Człowiek pod maską agenta. Shakespeare odkrywa Iana Fleminga
Iana Fleminga znamy jako twórcę przygód James Bonda, często wspomina się też o jego karierze w brytyjskim wywiadzie. Tymczasem ostatnia, monumentalna biografia "ojca" 007, pióra znanego dziennikarza Nicholasa Shakespeare’a, rzuca snop światła na całą barwną ścieżkę życiową pisarza – od depresyjnej młodości, naznaczonej wygórowanymi oczekiwaniami apodyktycznej matki, po ostatnie miesiące życia, gdy konsumował swój sukces w cieniu choroby i nadchodzącej śmierci. Nie można się od niej oderwać.
Wojciech Rodak
2024-11-16, 08:06
"Ciężko znaleźć czasopismo bez tekstu autorstwa Iana Fleminga, albo artykułu o nim. To prawdziwy gigant" – donosił w 1963 r. Evelyn Irons, korespondent brytyjskiego dziennika "Sunday Times" w Nowym Jorku. James Bond – postać, którą Fleming "powołał do życia" przeszło dekadę wcześniej – wreszcie zachwyciła rzeszę odbiorców na Wyspach i w Stanach Zjednoczonych. W księgarniach furorę robiło dziewięć dostępnych wówczas na rynku powieści z serii bondowskiej. Tylko w USA każda z nich sprzedała się w przeszło milionowym nakładzie.
W kinach, po sukcesie "Dr. No", pojawiła się kolejna ekranizacja książki o przygodach Bonda – "Pozdrowienia z Rosji". Film miał premierę 10 października 1963 r. w kinie Odeon na Leicester Square w Londynie. Na sali obecni byli między innymi Sean Connery, odtwórca głównej roli, a także sam Fleming. Mimo że miał raptem 55 lat, to wyglądał, jakby stał nad grobem.
"Kiedy film się skończył, podniósł się z fotela jak starszy pan – miał bladą twarz, kropelki potu wykwitły mu na czole. Łykał swoje pigułki, wyglądał na zagubionego" – wspominała Clarissa Eden, przyjaciółka Ann Fleming, żony pisarza.
Twórca Bonda zdobył sławę, gdy już zdrowie – podupadłe na skutek lat picia alkoholu i wypalania 70 papierosów dziennie – nie pozwalało mu skonsumować owoców swego sukcesu. Z trudem można było w nim rozpoznać dawnego bon vivanta, playboya i asa wywiadu. Bujne życie twórcy – opisane ostatnio przez dziennikarza Nicholasa Shakespeare’a – stanowi nie gorszy materiał na film niż jego powieści.
REKLAMA
Londyńczyk ze szkockim rodowodem
W 1913 r. pięcioletni Ian mieszkał z rodzicami i trzema braćmi w rezydencji w Hampstead na północny Londynu, w której przeszło 100 lat wcześniej mieszkał brytyjski premier William Pitt. Mieli do dyspozycji 12 sypialni, salę bilardową, dwa korty tenisowe i przeszło 1,5 ha ogrodu. Te idylliczne warunki życia stworzył im dziadek pisarza, uparty i stereotypowo skąpy Szkot Robert Fleming.
Ten nie miał dzieciństwa usłanego różami. Wychował się w slumsach szkockiego Dundee. Epidemie zabrały mu w dzieciństwie piątkę młodszego rodzeństwa i matkę. Pracował od wczesnego wieku. Początkowo fizycznie, a potem wkroczył w świat finansów. W wieku 28 lat otworzył bank inwestycyjny. Wykorzystywał koniunkturę za oceanem. Dorobił się olbrzymiej fortuny, pożyczając pieniądze w Anglii na trzy procent i inwestując je w USA na siedem procent.
Dzięki temu jego syn, Valentine, mógł dołączyć do elity Zjednoczonego Królestwa. Ukończył najbardziej prestiżowe instytucje w kraju – szkołę w Eton i Uniwersytet Oksfordzki. Przyjaźnił się z samym Winstonem Churchillem. Zasiadał w Izbie Gmin. Niesiony patriotyzmem służył na froncie w północnej Francji od początku I wojny światowej. W 1917 r. zabił go niemiecki szrapnel. Miał 35 lat.
