"Titanic" Jamesa Camerona. Prawda i fikcja w filmie. Czy Jack i Rose mogli się spotkać na prawdziwym Titanicu?
"Titanic" Jamesa Camerona to film, którego nie trzeba przedstawiać. 11 Oscarów i drugi najbardziej kasowy obraz w dziejach uwzględniając inflację, epicki fresk, w którym katastrofa luksusowego transatlantyku z nocy między 14 i 15 kwietnia 1912 roku jest metaforą końca świata, do dziś wzbudza gorące dyskusje fanów: "dlaczego Rose nie przesunęła się na tych przeklętych drzwiach?". Przede wszystkim jednak jest to epicki fresk odmalowujący jedną z największych katastrof morskich w dziejach świata. Nie jest on jednak wolny od błędów historycznych.

Bartłomiej Makowski
2025-04-18, 05:40
Co jest prawdą, a co fikcją w filmie "Titanic" Jamesa Camerona? Na to pytanie w podcaście "Prawda czasu i prawda ekranu" odpowiedział Krzysztof Mędrala, kolekcjoner pamiątek po Titanicu i przedmiotów związanych z armatorem White Star Line, do którego należał luksusowy transatlantyk, i autor bloga 1912.pl.
Czym różni się filmowy Titanic od historycznego pierwowzoru?
W filmie Jamesa Camerona wykorzystano jedną z najbardziej imponujących scenografii w dziejach. Na potrzeby filmu wybudowano m.in. makietę statku, przy czym była ona o 10 proc. mniejsza od oryginału. Między filmowym statkiem i historycznym oryginałem są jednak różnice.
– Wnętrza filmowego Titanica zostały przeskalowane – na przykład główna klatka schodowa ma o jedno piętro mniej, jest też powiększona tak, by odpowiadać wzrostowi ludzi sprzed stu lat, a kabiny są znacznie większe niż w rzeczywistości – wyjaśnia Krzysztof Mędrala.
W filmie widzimy korytarze z dywanami i poręczami, ale - jak wskazuje ekspert - w rzeczywistości były one węższe, bez dywanów i wyłożone linoleum – materiałem bardzo nowoczesnym jak na tamte czasy i uważanym za luksusowy.
REKLAMA
Czy Jack i Rose z "Titanica" byli postaciami historycznymi?
Film Jamesa Camerona to przede wszystkim jeden z najwybitniejszych melodramatów w dziejach kina. To historia krótkiego i burzliwego romansu między Rose, panną z dobrego domu, która nie chce podporządkować się swojej społecznej roli i Jacka, chłopaka znikąd i biednego wagabundy o duszy artysty. Ta piękna historia miłosna jednak nigdy nie zdarzyła się naprawdę. Postacie grane przez Leonardo DiCaprio i Kate Winslet są całkowicie fikcyjne.
– Według mojej wiedzy, Jack i Rose nie byli inspirowani żadnymi realnymi pasażerami Titanica – mówi Krzysztof Mędrala.
Jednak, zdaniem eksperta, historia Rose może nieco przypominać Emily Ryerson – młodą, zbuntowaną dziewczynę z pierwszej klasy, która również nie chciała podporządkować się oczekiwaniom rodziny.
REKLAMA
Nie było też postaci historycznej o nazwisku Jack Dawson. Jednak tutaj życie dopisało niespodziewany epilog do historii filmowej. Już po premierze "Titanica" na cmentarzu w Halifaksie, gdzie pochowane są ofiary katastrofy, odnaleziono grób z wyrytym nazwiskiem "J. Dawson". Pochowany jest w nim Joseph Dawson, jeden z załogantów Titanica. Dziś jest to najczęściej odwiedzany grób na cmentarzu ofiar katastrofy.
Czy Jack i Rose w ogóle mogli się spotkać na Titanicu?
Najprawdopodobniej nie. Filmowa Rose podróżowała klasą pierwszą, Jack - klasą trzecią. Istniały co prawda przejścia między tymi klasami, ale były one zamknięte podczas rejsu, by uniemożliwić pasażerom z niższych klas przedostanie się na pokłady zarezerwowane dla klas wyższych. Jak wskazuje Krzysztof Mędrala, powodem takiego rozwiązania był nie tylko snobizm.
- Odseparowania klas wymagały ówczesne przepisy sanitarne - wskazuje ekspert. - Na statkach nawet dzisiaj choroby przenoszą się znacznie szybciej niż gdzie indziej. Ludzie z trzeciej klasy przechodzili nawet inspekcję sanitarną przed wejściem na pokład (co widzimy w filmie).W przypadku gdyby przepisy te zostały złamane i Jack faktycznie dostał się na pokład przeznaczony dla klasy pierwszej, transatlantyk musiałby zawinąć do najbliższego portu w celach kwarantanny.

