Afera SKOK Wołomin. Jak ukradziono 3 mld zł?
Jesienią 2014 roku SKOK Wołomin działał na najwyższych obrotach. Systemy informatyczne kasy rejestrowały logowania członków zarządu i zatwierdzanie milionowych kredytów między godziną 22:00 a 4:00 nad ranem. Spieszono się, żeby wyprowadzić z kasy jak najwięcej środków przed interwencją KNF. Ustawa, która to umożliwiła, została opóźniona o 3 lata przez skierowanie jej do TK przez Lecha Kaczyńskiego. Pod koniec tempo kradzieży było tak duże, że na wyprowadzane banknoty brakowało profesjonalnych kasetek. Fortuny były wynoszone w reklamówkach z Biedronki i torbach sportowych, lądowały w bagażnikach i odjeżdżały w siną dal, gdzie słuch o nich zaginął.
Michał Tomaszkiewicz
2025-12-02, 16:44
Najważniejsze informacje w skrócie:
- 3 miliardy złotych "zniknęło": Zarząd SKOK Wołomin wyprowadził według prokuratury z systemu finansowego gigantyczną kwotę 3 mld zł, co czyni tę aferę trzykrotnie większą od Amber Gold.
- Zgubne skutki prezydenckiego sprzeciwu: Skierowanie przez Lecha Kaczyńskiego ustawy o nadzorze KNF do Trybunału Konstytucyjnego dało przestępcom trzy dodatkowe lata na kontynuację działalności. 70% wyłudzeń dokonano w latach 2013-2014, gdy Komisja mogła już kontrolować działanie SKOK-ów.
- Przemysłowa produkcja "słupów": Milionowe kredyty przyznawano w 15 minut bezdomnym i alkoholikom zwożonym autokarami, a zabezpieczeniem były sfałszowane wyceny bezwartościowych gruntów.
- Dramat ściganych emerytów: Podczas gdy sprawcy wyprowadzali miliardy, syndyk żądał od tysięcy nieświadomych seniorów pokrycia strat, oczekując od nich - zgodnie ze statutem SKOK Wołomin - dodatkowych wpłat w wysokości posiadanych udziałów.
3 mld zł dla przestępców. Lata kradzieży dzięki politycznej ochronie
Tempo pracy zarządu SKOK Wołomin było w ostatnich miesiącach i tygodniach niekontrolowanej działalności oszałamiające i świadczyło o pełnej automatyzacji przestępstwa. Kompletne wnioski kredytowe, opiewające na kwoty rzędu dwóch lub trzech milionów złotych, były procesowane w czasie poniżej piętnastu minut.
W tym niewiarygodnie krótkim oknie czasowym rzekomo dokonywano weryfikacji zdolności kredytowej klienta, wyceny nieruchomości stanowiącej zabezpieczenie oraz wydawano ostateczną decyzję zarządu. W rzeczywistości była to fikcja służąca jedynie wygenerowaniu przelewu lub wypłaty. W ostatnich dniach funkcjonowania kasy gotówka nie mieściła się już w kasowych kasetkach. Świadkowie i ustalenia śledztwa sugerują, że banknoty pakowano w torby sportowe oraz plastikowe reklamówki z dyskontów, a następnie wynoszono tylnymi wyjściami do bagażników samochodów, by wywieźć je w nieznanym kierunku.
Skala tej grabieży przytłacza nawet w zestawieniu z najgłośniejszymi aferami ostatnich dekad. Z systemu SKOK Wołomin wyprowadzono łącznie około 3 miliardów złotych. Dla porównania, słynna piramida finansowa Amber Gold Marcina P. spowodowała straty rzędu 851 milionów złotych, co czyni aferę wołomińską ponad trzykrotnie większą pod względem nominału. Jest to również kwota przewyższająca straty w głośnej aferze GetBack, szacowane na 2,5-3 mld zł.
W Wołominie nie mieliśmy jednak do czynienia z prywatną firmą działającą na obrzeżach rynku, lecz z instytucją funkcjonującą wewnątrz systemu finansowego państwa, podlanych sosem patriotyzmu i spółdzielczej samopomocy, której prawdziwym modelem biznesowym było wabienie osób wpłacających na lokaty, a potem kompletne ogałacanie kasy ich sfałszowanymi kredytami. Pieniądze klientów były wypłacane na "słupy", które w ostatnich dniach zwożono z całej Polski autobusami. Takim bezdomnym przyznawano zdolność kredytową pozwalającą na zaciągnięcie kredytu w wysokości 1-4 mln zł. Pieniądze natychmiast po wypłaceniu znikały w kieszeniach przestępców, którym udawało się kraść przez lata.
