To on wyhamował przed uszkodzonym odcinkiem torów. "Mogło dojść do dużej tragedii"
- W miejscu, w którym się to wydarzyło, mogło dojść do naprawdę dużej tragedii - mówi maszynista pociągu, który wyhamował tuż przed uszkodzonym w wyniku dywersji odcinkiem toru na mazowieckim szlaku kolejowym do Dęblina. - Pociągi mogą tam jeździć z prędkością 160 km/h - dodaje maszynista i dodaje: "faktycznie czułem przerażenie".
2025-11-20, 08:42
To on zatrzymał pociąg przed uszkodzonym fragmentem toru
W weekend na trasie Warszawa-Lublin doszło do dwóch aktów sabotażu. W jednym z przypadków wysadzono fragment torów niedaleko stacji Mika. W sobotę po godzinie 21 okoliczni mieszkańcy usłyszeli głośny huk, i to właśnie wtedy miało dojść do uszkodzenia linii kolejowej nr 7. Służby dowiedziały się o uszkodzeniu dopiero w niedzielę rano, kiedy jeden z jadących tamtędy maszynistów zameldował o możliwej nierówności w torze.
Dyspozytor przekazał tę informację dalej - nie tylko do służb utrzymania ruchu i ochrony kolei, ale także do innych maszynistów, prowadzących tamtędy pociągi. Wieści dotarły też do Mateusza Maciaka, który w niedzielę rano prowadził pociąg z Warszawy Zachodniej do Dęblina. To on zauważył, że w torze brakuje kawałka szyny i wyhamował skład. - Po uświadomieniu sobie, jak tragiczne mogło się to skończyć, faktycznie czułem przerażenie - przyznaje kolejarz w rozmowie z WP.pl.
"Czułem przerażenie"
- Informację otrzymałem, ruszając już z przystanku Mika, dyżurny ruchu powiedział przez radiotelefon, że poprzedni pociąg wyczuł jakąś nierówność w torze i przekazał mi informację określającą mniej więcej miejsce jej wystąpienia. Po wyruszeniu ze stacji Mika jechałem bardzo wolno i obserwowałem tor. Kiedy zauważyłem przeszkodę, było dwadzieścia kilka minut po siódmej rano - relacjonuje maszynista Kolei Mazowieckich.
Jak mówi, z jego perspektywy wyglądało to jak poważny ubytek, który mógłby stanowić ogromne zagrożenie. - Pociąg, który prowadziłem, mógł poruszać się rozkładowo 120 km/h, aczkolwiek inne pociągi mogą tam jeździć z prędkością 160 km/h. W miejscu, w którym się to wydarzyło, mogło dojść do naprawdę dużej tragedii. Jest to miejsce na łuku i w dodatku na bardzo wysokim nasypie - opowiada. - Po uświadomieniu sobie, jak tragiczne mogło się to skończyć, faktycznie czułem przerażenie - przyznaje w wywiadzie dla WP.pl.
Akty dywersji na polskiej kolei. Służby ustaliły sprawców, ale ci zdołali schronić się na Białorusi
Do drugiego aktu dywersji doszło na tej samej linii kolejowej - niedaleko Puław uszkodzono trakcję i pozostawiono na torach metalową obejmę, którą jednak przecięły koła jadących pociągów. Służby ustaliły tożsamość sprawców dywersji - to dwóch współpracujących z Rosją obywateli Ukrainy, którzy po dokonaniu sabotażu wyjechali z Polski na Białoruś.
Czytaj także:
- Dywersja w Polsce. Zełenski tłumaczy, jak Rosja zwerbowała sabotażystów
- Dywersja aktem desperacji Rosji? "Potwór na glinianych nogach"
Polskie służby są na tropie zleceniodawców i sprawców aktów dywersji na kolei - poinformował rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Jacek Dobrzyński. Dodał, że zatrzymano już kilka osób i trwają przesłuchania. - Podkreślam wszystkim malkontentom i kłamcom: polskie społeczeństwo działa, Polacy są bezpieczni, polskie służby specjalne i policja pracują - zaznaczył rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych. Dodał, że przy sprawie pracują najlepsi policjanci z Centralnego Biura Śledczego Policji, najlepsi funkcjonariusze z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, najlepsi prokuratorzy.
Źródła: wp.pl/Polskie Radio/PAP/mbl