Czy diament "Serce oceanu" z Titanica istniał w rzeczywistości? Niezwykła historia naszyjnika, który przetrwał katastrofę
Istotną rolę w filmie pełni naszyjnik z diamentem "Serce oceanu". To jego poszukuje ekipa filmowa ze współczesnego planu filmu. To on zostaje podarowany Rose przez jej narzeczonego (Billy Zane). I to on w finale powraca na Titanica.
REKLAMA
Czy diament "Serce oceanu" istniał naprawdę? Nie. Wygląd i historia drogocennego kamienia wskazują, że inspiracją dla "Serca oceanu" był diament "Hope". Ten jednak nigdy nie był na Titanicu.
Z feralnym rejsem i katastrofą z nocy między 14 i 15 kwietnia 1912 roku wiąże się jednak historia innego naszyjnika, choć mniej drogocennego niż ten z "Sercem oceanu".
– Pasażerka Kate Philips, młoda kobieta z drugiej klasy, płynęła z kochankiem, który podarował jej naszyjnik z szafirem. Po katastrofie przeżyła, a dziewięć miesięcy później urodziła dziecko – poczęte na pokładzie Titanica – mówi Mędrala.
Czarna legenda dyrektora White Star Line Bruce’a Ismay’a. Czy faktycznie zachował się haniebnie podczas katastrofy?
W filmie dyrektor White Star Line opuszcza tonący statek jako jeden z pierwszych, co odbierane jest jako tchórzostwo. Jaka była prawda?
REKLAMA
– Ismay rzeczywiście przeżył katastrofę, ale wsiadł do łodzi, w której nikt inny nie chciał już zająć miejsca – tłumaczy ekspert. Należy pamiętać, że tuż po zderzeniu z górą lodową niewielu ludzi zdawało sobie jeszcze sprawę z zagrożenia. Działała elektryczność, serwowano drinki. Dlatego wielu pasażerów nie podporządkowało się wezwaniom, m.in. samego Ismaya, do zajęcia miejsc w szalupach ratunkowych. Później armator został obarczony winą za śmierć 1500 osób przez media, wycofał się z życia publicznego i nigdy więcej nie udzielił wywiadu.
Oparta na prawdziwych zeznaniach jednej z pasażerek jest za to scena, w której Ismay namawia kapitana Smitha do uruchomienia dodatkowych kotłów maszyny i zwiększenia prędkości statku, co mogło mieć kluczowe znaczenie przy manewrowaniu statkiem przed spotkaniem z górą lodową.

Czy orkiestra na Titanicu grała do końca?
Tak. Właściwie do końca grały dwie orkiestry, gdyż osobny zespół grał podczas rejsu dla klasy pierwszej i dla klasy drugiej. Jednak w czasie, gdy statek zaczął tonąć, te dwa zespoły połączyły się i zagrały wspólnie - po raz pierwszy i ostatni.
– To prawda. Wiemy z relacji ocalałych, że orkiestra grała do samego końca. I że ostatnią melodią prawdopodobnie był hymn "Nearer, My God, to Thee" ("Być bliżej Ciebie chcę") – potwierdza Mędrala.
REKLAMA
Co ciekawe, w hołdzie dla tej postawy utwór ten, będący również chrześcijańskim hymnem, wybrany został przez amerykańską stację CNN jako ostatni wyemitowany klip w przypadku końca świata, pod warunkiem oczywiście, że to wydarzenie da się przewidzieć.
Czy Titanic pękł tak, jak w filmie?
Tak. Dopiero w latach 80. XX wieku, po odnalezieniu wraku, potwierdzono, że Titanic rzeczywiście rozpadł się na dwie części – dziobową i rufową. Wcześniej, m.in. na podstawie zeznań Charlesa Herberta Lightollera, najwyższego stopniem oficera Titanica (był trzecim oficerem), który przeżył katastrofę, uważano, że statek poszedł na dno w całości.
- Dziś wiadomo jednak, że Titanic nie tonął w tak spektakularny sposób, jak widzimy to w filmie. James Cameron pokazał bowiem, że część rufowa statku przed utonięciem podniosła się prostopadle względem tafli oceanu. Najprawdopodobniej jednak kąt nachylenia części rufowej był mniejszy - mówi Krzysztof Mędrala.
REKLAMA

Największy błąd w filmie "Titanic"
"Titanic" to film nakręcony z wielką troską o szczegóły. James Cameron spędził 5 lat na dokumentacji przygotowawczej do filmu. Nim zabrał się za kręcenie, reżyser aż 12 razy schodził na dno Atlantyku by obejrzeć i sfilmować wrak - część tych nagrań wykorzystano w scenach początkowych filmu.
James Cameron nie uniknął jednak błędów w filmie. Najcięższym jest przedstawienie zachowania pierwszego oficera Titanica, Williama Murdocha, podczas katastrofy. Najpierw widzimy jak Murdoch bierze łapówkę za znalezienie miejsca w szalupie ratunkowej, następnie traci panowanie nad ewakuującymi się pasażerami, w wyniku czego zabija jednego z nich, a wreszcie sam odbiera sobie życie.
- Wszystko to jest krzywdzącą fikcją. Nic z tych rzeczy się nie wydarzyło - podkreśla Krzysztof Mędrala.
Jak wskazuje ekspert, są jednak relacje o tym, że podczas katastrofy ktoś na pokładzie wystrzelił z pistoletu, prawdopodobnie odbierając sobie życie. O tym, kto według Krzysztofa Mędrali mógł zdobyć się na ten desperacki czyn, posłuchasz w podcaście.
REKLAMA
REKLAMA