Nie byłoby to możliwe, gdyby nie specjalne traktowanie, na jakie SKOK-i mogły liczyć w środowisku PiS. Prezydent Lech Kaczyński przyjętą przez PO-PSL ustawę o objęciu SKOK-ów kontrolą Komisji Nadzoru Finansowego skierował do Trybunału Konstytucyjnego. Przestępcy wykorzystali dodatkowe lata "wolności" od KNF na dopracowanie metody okradanie swoich klientów. Prezydent oczywiście nie wiedział o przestępczej działalności w jednym ze SKOK-ów i po prostu chronił przed uregulowaniem system, który sam współtworzył.
Kaczyński tłumaczył, że chroni "polski kapitał" przed próbą zniszczenia przez zdominowany w tamtym czasie przez zagranicznych inwestorów sektor bankowy, przy okazji pomagając "zapleczu finansowemu PiS", jak często określane były SKOK-i, w funkcjonowaniu bez dodatkowych obciążeń zwiększających bezpieczeństwo, które były obowiązkowe dla banków.
- Pan Prezydent nie jest przeciwnikiem nadzoru państwowego nad SKOK-ami (...) Jednakże uważa, że przyjęte w ustawie rozwiązania są zbyt daleko idące i naruszają konstytucyjne zasady, w tym zasadę zaufania obywatela do państwa i stanowionego przez nie prawa oraz art. 12 Konstytucji RP gwarantujący wolność tworzenia i działania spółdzielni - tłumaczył w 2009 roku Andrzej Duda, pracownik Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Decyzja, interpretowana przez polityków z innych formacji jak obrona interesów Prawa i Sprawiedliwości (gdy partia była w opozycji, SKOK-i hojnie reklamowały się w mediach kojarzonych z formacją), miała niezamierzony efekt uboczny: opóźniła moment, w którym państwo uzyskało realne narzędzia nadzorcze. Wykorzystali to przestępcy, którzy większość środków ukradli właśnie w czasie, gdy już wiedzieli, że okno na ich proceder się kończy. Dla dziesiątek tysięcy udziałowców SKOK Wołomin oznaczało to finansową tragedię, a 781 osób straciło łącznie 119,8 mln zł, co często było majątkiem życia.
Afera SKOK Wołomin
Etapy i wolumen wyłudzeń
SKOK Wołomin. Syndyk odzyskiwał pieniądze od… okradzionych
Gdy 3 miliardy złotych wyparowały z systemu, a prezesi SKOK Wołomin zniknęli lub trafili do aresztów, w kasie pozostała gigantyczna dziura budżetowa. Wtedy na scenę wkroczył syndyk masy upadłościowej, Lechosław Kochański, którego zadaniem było odzyskanie pieniędzy na spłatę wierzycieli. Ponieważ odzyskiwanie majątku od grupy przestępczej szło opornie, syndyk sięgnął po łatwiejszy cel – szeregowych, często nieświadomych klientów kasy. Wykorzystując zapisy prawa spółdzielczego oraz statutu kasy, który przewidywał odpowiedzialność członków za straty do podwójnej wysokości posiadanych udziałów, rozpoczął masową wysyłkę wezwań do zapłaty.
Mechanizm pułapki był prosty: emeryci, skuszeni reklamami o bezpiecznych lokatach, podpisywali przy okienku standardowe dokumenty, często nie wiedząc, że stają się członkami spółdzielni z obowiązkiem pokrywania jej długów. Po upadku Wołomina otrzymali listy polecone z żądaniem dopłaty kilkuset lub nawet kilku tysięcy złotych. Dla wielu z nich był to wyrok. Syndyk nie poprzestał na wezwaniach – wytoczył łącznie około 9800 spraw sądowych przeciwko udziałowcom SKOK Wołomin.
Działanie to było zgodne z obowiązkami syndyka i wynikało z konstrukcji postępowania upadłościowego. W praktyce jednak oznaczało, że część poszkodowanych została objęta egzekucjami, bo formalnie występowali jako dłużnicy spółdzielni, mimo że realnie byli jej ofiarami.
Dramat tych ludzi wybrzmiał najgłośniej w programach interwencyjnych. W reportażu „Interwencji” telewizji Polsat jedna z roztrzęsionych seniorek, trzymając w ręku pismo od syndyka, pytała wprost do kamery: "Ja mam 1300 zł emerytury. Skąd mam wziąć te pieniądze? Mam przestać jeść?". W tym samym materiale inna poszkodowana, nie kryjąc oburzenia na działania państwa, stwierdziła: "To jest rozbój w biały dzień w majestacie prawa".
Głosy rozpaczy pojawiały się również w prasie internetowej. W komentarzach dla portalu Money.pl członkowie Stowarzyszenia Wspierania Spółdzielczości Finansowej wskazywali na absurdalność sytuacji, w której okradzeni muszą dopłacać złodziejom: "Wpłaciłam 40 zł wpisowego, a chcą ode mnie 800 zł. Czuję się oszukana podwójnie". Choć w grudniu 2019 roku Sąd Najwyższy ostatecznie uznał działania syndyka za bezpodstawne, dla wielu seniorów wyrok ten przyszedł za późno – zastraszeni wizją komornika, wpłacili żądane kwoty „dla świętego spokoju”, tracąc pieniądze z leków i jedzenia na rzecz upadłego giganta
Działanie to zostało zakończone dopiero uchwałą Sądu Najwyższego z grudnia 2019 roku, która uznała żądania syndyka za bezpodstawne w danej sytuacji prawnej, jednak do tego czasu wielu zastraszonych seniorów zdążyło już wpłacić żądane kwoty. Czy mogą je odzyskać? Teoretycznie tak, ale wymagałoby to długoletniej batalii sądowej. Wielu seniorów z niskimi emeryturami zapłaciło więc podwójnie za to, że okradający ich prezesi stali się miliarderami.
Czym są SKOK-i?
Funkcjonowanie Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych oraz ich prawny status w Polsce.
Podstawa działania
SKOK to spółdzielnia, działająca na mocy Ustawy o SKOK, regulującej jej specyficzny, niewymiarowy charakter.
Model członkowski
SKOK to instytucja finansowa oparta na zasadzie dobrowolnego członkostwa i samoorganizacji. Kredyty i depozyty dostępne są tylko dla członków Kasy.
Podstawowy cel
Misją jest prowadzenie działalności finansowej na rzecz swoich członków, promowanie oszczędzania i udzielanie pożyczek w celu walki z wykluczeniem finansowym.
Wyłączenie bankowe
W świetle polskiego prawa SKOK nie jest bankiem (choć pełni funkcje bankowe), co do 2012 roku wiązało się z brakiem nadzoru KNF.
SKOK-i na rynku finansowym
Dlaczego wydawały się większe? Celowały w "Polskę powiatową". W małych miasteczkach, gdzie banki zamykały oddziały, SKOK-i otwierały swoje punkty, stając się dla wielu jedyną "instytucją bankową" w okolicy.
Prawny nadzór i gwarancje
- Od 2012 roku SKOK podlega nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego (KNF), co wymusiła Ustawa o SKOK.
- W wyniku zmian prawnych, depozyty członków SKOK są objęte gwarancją Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG) na identycznych zasadach jak w bankach.
- Przed 2012 rokiem jedynym gwarantem depozytów były środki zebrane przez Kasę Krajową.
Jak kraść miliardy złotych? Przemysłowa produkcja „słupów”
Mechanizm wyprowadzania pieniędzy ze SKOK Wołomin nie był finezyjną inżynierią finansową, lecz brutalnie prostym oszustwem realizowanym na skalę przemysłową. Kredyty nie były spłacane, ponieważ od samego początku udzielano ich osobom, które nie miały takiego zamiaru ani możliwości.
Z ustaleń KNF i prokuratury wynika, że w procederze masowo wykorzystywano tzw. słupy, których typologia była ściśle określona przez organizatorów. Najniższą kategorię stanowiły "słupy pasywne" – osoby bezdomne, uzależnione od alkoholu czy ciężko chore, werbowane w noclegowniach lub pod sklepami monopolowymi. Za symboliczną opłatę w wysokości 100 czy 200 złotych podpisywały one podsunięte dokumenty, stając się formalnie milionerami. Aby ci ludzie wyglądali wiarygodnie w oddziale, organizatorzy procederu zawozili ich wcześniej do tanich sklepów z odzieżą, ubierając w garnitury, które miały imitować status biznesmena.
Istniała jednak również kategoria "słupów aktywnych". Byli to ludzie wywodzący się ze świata przestępczego lub nieuczciwego biznesu, którzy w procederze uczestniczyli z pełną świadomością. Za swoje usługi, polegające na firmowaniu wyłudzenia własnym nazwiskiem, pobierali prowizję sięgającą od 5% do 10% wartości kredytu.
Aby tak gigantyczne pożyczki mogły zostać formalnie uruchomione, konieczne było stworzenie fikcyjnych zabezpieczeń. W tym celu korumpowano rzeczoznawców majątkowych, którzy dokonywali fałszywych wycen nieruchomości. Działki rolne czy nieużytki warte w rzeczywistości 50 tysięcy złotych były w operatach szacunkowych wyceniane na 4 miliony złotych jako atrakcyjne tereny inwestycyjne. Dzięki temu w dokumentacji bankowej wszystko wyglądało poprawnie – kredyt miał pokrycie w hipotece, która w rzeczywistości była bezwartościowa.
Gdy kredyt był klasyfikowany jako niespłacany, SKOK Wołomin wykazywał, że ma zabezpieczenie w wysokiej wartości nieruchomości, więc na papierze nie wykazywał strat.
Jak Kasa Krajowa odnosiła się do afery SKOK Wołomin?
WSI i mafia
Treść: SKOK Wołomin został wrogo przejęty przez oficerów WSI (służby wojskowe). Kasa tłumaczyła, że uczciwi Spółdzielcy (Solidarność) walczyli z Mafią (WSI).
Sabotaż
Treść: Zarząd Wołomina blokował wejścia inspektorów Kasy Krajowej. Zalecenia pokontrolne były ignorowane, a decyzje nadzorcze zaskarżane do sądów (granie na czas).
Pierwszy sygnalista
Treść: Grzegorz Bierecki: „My pierwsi zawiadomiliśmy prokuraturę”. Zgłoszenia Kasy Krajowej miały miejsce już w 2012/2013 roku (przed działaniami KNF).
Wina PO
Treść: KNF miał władzę od 2012 roku – dlaczego pozwolił działać Wołominowi do końcówki 2014 roku? Zarzut opieszałości urzędników (Kwaśniaka/Jakubiaka), co miało pozwolić na gigantyczne straty. Narracja: To państwo zawiodło, nie system spółdzielczy.
Parasol ochronny i weto prezydenta. Przestępcy skorzystali "przy okazji"
Bezkarność grupy przestępczej przez tak długi czas nie byłaby możliwa bez politycznego parasola ochronnego i specyficznej luki prawnej. Do 2012 roku SKOK-i nie podlegały nadzorowi państwowej Komisji Nadzoru Finansowego (KNF), lecz jedynie koleżeńskiej kontroli Kasy Krajowej, której przewodniczył przez lata senator PiS Grzegorz Bierecki.
SKOK-i od samego początku były projektem polityczno-biznesowym środowiska „Solidarności” i późniejszego PiS. Pomysłodawcą i twórcą systemu był właśnie Bierecki, który w 1990 roku założył Fundację na rzecz Polskich Związków Kredytowych, a w 1992 roku pierwszą kasę w Gdańsku – przy wsparciu struktur "Solidarności".
W latach 1993–1998 w radzie nadzorczej Krajowej SKOK zasiadał Lech Kaczyński (wtedy jeszcze jako działacz Porozumienia Centrum i NSZZ "Solidarność"). Jarosław Kaczyński wielokrotnie publicznie chwalił SKOK-i jako "polski kapitał" i "spółdzielczą samopomoc".
Przez dwie dekady system budowano jako alternatywę dla "obcych banków", z silnym wsparciem politycznym prawicy – reklamy w "Gazecie Polskiej", "Naszym Dzienniku", finansowanie mediów i think-tanków związanych z PiS-em. Gdy w 2006 roku PiS doszedł do władzy, Grzegorz Bierecki został senatorem tej partii, a SKOK-i otrzymały status niemal nietykalny – każda próba objęcia ich nadzorem KNF była blokowana jako "atak na polskość". To według ekspertów nie przypadkowe powiązania, lecz długofalowa strategia budowania własnego zaplecza finansowego i elektoratu wśród starszych, patriotycznie nastawionych Polaków.
Kluczowym momentem dla rozwoju afery był rok 2009, kiedy to Sejm uchwalił ustawę poddającą kasy państwowemu nadzorowi. Prezydent Lech Kaczyński zdecydował się jednak nie podpisywać tej ustawy, kierując ją do Trybunału Konstytucyjnego. Argumentacja Kancelarii Prezydenta, przygotowywana wówczas m.in. przez ministra Andrzeja Dudę, opierała się na obronie autonomii spółdzielczej i rzekomej niekonstytucyjności ingerencji państwa.
Decyzja ta miała katastrofalne skutki finansowe. Skierowanie ustawy do Trybunału zamroziło reformę i opóźniło wejście kontrolerów KNF do kas o kluczowe trzy lata – od 2009 do 2012 roku. Oskarżeni ze SKOK Wołomin potraktowali ten okres jako "okno czasowe" podarowane im przez polityków. Analizy finansowe wykazują, że ponad 70% wolumenu wszystkich wyłudzeń nastąpiło właśnie w latach 2012–2014, kiedy grupa wiedziała już, że nadzór jest nieunikniony, ale jeszcze nie wszedł on w życie w pełni skutecznie. Gdyby prawo weszło w życie szybciej, afera mogła zostać wykryta wcześniej.
Gdy państwo w końcu zaczęło działać i badać działalność SKOK Wołomin, odpowiedź grupy przestępczej była brutalna. Wiosną 2014 roku wiceszef KNF Wojciech Kwaśniak, który bezpośrednio nadzorował kontrolę i dążył do wprowadzenia zarządu komisarycznego, został bestialsko pobity pałką teleskopową przed własnym domem. Zleceniodawcą ataku był Piotr P., były oficer WSI i członek władz SKOK Wołomin - według śledczych, główny mózg przestępczego procederu.
Zdarzenie to, będące aktem terroru wobec urzędnika państwowego, spotkało się z komentarzem senatora Grzegorza Biereckiego, który stwierdził, że "nie jest tak, że bandyta zawsze bije tego dobrego". Co więcej, za rządów PiS prokuratura oskarżyła później samego Kwaśniaka o niedopełnienie obowiązków, zarzucając mu, że zbyt późno wykrył nieprawidłowości.
Jak PiS tłumaczyło ochronę SKOK-ów przed KNF?
Uzasadnienie ideologiczne: "polski kapitał"
Narracja PiS ogniskowała się wokół koncepcji suwerenności finansowej.
Mit "ostatniego bastionu"
W latach 2008–2012 sektor bankowy był zdominowany przez kapitał zagraniczny. SKOK-i były przedstawiane jako "srebra rodowe" — jedyny w pełni polski segment rynku finansowego.
Retoryka oblężonej twierdzy
Każda próba regulacji (np. narzucenie wymogów kapitałowych) była interpretowana jako atak "zagranicznej banksterki" i rządu PO na polską własność.
Posłowie PiS argumentowali, że KNF jest narzędziem w rękach globalnych korporacji, mającym na celu zniszczenie konkurencji ze strony SKOK-ów.
Biurokracja kontra mafia. Dlaczego KNF nie zamknęła kasy od razu?
Dlaczego – skoro państwowy nadzór nad SKOK-ami wszedł w życie w październiku 2012 roku – proceder w Wołominie trwał w najlepsze jeszcze przez dwa lata, aż do końcówki 2014 roku?. Odpowiedź leży w brutalnym zderzeniu biurokratycznych procedur państwa prawa z bezczelnością grupy przestępczej. Gdy inspektorzy KNF przejęli nadzór, nie weszli na gotowe. Musieli od zera zbudować obraz sytuacji w 55 kasach w całej Polsce, a w przypadku Wołomina natrafili na mur kłamstw.
W oficjalnych raportach przesyłanych do Warszawy SKOK Wołomin prezentował się jako instytucja wzorcowa: wykazywał zyski, wysokie kapitały i świetną spłacalność kredytów. Urzędnicy nie mogli zamknąć kasy na podstawie jej własnych, sfałszowanych raportów. Musieli wejść do oddziałów i ręcznie, teczka po teczce, udowodnić fałszerstwo, co przy skali tysięcy dokumentów wymagało czasu.
Zarząd SKOK Wołomin doskonale wiedział, że KNF to urząd, a nie policja, i że musi działać w granicach Kodeksu Postępowania Administracyjnego. Przestępcy wykorzystali to z cyniczną precyzją, stosując taktykę totalnej obstrukcji. Gdy na początku 2013 roku kontrolerzy pojawili się w kasie, odmawiano im wydawania dokumentów, zasłaniając się bezprawnie tajemnicą bankową, a nawet fizycznie nie wpuszczano biegłych rewidentów.
Każda, nawet najdrobniejsza decyzja KNF była natychmiast zaskarżana do sądu administracyjnego, co blokowało dalsze kroki. Procedura wymagała sporządzenia protokołu, dania czasu na wniesienie uwag, a następnie wydania zaleceń pokontrolnych, na których wdrożenie SKOK również miał ustawowy czas. Dopiero niewykonanie tych zaleceń otwierało drogę do wprowadzenia komisarza. Oskarżeni wykorzystywali każdy dzień tych proceduralnych terminów, by w międzyczasie wyprowadzać kolejne miliony.
W 2018 roku prokuratura podległa Zbigniewowi Ziobrze postawiła Wojciechowi Kwaśniakowi – temu samemu, który został skatowany za walkę z Wołominem – zarzut niedopełnienia obowiązków. Śledczy uznali, że urzędnicy KNF działali zbyt opieszale i powinni wprowadzić zarząd komisaryczny już w październiku 2013 roku, a nie rok później. Według wyliczeń prokuratury ta „urzędnicza zwłoka” pozwoliła przestępcom ukraść dodatkowe 1,5 miliarda złotych. Oskarżenie była proste: gdyby Kwaśniak zamknął kasę wcześniej, pieniądze zostałyby uratowane.
Wojciech Kwaśniak konsekwentnie bronił się, tłumacząc, że zarzuty te świadczą o nieznajomości realiów prawnych. Decyzja o wprowadzeniu zarządu komisarycznego, czyli de facto wywłaszczeniu dotychczasowych władz, jest środkiem atomowym. Gdyby KNF podjęła ją w 2013 roku na podstawie poszlak i przy trwającej obstrukcji, zarząd SKOK-u z pewnością zaskarżyłby ją do sądu. Wówczas istniało ogromne ryzyko, że sąd uchyliłby decyzję nadzoru jako przedwczesną lub niedostatecznie udowodnioną. Taki scenariusz ziścił się w przypadku SKOK Kopernik, gdzie sąd przywrócił władzę zarządowi.
Kwaśniak tłumaczył, że walczył z bezwzględnymi przestępcami dysponującymi armią prawników, dlatego musiał zgromadzić dowody tak mocne, by żadna instancja sądowa ich nie podważyła. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że Kwaśniak został oskarżony przez państwo o zbyt skrupulatne przestrzeganie prawa, podczas gdy to właśnie ta skrupulatność miała zapobiec triumfalnemu powrotowi złodziei do władzy w kasie.
Chronologia ostrzeżeń ws. SKOK Wołomin
2011/2012 Generalny Inspektor Informacji Finansowej
Istota: „Pieniądze dziwnie płyną za granicę”.
Zgłoszenie dotyczyło prania pieniędzy i nietypowych transferów finansowych.
Jesień 2012 Kasa Krajowa SKOK
Istota: „Oni nas nie wpuszczają i łamią regulaminy”.
Zgłoszenie dotyczyło utrudniania kontroli przez zarząd SKOK Wołomin oraz braku przestrzegania wewnętrznych regulaminów.
Wiosna 2013 Komisja Nadzoru Finansowego
Istota: „Księgi są sfałszowane, zabezpieczenia to fikcja, to jest piramida”.
Zgłoszenie dotyczyło oszustwa i fałszerstwa dokumentacji finansowej po tym, jak KNF uzyskał pełen dostęp do kas.
Komu SKOK Wołomin ukradł pieniądze? Tragedia zwykłych ciułaczy
Aby utrzymać dopływ gotówki od nieświadomych klientów, SKOK Wołomin musiał dbać o wizerunek solidnej, polskiej instytucji finansowej. W tym celu kupowano przychylność i znanych osób i korzystano z ich wiarygodności, a cennik tych usług był zróżnicowany.
Europoseł Platformy Obywatelskiej i znany ekonomista Dariusz Rosati przyjął honorarium w wysokości 6 tysięcy złotych za wygłoszenie wykładu na urodzinach kasy, co choć nie było przestępstwem, stało się wizerunkową legitymizacją instytucji kierowanej przez przestępców. Zdecydowanie dalej posunęli się inni celebryci. Piosenkarz Michał Wiśniewski usłyszał nieprawomocny wyrok 1,5 roku więzienia za wyłudzenie pożyczki w wysokości 2,8 miliona złotych na podstawie sfałszowanych zaświadczeń o dochodach. Pożyczki ze SKOK-u Wołomin otrzymywali też inni celebryci, co zwiększało zaufanie do instytucji.
Główny oskarżony Piotr P. zdołał także zrobić sobie zdjęcie z urzędującym prezydentem Bronisławem Komorowskim podczas premiery finansowej przez SKOK Wołomin produkcji o Bitwie Warszawskiej 1920 roku. Fotografia była potem wykorzystywana przez PiS do "udowadniania", że głowa państwa była w jakiś sposób zaangażowana w proceder.
Jeszcze głębiej w proceder uwikłani byli niektórzy politycy. Władysław S., wieloletni poseł PSL i szef kółek rolniczych, usłyszał prokuratorskie zarzuty prania brudnych pieniędzy na kwotę około 6 milionów złotych oraz posługiwania się nierzetelnymi dokumentami.
Pieniądze ze SKOK Wołomin płynęły również szerokim strumieniem do podmiotów medialnych. Kasa finansowała reklamy w mediach prawicowych, takich jak tygodniki braci Karnowskich czy Gazeta Polska, co w czasach, gdy PiS pozostawało w opozycji, stanowiło istotną kroplówkę finansową dla tego środowiska. W tle pojawia się również wątek wschodni – śledczy ustalili, że część środków była transferowana do podmiotów powiązanych z telewizją TVR i mogła służyć praniu pieniędzy o rodowodzie wschodnim.
Pieniądze ściągane były od Polaków także poprzez oferowanie bardzo korzystnego oprocentowania lokat, które przekraczało średnią rynkową nawet dwukrotnie (8-10% w skali roku, przy średniej bankowej 4-5%). Oszczędności wpłacane do SKOK-u były następnie wypłacana jako pożyczki bez pokrycia i ukrywane przez przestępców.
Tajemniczy "zaginiony zeszyt" Piotra P. Oskarżony kupował przychylność polityków?
Najbardziej tajemniczym wątkiem afery pozostają zeznania Piotra P., głównego oskarżonego i byłego oficera WSI. W 2018 roku, czując się oszukanym przez prokuraturę, która rzekomo obiecywała mu status małego świadka koronnego, P. zdecydował się przerwać milczenie.
Zeznał przed sądem, że wręczał koperty z pieniędzmi czołowym politykom PiS, wymieniając z nazwiska m.in. Jacka Sasina oraz posługując się inicjałami senatorów tej partii. Co kluczowe, Piotr P. twierdził, że prowadził szczegółowy, fizyczny zeszyt, w którym odnotowywał daty spotkań i kwoty łapówek.
Oskarżony oświadczył, że ów zeszyt znajdował się w aktach sprawy, lecz w niewyjaśnionych okolicznościach z nich zniknął. Zaginięcie tak fundamentalnego dowodu rzeczowego, jeśli faktycznie miało miejsce, rodziło głośne pytania o szczelność i niezależność organów ścigania. Oficjanego potwierdzenia istnienia i zaginięcia zeszytu nie wydano.
Jacek Sasin stanowczo zaprzeczył oskarżeniom, nazywając je pomówieniami ze strony przestępcy i wytaczając proces o zniesławienie. Brak fizycznego dowodu w postaci zeszytu sprawił, że sprawa utknęła w martwym punkcie, stając się elementem wojny narracyjnej, w której PiS przedstawia oskarżenia jako zemstę środowiska WSI za likwidację służb.
Afery w dzisiejszych pieniądzach
SKOK Wołomin
Kwota nominalna: ok. 3,0 mld zł Mnożnik inflacyjny: x 1,62
GetBack
Kwota nominalna: ok. 2,8 mld zł Mnożnik inflacyjny: x 1,48
Amber Gold
Kwota nominalna: ok. 0,85 mld zł Mnożnik inflacyjny: x 1,66
3 mld zł ukradzione zwykłym Polakom. Gorzki bilans afery SKOK-u Wołomin
Finał afery SKOK Wołomin jest gorzki dla polskiego społeczeństwa. Choć 1 grudnia 2025 roku ruszył główny proces, w którym na ławie oskarżonych zasiadło ponad 60 osób, a łączna liczba osób z zarzutami przekroczyła 1000, szanse na odzyskanie skradzionych miliardów są iluzoryczne. Większość środków została wytransferowana do rajów podatkowych, m.in. na Cypr czy do Luksemburga, i skutecznie wyprana.
Koszt pokrycia strat wzięło na siebie państwo, a konkretnie Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który wypłacił poszkodowanym klientom 2,25 miliarda złotych. Na pokrycie strat zrzucili się więc de facto wszyscy klienci banków w Polsce, płacąc z tego powodu wyższe opłaty i prowizje i dostając gorsze oprocentowanie lokat.
