich defensorów.

REKLAMA

Spory niedosyt ma prawo odczuwać z kolei Kamil Piątkowski. Filar defensywy Red Bulla Salzburg nie rozegrał podczas wrześniowego zgrupowania ani minuty. - Mieliśmy dać mu szansę, ale przy tym wyniku chcieliśmy jeszcze spróbować odrobić stratę - komentował sytuację 24-latka selekcjoner po meczu z Chorwacją.

Zmiany dotknęły także pozycję bramkarza, którą zwolnił kończący karierę Wojciech Szczęsny. Występem przeciwko Szkocji od bluzy z numerem 1 z pewnością oddalił się Marcin Bułka. Faworytem do miana podstawowego golkipera jest teraz Łukasz Skorupski, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę ewidentną niechęć Michała Probierza wobec biorącego szturmem Bundesligę Kamila Grabary.

Trzy punkty, czyli cena spokoju

W Glasgow i Osijeku polska kadra osiągnęła wystarczająco dużo, by selekcjoner mógł nadal wygłaszać teorie o postępie, budowie i procesie, w którym znajdują się Biało-Czerwoni. "Papier" sprzyja Probierzowi i daje mu względny spokój - Polacy pokonali przecież głównego rywala w walce o utrzymanie w elicie LN, a z utytułowaną Chorwacją przegrali na wyjeździe tylko 0:1.

Wynik "testu oka" jest dla ekipy Probierza znacznie mniej korzystny. Polacy wciąż nie potrafią budować ataku pozycyjnego, kontrataki w przeważającej większości kończą się groteskowymi nieporozumieniami, a defensywą rządzą chaos i przypadkowość.

REKLAMA

Kolejne spotkania Ligi Narodów zostaną rozegrane 12 października. Wtedy Biało-Czerwoni podejmą prowadzącą z kompletem punktów Portugalię, a Chorwacja zmierzy się ze Szkocją. Trzy dni później dojdzie do rewanżów - Polski z Chorwacją i Szkocji z Portugalią. 

Choć imprezą docelową Biało-Czerwonych pod wodzą Probierza mają być mistrzostwa świata w 2026, kibice na PGE Narodowym z pewnością chcieliby zobaczyć trochę więcej futbolu z prawdziwego zdarzenia w wykonaniu naszej kadry. Paradoksalnie nawet zerowy dorobek punktowy przy efektownej grze może podnieść jej notowania. Kto wie, może nawet udałoby się wypracować kilka schematów, które zaprocentowałyby w przyszłości? A może faworyzowani rywale daliby się zaskoczyć? Jeśli Probierz i jego piłkarze nie spróbują, to niestety nie poznamy odpowiedzi na te pytania...

Czytaj także:

bg/wmkor

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej