Cisza przed poteżną burzą? "Na wynik w USA możemy długo czekać, a to rozpala emocje"
- Jest bardzo prawdopodobne, że wybory zostaną rozstrzygnięte z opóźnieniem - mówi portalowi polskieradio24.pl dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. To niesie ryzyko incydentów. Wprawdzie w tym roku jest ciszej o próbach ingerencji Rosji, Chin i Iranu niż podczas poprzednich wyborów - ale to może być cisza przed burzą.
2024-11-02, 18:53
- Wynik wyborów może być bardzo opóźniony w związku z liczeniem głosów, tak jak kiedyś na Florydzie - ostrzega w rozmowie z portalem polskieradio24.pl amerykanista i ekspert ds. międzynarodowych dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas.
Taki scenariusz niesie ze sobą ryzyko niepokojów i incydentów powyborczych.
- Możliwe, że w którymś stanie, lub w kilku, po pierwszym liczeniu głosów, maszynowym, przewaga wyniesie tylko setki lub tysiące głosów na miliony oddanych. W wielu stanach oznacza to automatycznie ponowne liczenie, zapisane w prawie stanowym - tłumaczy.
I wtedy, od razu może to być liczenie ręczne, które trwa bardzo długo, albo ponowne maszynowe. Ale i w tym przypadku, jeśli różnica znów wyjdzie bardzo mała, to w trzecim i dalszych etapach może dojść do liczenia ręcznego. Sądy federalne i stanowe, a także kongresy stanowe mogą unieważniać wyniki w stanach i powiatach, nakazywać powtarzanie liczenia i jego sposoby. Maszyny ani ludzie nie są nieomylni, więc wyniki kolejnych obliczeń mogą być sprzeczne. Taka sytuacja nie byłaby możliwa, gdyby rozstrzygał wynik głosowania w całym kraju, tak jak we wszystkich innych państwach świata, które wybierają prezydenta w wyborach powszechnych. W Stanach Zjednoczonych różnica w głosowaniu krajowym wynosi zwykle wiele milionów na rzecz zwycięzcy - zauważa.
REKLAMA
- Wszystko to może rozpalać dezinformację i emocje większe niż po wyborach cztery lata temu. A wówczas doszło do szturmu zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol, po to, żeby przerwać certyfikację wyborów i ogłoszenie ich wyników przez Kongres - zauważa. W obecnych wyborach jest wysokie prawdopodobieństwo takiego scenariusza - ostrzega nasz rozmówca. Jak dodaje, teraz Trump zagrzewa swój elektorat do boju twierdząc, że demokraci zawsze fałszują wybory, i że wygrałby nawet w Kalifornii, twierdzy demokratów, "gdyby to Bóg liczył głosy".
Ekspert mówi, że według konstytucji to Kongres federalny zajmuje się zatwierdzaniem wyborów, sprawdzaniem, czy wybory się dokonały właściwie, i potem ogłaszaniem ich wyników, nie zaś amerykański Sąd Najwyższy.
Dr Kostrzewa-Zorbas przypomniał, że do opóźnień doszło m.in. w 2000 roku na Florydzie. - Różne sposoby obliczania głosów dawały różne rezultaty, aż Sąd Najwyższy sprzyjający Partii Republikańskiej kazał władzom Florydy zaniechać dalszego dokładniejszego liczenia i ogłosić wynik, jaki był dostępny. Był to wynik na rzecz republikańskiego kandydata George’a W. Busha. Republikanin dostał wszystkich elektorów z Florydy, co dało mu prezydenturę. Demokraci nie mieli większości w obu izbach Kongresu, która jest potrzebna do odrzucenia wątpliwych elektorów - mówi.
Na Florydzie taka sytuacja się nie powtórzy, zauważa nasz rozmówca, bo przez 24 lata poparcie dla republikanów tam wyraźnie wzrosło. Jednak takie ryzyko jest w innych stanach.
REKLAMA
Niepewność na horyzoncie
Ekspert podkreśla, że obecnie trudno przewidywać, który z kandydatów wybory wygra.
- Nie ma pewnych danych, sami Amerykanie są niezdecydowani. Mają zmienne preferencje. Badania nie wskazują na nikogo jednoznacznie. Prognozy mają wahania - mówi.
.
REKLAMA
"Obecny system zniekształca wolę wyborców"
Prognozowanie utrudnia fakt, że prezydenta wybiera Kolegium Elektorów, a ten system zniekształca wolę wyborców, zauważa także dr Kostrzewa-Zorbas.
Elektorów jest 538 - czyli tylu, ilu członków Kongresu, z dodatkiem trzech reprezentantów federalnego Dystryktu Kolumbii, czyli miasta stołecznego Waszyngton. Każdy stan ma tylu elektorów, ile przysługuje mu miejsc w Kongresie. Wszystkie stany wybierają po dwóch senatorów, zaś liczbę miejsc w Izbie Reprezentantów mają zmienną, zależną od przeprowadzanego co 10 lat spisu powszechnego. W sumie liczba elektorów stanu nie jest proporcjonalna do liczby wyborców. Wyborca z najmniejszego stanu ma blisko czterokrotnie większy wpływ na to, kto zostanie prezydentem, niż wyborca z największego stanu.
W większości stanów, oprócz dwóch małych, kandydat, kto wygrywa wybory na terytorium tego stanu - otrzymuje wszystkich jego elektorów, a głosy oddane na innych kandydatów są bez znaczenia, nawet jeśli złożyłyby się na krajową większość. Dlatego prezydentem może zostać kandydat, który przegrał głosowanie powszechne, tak jak George W. Bush w 2000 roku i Trump w 2016 roku - mówi dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas.
Dodaje, że podejmowane są próby wprowadzenia bezpośredniego wyboru prezydenta, ale wprowadzenie zmian będzie bardzo trudne. Kolegium Elektorów jest organem konstytucyjnym.
REKLAMA
Wyborcy dostaną długą wstęgę albo grubą broszurę
Ekspert zwraca uwagę, że choć najważniejsze z punktu widzenia świata są wybory prezydenta Stanów Zjednoczonych, z punktu widzenia samych Amerykanów równie ważne jest głosowanie na kandydatów do Kongresu. I tu także nie jest pewne, kto osiągnie przewagę.
Oprócz tego jednocześnie wybierani są gubernatorzy stanów, kongresy stanowe, rady samorządowe, szkolne i inne, burmistrzowie, różni urzędnicy, szeryfowie.
Stąd, jak mówi, wyborca musi podjąć kilkadziesiąt decyzji, w maszynie do głosowania widzi dużo kolejnych ekranów, a w stanach, gdzie głosowanie ma jeszcze formę papierową, dostaje długą wstęgę, albo grubą broszurę.
Jakie zmiany w polityce się szykują?
Czy są punkty, na które warto zwracać uwagę, jeśli chodzi o zapowiedzi
w kampanii?
REKLAMA
Ekspert mówi, że spodziewane różnice dotyczą polityki zagranicznej oraz obronnej.
Widoczne jest, że w przypadku zwycięstwa Kamali Harris byłaby to kontynuacja polityki Bidena i jego administracji.
- Początki tej polityki zaczęły się kształtować już pod koniec prezydentury Baracka Obamy. Obama porzucił złudzenia, że może liczyć na pokojowe porozumienie i współpracę z Rosją. Wtedy zmienił politykę amerykańską, między innymi wzmacniając NATO, w odpowiedzi na początek pierwszego etapu wojny Rosji przeciw Ukrainie - dodaje.
Z kolei Biden objął prezydenturę już wtedy, gdy szykowała się pełnoskalowa wojna.
REKLAMA
- Zareagował dalszym wzmacnianiem NATO i innych sojuszy, potencjału militarnego USA. Po Harris można się spodziewać kontynuacji polityki wobec Rosji i wobec sojuszników, w tym Polski - ocenia.
Ekspert dodaje, że po Harris spodziewa kontynuacji demokratycznego modelu polityki zagranicznej w innych dziedzinach, w tym w polityce ekonomicznej.
- To oznacza więcej wstrzemięźliwości, jeśli chodzi o wzniecanie wojen handlowych z resztą świata - mówi.
- Wojny handlowe bardzo ceni i lubi rozpętywać Donald Trump. I jego prezydentura to byłby czas gospodarczych konfrontacji i wojen handlowych - mówi.
REKLAMA
A wobec wojny w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie, zdaniem eksperta, Trump jest nieobliczalny. Jego zdaniem, nie sposób przewidzieć, co Trump zrobiłby w związku z wojną Rosji przeciw Ukrainie. Zapowiadał, że potrafiłby ją zakończyć w jeden dzień i to jeszcze przed objęciem prezydentury, przed wprowadzeniem się do Białego Domu.
Jak jednak miałby to zrobić - nie wiadomo. Ukraina z pewnością będzie walczyć, bo samo jej istnienie jest zagrożone. W przypadku braku poparcia Ukrainy przez Trumpa, walka byłaby dużo trudniejsza. Niemożliwe byłyby nowe działania NATO na rzecz Ukrainy, bo USA mają prawo weta w sojuszu, tak jak każdy sojusznik - zauważa.
Rośnie rola Polonii
Osiem lat temu, gdy Trump wygrał, cztery lata temu, gdy przegrał, w obu tych kampaniach demokraci lekceważyli Polonię, wskazał ekspert. Chodzi o polityków szczebla krajowego - politycy lokalni często sami są polskiego pochodzenia.
- Teraz już nikogo nie stać na to, żeby lekceważyć Polonię. Polonia to 9 milionów obywateli Stanów Zjednoczonych. Zwracają się do niej o poparcie i demokraci, i republikanie. Bez niej trudno wygrać zwłaszcza w trzech niezdecydowanych stanach na północy, przez które biegnie centralny front walki wyborczej i które przyciągają uwagę świata: w Wisconsin, Michigan i Pensylwanii. Wybierają łącznie 8 procent Kolegium Elektorów. Ludność Wisconsin i Michigan ma największy procent Polonii w całym kraju, a Pensylwania jest w tym rankingu piąta - mówi.
REKLAMA
Problem ingerencji z zewnątrz
Ekspert zauważa, że o próbach obcej ingerencji w celu wpływu na wynik wyborów jest teraz w USA dużo ciszej, niż przy poprzednich wyborach w latach 2016 i 2020.
Zastanawia się, czy czujność Amerykanów na wojnie informacyjnej nie została uśpiona, bo przecież wnioski z wydarzeń wyciągają zawsze obie strony.
- Metody działania Rosji, Chin, Iranu, sił islamistycznych, są zaawansowane, wyrafinowane. Kto w tym wyścigu zbrojeń informacyjnych naprawdę ma teraz przewagę? Tego nie wiem - przyznaje.
Cisza panująca na temat obcych wpływów kojarzy mi się z tym, że rodzice najbardziej niepokoi cisza dochodząca z pokoju dzieci, które zazwyczaj zachowują się bardzo głośno, zaznacza.
REKLAMA
PAP
***
Dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas jest amerykanistą i ekspertem ds. międzynarodowych. Ukończył m.in. Uniwersytet Georgetown, uzyskał stopień doktora na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa w Waszyngtonie.
***
REKLAMA
***
Rozmawiała Agnieszka Kamińska, polskieradio24.pl
Czytaj także:
- Polska w Sojuszu Pięciorga Oczu? Były attaché wzywa do zmian po wyborach w USA
- Arnold Schwarzenegger poprze Kamalę Harris. Podał powody
- Październikowa niespodzianka. Czy da się w ostatniej chwili zmienić wynik wyborów w USA?
***
PAP
.
REKLAMA