Film "Eden" i prawdziwa historia osadników z Floreany. Kiedy raj zmienia się w piekło
A gdyby tak rzucić wszystko i jechać na Galapagos? Na taki pomysł wpadli bohaterowie filmu "Eden". Ale po seansie nowego obrazu Rona Howarda traci się ochotę na realizację takich planów. Bo miejsce, które miało stać się dla grupy niemieckich osadników tytułowym rajem, szybko przemieniło się w piekło. Historia będąca kanwą filmu "Eden" wydarzyła się naprawdę, ale część scen, które zobaczymy na ekranie, jest tylko owocem domysłów scenarzystów.
2025-09-05, 11:00
UWAGA, treść artykułu zawiera szczegóły dotyczące fabuły filmu (spoilery)
Ucieczka do raju
Na Floreanę, wyspę położoną 1000 km od wybrzeża Ekwadoru przybywamy na początku filmu wraz z rodziną Wittmerów. W Heinza i Margret wcielają się Daniel Brühl i Sydney Sweeney. Parę dzieliła spora różnica wieku. Mężczyzna był o 20 lat starszy od żony i było to jego drugie małżeństwo. Po pierwszym pozostał mu syn, którego stan zdrowia był jednym z przyczyn, dla których Wittmerowie wyruszyli na Galapagos. Chłopak był chorowity, a Heinza i Margret, w których uderzył wielki kryzys gospodarczy, nie stać było na sanatorium – nawet pomimo tego, że Heinz piastował całkiem intratną posadę sekretarza Konrada Adenauera, powojennego kanclerza Niemiec, a wówczas burmistrza Kolonii. Przybity galopującą inflacją, zmagający się z traumą doświadczenia okopów I wojny światowej Heinz postawił wszystko na jedną kartę. Para sprzedała mieszkanie i za uzyskane w ten sposób pieniądze wyruszyła na Floreanę. Na wyspę dotarli w sierpniu 1932 roku.
Dodatkowym impulsem dla Wittmerów mogła być ciąża Margret. W filmie kobieta zdaje sobie sprawę ze swojego stanu dopiero na wyspie, w pierwszym, najtrudniejszym dla osadników okresie, co rzecz jasna wzmacnia dramaturgię wydarzeń. W rzeczywistości Margret była już w piątym miesiącu i małżeństwo podjęło decyzję o wyjeździe w pełnej świadomości, że spodziewają się dziecka.
A skoro już przy ciąży Margret jesteśmy, to najbardziej dramatyczna scena filmu, ukazująca jej poród, jest udramatyzowanym, ale bliskim prawdzie przedstawieniem wydarzeń. Kobieta faktycznie powiła dziecko bez asysty, bo jej mąż i pasierb wyruszyli akurat na polowanie. Twórcy filmu dodają do tego element zdziczałych psów, które czyhają na kobietę i jej nowo narodzone dziecko. Ten element nie pojawia się jednak we wspomnieniach Margret.
Ekscentryczny doktor Ritter
Pomysł, by osiedlić się akurat na Floreanie, nie wziął się w umysłach Wittmerów znikąd. Parę zainspirowały sensacyjne doniesienia prasowe o rzekomo rajskim życiu, jakie urządził miał tam sobie dr Friedrich Ritter i jego partnerka Dora Strauch. W "Edenie" wcielają się w nich Jude Law i Vanessa Kirby. Ritter był lekarzem, ale uważał się przede wszystkim za filozofa i kontynuatora myśli Fryderyka Nietzschego. Uważał, że Nietzscheańskiego nadczłowieka krępują filisterskie ciasne reguły społeczne ówczesnej Europy i że stworzyć on może siebie na nowo poprzez surowe życie z dala od cywilizacji. Do swojej wizji przekonał cierpiącą na stwardnienie rozsiane Dorę, która była najpierw jego pacjentką, a później kochanką. Dora uwierzyła Ritterowi, który twierdził, że właśnie powrót do stanu pierwotnego wspomoże ją w walce z chorobą. Lekarz nie musiał się zresztą mocno natrudzić nad jej przekonywaniem, bo Dora była wzorowym produktem niemieckiego volkizmu, ruchu ludowego, który narodził się u schyłku XIX wieku i głosił powrót na zdrowe łono natury. W 1929 roku para porzuciła swoich dotychczasowych małżonków, wywołując przy tym niemały skandal, i wyruszyła na Floreanę.
Ritter wybrał Galapagos ze względu na oddalenie wysp od cywilizacji i surowy klimat, który jego zdaniem miał najlepiej odpowiadać krzepnięciu pierwotnego germańskiego ducha. Lekarz w ogóle czuł pociąg do ekstremalnych eksperymentów, bo przed wyjazdem wyrwał sobie wszystkie zęby tylko po to, by sprawdzić, czy dziąsła są w stanie przejąć ich rolę. Na wszelki wypadek zabrał ze sobą jednak protezę ze stali nierdzewnej. I ta bardzo się przydała obojgu kochankom, bo wkrótce podobnych zabiegów dentystycznych wymagała też Dore.
I ten błahy przykład pokazuje idealnie, że Ritter okazał się hipokrytą słabego ducha. Sztuczne zęby bardzo przydawały się lekarzowi, bo mimo głoszenia, że jest wegetarianinem, lekarz przy każdej nadążającej się okazji sięgał po mięsne potrawy, w odróżnieniu od Dory, która kurczowo trzymała się jarskiej diety. Kobieta zresztą znacznie lepiej radziła sobie z trudami życia pionierów. Po przyjeździe na wyspę i napotkaniu pierwszych problemów z uprawą ziemi, walką z dzikimi zwierzętami i surowym klimatem, mężczyzna zaczął się zmieniać. Z czułego kochanka przekształcił się w despotycznego oprawcę, który swoją frustrację wylewał na Dorę.
Postać kobiety w interpretacji Vanessy Kirby jest skrzywdzoną, ale przy tym twardą i zdecydowaną kobietą. Kłóci się to ze wspomnieniami zarówno jej, jak i Margret, z których wyłania się obraz kobiety owszem skrzywdzonej, ale serdecznej. W obrazie Howarda kobieta czułość okazuje tylko zwierzętom i jej słabość do przedstawicieli fauny to akurat fakt, który już wkrótce miał odegrać ważną rolę w dramatycznych wydarzeniach, których sceną miała się stać nie tak rajska wyspa.
Zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Tym starym porzekadłem można streścić porównanie tego, jak na Galapagos poradził sobie lekarz-filozof i jego kochanka oraz Wittmerowie. Ci pierwsi coraz częściej padali ofiarą trudnych warunków życia na wyspie, ci drudzy - wręcz przeciwnie, wkrótce zbudowali nawet murowany dom.
Cesarzowa Galapagos
Z całą pewnością budziło to zawiść i wzajemny brak zaufania. Ale najgorsze było jeszcze przed nimi. Bo przybycie Wittmerów było niczym w stosunku do trzęsienia ziemi, jakie wywołało pojawienie się na wyspie nowej kolonistki. Pewnego dnia oczom lekarza-filozofa i jego kochanki ukazała się groteskowa scena. Na wyspie wylądowała kobieta ubrana w wyzywający i kolorowy kostium w towarzystwie tabunu mężczyzn. Ów rajski ptak przedstawił się jako baronessa Eloise Bosquet de Wagner Wehrhorn. W filmie "Eden" wciela się w nią Ana de Armas.
W filmie wychodzi w końcu na jaw, że kobieta jest sprytną manipulatorką, a jej tytuł arystokratyczny był fałszywy. To prawda, Eloise w rzeczywistości była skromną sekretarką, póki bieda nie zmusiła jej do pracy w kabarecie. Tam poznała bogatego kupca, pana Bosqeta. Trzeba jednak oddać jej, że nie w każdym aspekcie film jest wobec kobiety uczciwy. Howard przedstawia ją jako pijawkę, która wydrenowała do cna majątek ojca jednego z kochanków kobiety - Rudolfa Lorenza. W rzeczywistości kobieta znacząco uszczupliła majątek Bosqueta po to, by opłacić założenie butiku Lorenza. Interes okazał się niewypałem i rzekoma baronessa, której do ręki wpadły artykuły prasowe o Floreanie, postanowiła czmychnąć na wyspę, nie spłaciwszy wierzycieli.
Na Floreanie pojawiła się w towarzystwie pokaźnej ekipy ludzi, którzy mieli dla niej wznieść hotel "Hacienda Paradiso". Baronessa planowała bowiem uczynić z Floreany kurort podobny do Miami. A może tylko naciągnąć na tę wizję inwestorów, nie wiadomo. Pewne jest, że w jej świcie, która zresztą kurczyła się wprost proporcjonalnie do niewypłacalności kobiety, najważniejsze role grali Lorenz i drugi kochanek Eloise, Niemiec Robert Phillipson.

Konflikt narasta
Kochankowie oddawali się wolnej miłości, czym kłuli w oczy pozostałych mieszkańców wyspy – pozującego na ascetę Rittera i przywiązanych do mieszczańskiej skromności Wittmerów. Ale nie to było najgorsze...
Howard czerpie z historii osadników pełnymi garściami, sięgając nawet po drobne epizody, by pokazać, jak cementowała się niechęć wcześniejszych mieszkańców wyspy wobec baronessy. Zaczęło się od tego, że Wittmerowie i Ritter zorientowali się, że kobieta przechwytuje ich korespondencję i fałszuje listy tak, by znaleźć się w centrum wydarzeń toczących się na wyspie. Miało to istotne znaczenie, bo przypomnę, że kolonistów cechowała pewna hipokryzja – z jednej strony uciekali od cywilizacji, z drugiej, chętnie przygarniali prezenty od przypływających na Florentynę gości. A ci goście rzecz jasna odwiedzali ich dlatego, że wcześniej czytali artykuły na podstawie korespondencji z rzekomego raju. Jednym z takich gości był ukazany w filmie Allan Hancock, baron naftowy i ojciec chrzestny Hollywood, który nakręcił na wyspie nawet niemy film z Eloise w roli głównej.
Takim epizodem było też zastrzelenie ukochanego zwierzęcia Dore, osła imieniem Burro, przez Heinza. Tak w filmie, jak i w rzeczywistości, wydarzenie to było inspirowane przez baronessę, która miała na celu skłócenia pozostałych osadników. Pomagierzy rzekomej arystokratki mieli wprowadzić osiołka na teren farmy Wittmerów, bo wiadomo było, że Heinz bez skrupułów pozbawia życia wszelkie zwierzęta, które żerowały na jego ogródku. Ritter i Wittmer szybko zdali sobie sprawę z przebiegłego planu cesarzowej Floreany.
Wreszcie niewątpliwie relację Rittera z Wittmerami scementowało to, że lekarz dokonał ginekologicznego zabiegu, najpewniej ratując życie Margret, która po urodzeniu dziecka nie wydaliła łożyska, co mogło się dla niej skończyć śmiercią.
Morderstwo w raju?
Te wszystkie epizody, choć autentyczne, przywoływane są przez Howarda w celu ukazania, jak koloniści znajdują w baronessie wspólnego wroga. W filmie prowadzi to do kulminacyjnej sceny, w której Ritter, Wittmer i Lorenz zabijają baronessę i Philipsona. Zapytacie, co w tym zestawie robił Lorenz? Otóż jego miała motywować zazdrość, bo Eloise i Phillipson odstawili chłopaka na boczny tor, a Phillipson miał znęcać się nad Rudolfem. I to też pokrywa się z faktami, bo Lorenz miał uciekać przed drugim kochankiem Eloise do Wittmerów.
Ron Howard daje tu jednoznaczną odpowiedź na blisko stuletnią już zagadkę Floreany. W rzeczywistości przebieg wydarzeń do dziś spowija całun tajemnicy. Znamy tylko przekazy Dore i Margret. Zgodnie z ich relacjami pewnego dnia baronessa i Phillipson rzekomo wybrali się na wycieczkę przepływającym w okolicy angielskim jachtem. Lorenz miał przez ten czas pilnować "Hacienda Paradiso", zamiast tego, spędził czas u Wittmerów. Po jakimś czasie Margret wybrała się na plażę, żeby zobaczyć rzekomy jacht, ale na miejscu nie znalazła niczego, poza śladami baronessy i Phillipsona na piasku.
Inną wersję wydarzeń przedstawiła Dore, która do końca życia twierdziła, że baronessę i jej kochanka zabił Lorenz, a ich ciała spalił w wysokiej temperaturze przy pomocy Wittmerów, którym żal było maltretowanego chłopaka.
Zwłoki na bezludnej wyspie
Faktem jest, że Lorenz po zniknięciu baronessy wystawił jej rzeczy na licytację, sam z kolei opuścił wyspę na pokładzie norweskiego kutra, pływającego po archipelagu. Wcześniej odrzucił jednak ofertę opuszczenia wyspy na pokładzie jachtu Thomasa Howella. Czy przyczyną było to, że Howell znał baronessę i Phillipsona i mógł zadawać zbyt wiele niewygodnych pytań?
To tylko domysły, faktem jest za to, że ucieczka z raju zakończyła się dla niego tragicznie. Jakiś czas później odnaleziono zmumifikowane ciała Lorenza i kapitana kutra na jednej z bezludnych wysepek Galapagos. Ich kuter musiał zejść z kursu, być może przez awarię silnika i rozbić się. Obaj mężczyźni najpewniej zmarli z odwodnienia i głodu.
Zatrucie czy otrucie?
Niespełna pół roku po zniknięciu baronowej, wyspę po raz kolejny odwiedziła kostucha. Tym razem śmierć przyszła po dra Rittera, który zmarł na zatrucie pokarmowe. Film sugeruje, że za śmiercią kochanka stała Dore. Kobieta miała zaserwować lekarzowi mięso z truchła kurczaka, który padł z powodu zatrucia. Za tą wersją wydarzeń przemawiają wspomnienia Margret i osób postronnych, które wskazywały, że to właśnie zatrucie pokarmowe miało być przyczyną śmierci mężczyzny. Poszlaką jest rzecz jasna też narastająca nienawiść między Ritterem i Dore. Mężczyzna miał ponoć nawet usiłować sprowadzić na wyspę swoją żonę (tę samą, którą porzucił kilka lat wcześniej). Najważniejszą poszlaką miały być ostatnie słowa Rittera, który wraz z ostatnim oddechem przeklął kochankę.
Filmowa Dore opuszcza wyspę w poczuciu krzywdy wyrządzonej jej przez Rittera, jej rzeczywista odpowiedniczka do końca życia (a zmarła w Niemczech, w 1943 roku na powikłania związane z postępującym stwardnieniem rozsianym) w swoich wspomnieniach tworzyła obraz szlachetnego pana Rittera.
Happy end?
Ron Howard uchodzi w środowisku Hollywood za równego gościa. Jego reputacja stała się nawet podstawą przewodniego gagu w jednym z odcinków serialu "Studio". I coś chyba musi tu być na rzeczy, bo zdaje się, że Howard jest dziś jednym z ostatnich twórców w Fabryce Snów, którzy doceniają rolę nadziei w tkaniu dobrych opowieści. Nie inaczej jest w "Edenie". Choć atmosfera pod koniec filmu jest gęsta i duszna, jak powietrze na Galapagos o tej porze roku, gdy wyspy okala ciepły prąd oceaniczny, to koniec końców przesłanie filmu zawiera w sobie iskrę nadziei właśnie. W "Edenie" porażkę ponoszą egoista i narcyz Ritter i hedonistka baronessa.W ostatecznym rozrachunku wygrywają Wittmerowie - dobrzy, poczciwi, pracowici ludzie, dla których najważniejszą wartością jest rodzina.
W tym kontekście film Howarda jawi się tutaj jako list miłosny do wyobrażonych pionierów Nowego Świata, duchowych przodków Rona Howarda, prostych przedstawicieli klasy średniej, którzy ciężką pracą stworzyli Stany Zjednoczone. Ale wizja Howarda nie jest tylko romantyczną przypowieścią, bo przecież podobnie było w rzeczywistości. Wittmerowie pozostali na wyspie. Margret Wittmer dożyła wieku 96 lat i zmarła w 2000 roku. Na wyspie wciąż działa hotelik prowadzony przez jej potomków. Może więc w pewien dziwny i przewrotny sposób ta dziwna i przewrotna historia kończy się happy endem?
Ta historia nosi jeszcze jedną tajemnicę, której rozwikłanie już nigdy nie ujrzy światła dziennego. Historie kolonistów z Galapagos miał bowiem przenieść na srebrny ekran rężyser "Idy" Paweł Pawlikowski. W filmie zagrać mieli m.in. Joaquin Phoenix i Rooney Mara. Produkcja nigdy jednak nie ruszyła z uwagi na strajk scenarzystów. Najpewniej więc nigdy nie dowiemy się, jak tę historię przedstawiłby polski laureat Oscara.
Polskie Radio/Bartłomiej Makowski