W pułapce oczekiwań matki
Val osierocił czterech synów. Ian, urodzony w 1908 r., był drugim z nich. Cała czwórka co prawda dorastała w dostatku, ale bez ojca, który by mógł ich ochronić przed zaborczą matką, Evelyn. Należała ona do kobiet, które poprzez sukcesy latorośli chcą realizować swoje aspiracje. Jej pierworodny, Peter, spełniał oczekiwania. Za ojcem wzorowo przeszedł przez Eton i Oksford, by zostać słynnym dziennikarzem i podróżnikiem. Następny w kolejności, Ian, przysporzył jej wielu zmartwień.
REKLAMA
Jako nastolatek w Eton wyróżniał się jedynie w sporcie - w biegach i skoku w dal. W dodatku dyrekcja szkoły nie tolerowała jego sposobu bycia, wyrastającego poza ciasny gorset ówczesnej obyczajowości. Zarówno w drobnych elementach, jak nacieranie włosów olejkiem, a także "poważniejszych", jak "bezwstydne" uganianie się za dziewczynami. Koniec końców został zmuszony do opuszczenia szkoły przedwcześnie, 1926 r., w niejasnych okolicznościach.
Poirytowana matka uruchomiła swoje kontakty i wysłała go do szkoły wojskowej w Sandhurst. Liczyła, że Ian zostanie oficerem jak jej ojciec. Jednak syn uczył się tam jedynie kilka miesięcy. Został relegowany w atmosferze skandalu po tym, jak podczas jednej z eskapad w Londynie złapał rzeżączkę.
Niewątpliwie rok 1927 był najczarniejszym momentem w życiu Fleminga. Miał poczucie, że do niczego się nie nadaje, zwłaszcza w porównaniu do gładko podążającego od sukcesu do sukcesu starszego brata. Matka tylko utwierdzała go w tym przekonaniu, dając do zrozumienia, że widzi w nim "jedną wielką porażkę". Krążyły plotki, że w tym okresie podjął nawet próbę samobójczą. Szczęśliwie, ostatecznie znalazł jednak swoją drogę.
Playboy z City
Evelyn Fleming nie dała synowi wolnej ręki – wytyczyła mu kolejną ścieżkę kariery. Postanowiła, że zostanie dyplomatą. By poduczył się języków obcych, zwłaszcza niemieckiego, wysłała go do specjalnej szkoły w narciarskim kurorcie Kitzbühel w Tyrolu, prowadzonej przez parę brytyjskich ekspatów. Dzięki stosowanym tam progresywnym metodom nauczania, a także dystansowi od znienawidzonej matki, Ian rozkwitł. Rozwijał swoje pasje intelektualne i sportowe – uwielbiał szusować po alpejskich stokach. Jednocześnie w nieskrępowany sposób dawał upust słabości do płci pięknej. Stał się kompulsywnym uwodzicielem. Nie przepuszczał ani kucharkom, ani kelnerkom, ani turystkom.
REKLAMA
"Był bezlitosny wobec kobiet. Albo raczej bezrefleksyjny. Najpierw spał z kimś, a potem zupełnie zapominał, że to miało miejsce" – wspominała Lisl Jokl, jedna z ówczesnych kochanek Fleminga.
W 1931 r. austriacka idylla Iana dobiegła końca. Wrócił do Londynu, by podejść do egzaminów do służby w Foreign Office. I znów zawiódł swoją rodzicielkę – zdobył za mało punktów.
Głęboko rozczarowana Evelyn kolejny raz uruchomiła swoje kontakty i ulokowała syna w Agencji Reutera. Ian zaczął od redagowania i skracania depesz. Zrobił na przełożonych dobre wrażenie. Powierzono mu więc poważniejsze zadania. Wysłano go do Związku Sowieckiego, by relacjonował proces pokazowy brytyjskich inżynierów oskarżonych o szpiegostwo. Z Moskwy przywiózł antykomunistyczną obsesję, która towarzyszyła mu do końca życia, a także tasiemca, uprzykrzającego mu życie przez kilka miesięcy.
Praca dziennikarza co prawda dawała Flemingowi spełnienie, ale przynosiła niewielki dochód. Presja rodziny znów sprawiła, że został wepchnięty na posadę, która nie bardzo mu pasowała. W 1933 r. zaczął pracować jako makler w City. Nie sprawdzał się zupełnie w tej roli. Swoją aktywność ograniczał do chodzenia na wystawne obiady z nielicznymi klientami. Przymykano na to oko – jego nazwisko i ustosunkowanie były bezcenne.
REKLAMA
Nieabsorbująca i nudna praca umożliwiała mu życie na wysokiej stopie. Podróżował, kupował coraz lepsze samochody (uwielbiał szybką jazdę), kolekcjonował unikatowe książki, a przez jego londyńskie mieszkanie przewijał się tabun mniej lub bardziej efemerycznych kochanek. Żył w pozornie beztroskim stuporze, wciąż walcząc z melancholią, poczuciem osamotnienia i niespełnieniem. To ostatnie zmieniła dopiero wojna.
Wszystkie operacje komandora Fleminga
Latem 1939 r. Ian nieoczekiwanie zmienił posadę. Zaczął pracować jako asystent kontradmirała Johna Godfreya, szefa wywiadu brytyjskiej admiralicji (ang. Naval Intelligence Division; NID). Jak podkreśla Shakespeare, biograf Fleminga, nic nie wiadomo o okolicznościach i kryteriach, które spowodowały, że ten kiepski makler z dobrym rodowodem został zrekrutowany do służb. Jego akta wciąż pozostają utajnione, jeśli w ogóle się zachowały. Brytyjskie służby miały bowiem zwyczaj niezachowywania zbyt wielu dokumentów.
Sam Fleming, zgodnie z arkanami tej profesji, nie zdradził, czym dokładnie się zajmował w czasie wojny. – Nigdy nie powiedział słowa o swojej pracy operacyjnej – zaznaczył Ernest Cuneo, przyjaciel autora bondowskiej serii.
Najbliżsi uważali, że wreszcie znalazł swoje miejsce w świecie. – Kochał pracę w NID bardziej niż wszystko, czym zajmował się wcześniej. No może poza narciarstwem – twierdziła Maud Russell, przyjaciółka i kochanka Fleminga. A jakie były jego osiągnięcia i zasługi?
REKLAMA
Zaczynał od sporządzania codziennych raportów wywiadowczych, które trafiały na biurko premiera Winstona Churchilla. Przydała mu się umiejętność kondensacji tekstów nabyta w Reutersie, bowiem premier słynął z tego, że nie czytał pism dłuższych niż pół strony.
Szybko zaczął brać udział w ambitniejszych projektach. Koordynował operację mającą na celu powstrzymanie frankistowskiej Hiszpanii od udziału w wojnie po stronie III Rzeszy. Jednym z jej elementów było przekazanie łapówek czołowym generałom junty za pośrednictwem Juana Marcha, najbogatszego biznesmena na Półwyspie Iberyjskim. Wyasygnowano na nie aż 10 mln dol. (200 mln dzisiejszych dol.). Przy okazji podróży w tej sprawie Fleming nie zawsze przestrzegał zasad konspiracji. Zdarzyło mu się podróżować pomiędzy Lizboną a Madrytem samolotami niemieckiej Lufthansy w mundurze Royal Navy.
Fleming był również niezwykle aktywny na polu współpracy tajnych służb pomiędzy Londynem a Waszyngtonem. Zasłużył się, pomagając Williamowi Donovanowi przy organizacji Biura Służb Strategicznych (ang. Office of Strategic Services; OSS), czyli powstałego w 1942 r. wywiadu zagranicznego USA, poprzednika CIA.
