Nowa Zelandia. Porwał swoje dzieci i ukrył się z nimi w lesie. Finał głośnej sprawy
O przełomie w sprawie poszukiwanego od blisko czterech lat Toma Phillipsa poinformowała m.in. agencja Reutera oraz "The Guardian". Mężczyzna, który cztery lata temu uprowadził trójkę swoich dzieci i zniknął, w ostatnim czasie został zastrzelony przez nowozelandzką policję w trakcie napadu na sklep z artykułami rolniczymi w miejscowości Piopio. Według doniesień zagranicznych mediów jedno z dzieci miało mu towarzyszyć w trakcie rozboju.
2025-09-08, 09:39
Nowa Zelandia. Przełom w głośnej w sprawie
Szczegóły na ten temat przekazała zastępczyni komendanta lokalnej policji Jill Rogers podczas konferencji prasowej. W trakcie interwencji na miejscu włamania poważne obrażenia odniósł jeden z funkcjonariuszy. Policjant, który jako pierwszy podjął interwencję,"został ostrzelany z bliskiej odległości". - Nasz funkcjonariusz został trafiony w głowę. Natychmiast upadł na ziemię i schronił się - mówiła Rogers. Chwilę później na miejscu zdarzenia pojawił się drugi funkcjonariusz i zastrzelił włamywacza. Podjęto próbę reanimacji, jednak mężczyzna zmarł na miejscu.
Uprowadził własne dzieci. Tom Phillips zastrzelony podczas napadu na sklep
Chociaż nie ma jeszcze oficjalnego potwierdzenia co do tożsamości zastrzelonego, to nowozelandzka policja jest pewna, że jest nim wspomniany Tom Phillips. Mężczyzna cztery lata temu porwał swoje córki - dzisiaj 9-letnią Ember i 11-letnią Jaydy oraz 10-letniego syna Mavericka i zapadł się pod ziemię. Tak naprawdę Nowozelandczyk ukrywał się z nimi na odludziu i pozostawał nieuchwytny dla organów ścigania. Jak przekazała Jill Rogers, jedno z dzieci trafiło pod opiekę państwa, natomiast pozostała dwójka jest wciąż poszukiwania. Policjantka dodała, że funkcjonariusze mają "poważne obawy o los tych dzieci". - Naszym priorytetem jest ich odnalezienie - zaznaczyła. Jakiś czas później zaginioną dwójkę udało się odnaleźć. Miejsce ich pobytu wskazało dziecko, które trafiło pod opiekę władz. Pozostała dwójka przebywała na oddalonym polu namiotowym.
Porwał swoje dzieci i zniknął na cztery lata. Kim był Tom Phillips?
Dokładnie we wrześniu 2021 roku tom Phillips odebrał trójkę dzieci ich matce i ukrył się z nimi w nieznanej lokalizacji. Nie miał prawa do opieki nad nimi. Rodzina zgłosiła zaginięcie małoletnich, a tym samym rozpoczęto wielką akcję poszukiwawczą, prowadzoną przez policję na lądzie i na morzu. Nowozelandzkie media relacjonowały sprawę na bieżąco. 19 dni później dzieci i Phillips pojawili się w gospodarstwie jego rodziców. Porywacz tłumaczył wówczas, że chciał zabrać je na "dłuższą wycieczkę". Usłyszał wtedy zarzuty niesłusznego zmarnowania zasobów policyjnych.
Cztery lata ciszy
Kilka miesięcy później, w grudniu 2021, doszło jednak do kłótni pomiędzy Phillipsem i jego żoną. Mężczyzna właśnie wtedy uprowadził dzieci i zniknął. Od tego czasu był poszukiwany. Przez cztery lata w sprawie zniknięcia jego i dzieci pojawiały się jedynie poszlaki. Było to m.in. nagranie z napadu na bank w 2023 roku czy i próba włamu do niewielkiego sklepu spożywczego - o incydenty te podejrzewano właśnie Phillipsa. Według doniesień medialnych w 2022 roku Phillips miał pojawił się w domu jednego z członków swojej rodziny, aby skompletować zapasy. Ludzie zgłaszali, że porywacz widziany był w okolicy regionu Waikato, ale policjanci nie byli w stanie go odnaleźć.
Żyli na odludziu
Po czterech latach okazało się, że mężczyzna wraz z trójką uprowadzonych przez siebie dzieci żyli na skrajnym odludziu, na trudnym terenie. Na razie nie jest jasno, jak udało im się tak długo przetrwać w takiej okolicy. Według policji najprawdopodobniej żyli z polowań i uprawy ziemi, ale służby nie wykluczają, że mogły pomagać im osoby trzecie. Nowozelandzkie media cytują też oświadczenie wydane przez matkę dzieci dla państwowego radia RNZ. - Brakowało nam ich każdego dnia przez prawie cztery lata i czekamy, by powitać je w domu z miłością i troską - przekazała dodając, że informacja o ostatnich wydarzeniach wywołała u całej rodziny falę złożonych odczuć.
Źródła: The Guardian/Reuters/X.com/hjzrmb