O wysokiej pozycji Fleminga w służbach Londynu świadczy również fakt, iż należał do około 30-osobowej grupy osób, które, w ramach ściśle tajnego projektu ULTRA miały dostęp do rozszyfrowanych niemieckich depesz. Zresztą Ian był bezpośrednio zaangażowany w operacje związane z łamaniem Enigmy, niemieckiej maszyny szyfrującej. Gdy 19 sierpnia 1942 r. alianci dokonali nieudanego rajdu na Dieppe w północnej Francji, to jego komandosi z jednostki 30AU przeszukiwali gorączkowo budynki na nabrzeżu, by zdobyć kolejną wersję Enigmy. Fleming nadzorował całą operację z pokładu niszczyciela "Fernie".
REKLAMA
Co nie udało się w Dieppe, powiodło się trzy miesiące później podczas lądowania aliantów w Algierii. Tam specjalsi Fleminga wreszcie odnaleźli drogocenną zmodyfikowaną Enigmę – to pozwoliło służbom Londynu ponownie uzyskać wgląd w niemiecką korespondencję wojskową.
Ponadto wiadomo, że od 1943 r. przyszły literat zasiadał na czele komitetu połączonych alianckich służb, zajmującego się koordynowaniem działań związanych z rozpracowywaniem niemieckich rakiet V1 i V2. Pociski te dawały się mocno we znaki Anglikom – wystrzeliwano je na Londyn.
Wreszcie, jednym z ostatnich sukcesów wojennych komandosów Fleminga – z wiosny 1945 r. – było zdobycie kompletu wojennych dokumentów Kriegsmarine. Odnaleziono je w zamku Tambach pod Coburgiem w Bawarii.
Zapewne były jeszcze inne projekty, w które zaangażowany był nasz bohater. Na pewno nie dowiemy się o nich przed 2050 r., gdy Wielka Brytania może otworzyć swoje wojenne archiwa wywiadowcze dla badaczy. W każdym razie Fleming należał do zasłużonych. Kończył służbę w NID w randzie komandora porucznika.
REKLAMA
Warto wspomnieć, że wojna zabrała mu kilka bliskich osób. W 1940 r. jego młodszy brat, Michael, zmarł w wyniku ran odniesionych pod Dunkierką. Z kolei w marcu 1944 r. na oczach Iana zginęła jego kochanka, Muriel Wright. Podczas bombardowania Londynu, gdy mieli iść na obiad, została trafiona odłamkiem.
Czekając na sukces
Od razu po wojnie Fleming odszedł z NID. Dostał intratną posadę szefa korespondentów zagranicznych w grupie prasowej braci Kemsleyów, do której należały takie tytuły jak "The Sunday Times" i "Daily Telegraph". Miał pod sobą siatkę około 90 dziennikarzy rozsianych po całym globie. Niektórzy z nich żyli na "podwójnej pensji", czyli jednocześnie byli agentami służb specjalnych Londynu. Nie jest więc pewne, czy sam Ian również nie kontynuował pracy dla wywiadu.
Wiemy natomiast, że zagwarantował sobie dobre warunki finansowe. Zarabiał rocznie około 5 tys. funtów (dziś to byłoby ok. 260 tys. funtów), a w dodatku miał wpisany do umowy dwumiesięczny urlop w miesiącach zimowych. Od 1947 r. spędzał go w swojej willi Goldeneye na Jamajce, którą zresztą kupiła mu dużo od niego starsza kochanka – wspomniana Maud Russell.
W 1952 r. Ian zdecydował się na ruch, którego nikt po nim się nie spodziewał. Wziął ślub ze swoją kolejną wieloletnią kochanką, Ann Charteries – ta, by się z nim związać, wzięła rozwód z magnatem prasowym, lordem Rothermere, właścicielem m.in. „The Daily Mail”. Niedługo potem urodził się im syn – Caspar.
REKLAMA
Małżeństwo Flemingów nie należało do szczęśliwych. Ann lubiła być w centrum uwagi. Nie mogła żyć bez kręgu swoich znajomych, wśród których znajdowały się takie tuzy pióra jak Evelyn Waugh, Cyril Connolly, a także Patrick Leigh Fermor. Z kolei Ian stawał się bardziej towarzysko wycofany. Preferował swoich starych znajomych – kolegów ze szkoły, jak Ivar Bryce, czy kompanów od gry w golfa. Poza tym coraz więcej czasu poświęcał pisaniu.
Seria powieści o Jamesie Bondzie narodziła się 17 lutego 1952 r. przy biurku w jamajskiej willi Fleminga. Jak sam potem mówił, zaczął pisać, bo znudziło mu się polowanie na ryby z pistoletem na harpun w zatoce. "Zdecydowałem, że teraz powinienem zabić parę osób, na papierze, oczywiście" – wspominał.
Pierwsza powieść z agentem 007 w roli głównej, "Casino Royale", ukazała się wiosną 1953 r. Do 1957 ukazało się ich łącznie pięć. Mimo pochlebnych recenzji żadna z nich nie sprzedała się w nakładzie większym niż 12 tys. egzemplarzy. Dlatego też Fleming wahał się, czy nie uśmierć Bonda i nie porzucić swoich literackich ambicji.
Jednak po kryzysie sueskim sprzedaż serii zaczęła się poprawiać. W 1957 r. "Pozdrowienia z Rosji" stały się bestsellerem w Wielkiej Brytanii. Wreszcie nadszedł przełomowy 1962 r., gdy wybuchł kryzys kubański. Pojawiło się realne niebezpieczeństwo wybuchu konfliktu nuklearnego – wydarzenia na świecie zaczęły przypominać fabułę z powieści Fleminga. W dodatku serię o Bondzie zareklamował sam bohater tamtych dni – prezydent USA John F. Kennedy, który był fanem przygód 007 od pierwszego wydania. Jednocześnie w kinach pojawił się "Dr. No". Ten idealny "timing" sprawił, że zachodni świat momentalnie oszalał na punkcie przygód agenta Jej Królewskiej Mości.
REKLAMA
Jak wspomniano na wstępie, pisarz był już wówczas w bardzo złym stanie zdrowia. I Fleming, i jego żona dużo palili i pili, jak większość ludzi z ich kręgów w tej epoce. Gdy zwracano im na to uwagę, Ann zwykła mówić, powołując się rzekomo na swojego lekarza, że "whisky to jedzenie". Zresztą alkohol i nikotyna nie były ich jedynymi nałogami. Ian zawsze miał pod ręką tabletki fenacetyny, zakazanego później środka przeciwbólowego, a jego małżonka nadużywała barbituranów.
Pierwszy zawał serca, w 1961 r., uczynił Fleminga inwalidą. Poruszał się z trudem, łatwo się męczył. Jednak nie porzucił swoich złych nawyków. W ostatniej rozmowie telefonicznej, jaką odbył rano 12 sierpnia 1964 r. z amerykańskim ambasadorem w Londynie Davidem Bruce’em, wspomniał, że "opiekunka właśnie niesie mu whisky i papierosy". Kilka godzin później zmarł w szpitalu na drugi zawał serca. Przeżył swoją matkę – której chora miłość naznaczyła jego życie – raptem o 16 dni.
Mimo że Fleming niedługo cieszył się z sukcesu, to niewątpliwie odszedł z tego świata jako twórca spełniony. Za jego życia egzemplarzy powieści o Bondzie sprzedano około 30 mln, a do dziś łącznie około 100 mln. Wykreowany przez niego bohater zrobił jeszcze większą karierę na "srebrnym ekranie". 25 filmów o przygodach 007 zarobiło już łącznie około 7 mld dolarów. Agent Jej Królewskiej Mości wszedł do popkultury na stałe jak Sherlock Holmes i Hercules Poirot. Będzie reinterpretowany i przetwarzany jeszcze przez lata.
Niedawno na polskim rynku pojawiło się nowe wydanie "Casino Royale", pierwszej powieści Iana Fleminga. Miejmy nadzieję, że i biografia pisarza – autorstwa Nicholasa Shakespeare’a – także niebawem zostanie przetłumaczona i trafi na polski rynek. Napisana żywo – pełna smakowitych anegdot i wymownych detali – porywa nie mniej niż proza twórcy Bonda. Co jest sztuką, biorąc pod uwagę jej rozmiary – ma ponad 700 stron.
REKLAMA
Wojciech Rodak
REKLAMA