Skok Wołomin miał pod koniec 2014 roku około 80 000 udziałowców. Większość z nich odzyskała dzięki BFG całość zdeponowanych w SKOK Wołomin środków (chociaż część z nich musiał pogodzić się ze stratą kwoty udziałów wymuszonej przez syndyka - wiceprzewodniczący KNF w 2017 roku poinformował, że członkowie wpłacili już wtedy ok. 1,2 mln zł).
Dla grupy około 800 osób upadek kasy oznaczał jednak prywatną katastrofę finansową. Byli to ludzie, którzy na lokatach trzymali kwoty przewyższające gwarantowany limit 100 tysięcy euro – na przykład środki ze sprzedaży mieszkania czy kapitał obrotowy firmy. Łącznie stracili oni bezpowrotnie około 120 milionów złotych.
Jeszcze bardziej dramatyczny los spotkał "słupy" i ich rodziny. Długi zaciągnięte przez ojców-alkoholików czy osoby z marginesu nie zniknęły wraz z ich śmiercią, lecz weszły do masy spadkowej. Nieświadome niczego dzieci lub rodzeństwo, które nie odrzuciło spadku w terminie, dowiadywały się po latach, że odziedziczyły milionowe zobowiązania wobec syndyka. W ten sposób afera SKOK Wołomin, zrodzona z chciwości oskarżonych i wieloletniej luki prawnej, do dziś niszczy życie ludziom, którzy z procederem tym nie mieli nic wspólnego.
A co z przestępcami? Głównym sprawcom afery, takim jak Piotr P. i Mariusz G., prokuratura postawiła szereg ciężkich zarzutów, obejmujących kierowanie lub udział w zorganizowanej grupie przestępczej, oszustwa w stosunku do mienia wielkiej wartości oraz pranie brudnych pieniędzy. Kluczowym elementem oskarżenia jest zastosowanie art. 65 Kodeksu karnego, dotyczącego uczynienia sobie z przestępstwa stałego źródła dochodu, co pozwala sądowi na nadzwyczajne obostrzenie kary i podniesienie jej górnej granicy o połowę. W rezultacie, w głównym procesie dotyczącym defraudacji miliardów złotych, oskarżonym grozi realnie do 15 lat pozbawienia wolności, a także dotkliwe grzywny i konfiskata majątku, w tym tego przepisanego na osoby trzecie w ramach tzw. konfiskaty rozszerzonej.
Kwestia faktycznego pobytu w więzieniu jest złożona, ponieważ Piotr P. odbywa już prawomocny wyrok 8 lat pozbawienia wolności za zlecenie pobicia wiceszefa KNF, który zapadł w odrębnym procesie. Ponieważ główny proces finansowy jest niezwykle obszerny i jego prawomocne zakończenie prognozowane jest dopiero na okolice 2030 roku , oskarżonym na poczet przyszłych kar zaliczane są wieloletnie okresy tymczasowego aresztowania. Stwarza to ryzyko, że w momencie ogłoszenia ostatecznego wyroku sprawcy będą mieli już formalnie „zaliczoną” znaczną część kary, co może umożliwić im szybkie wyjście na wolność niedługo po zakończeniu procesu.
Potem będą mogli wyjechać z Polski i żyć jako miliarderzy z ukradzionych pieniędzy, których nie udało się odzyskać.
Źródło: PolskieRadio24.pl/Michał Tomaszkiewicz
Skąd to wiemy? Jak to ustaliliśmy?
Przedstawiony materiał jest efektem analizy tysięcy stron dokumentów, które ujrzały światło dzienne w toku wieloletnich śledztw oraz procesów sądowych. Poniżej prezentujemy szczegółowe źródła informacji, na których oparto poszczególne ustalenia artykułu:
1. Akta prokuratorskie i sądowe
Zeznania Piotra P.: Informacje o wręczaniu "kopert" politykom (w tym Jackowi Sasinowi) oraz o istnieniu i zaginięciu "zeszytu" z ewidencją łapówek pochodzą z protokołów zeznań głównego podejrzanego, złożonych przed sądem w 2018 roku.
Akty oskarżenia: Dane o skali procederu (872 podejrzanych, ponad 60 osób w głównym procesie) oraz kwalifikacji czynów (udział w zorganizowanej grupie przestępczej) pochodzą z oficjalnych komunikatów Prokuratury Krajowej oraz Prokuratury Regionalnej w Szczecinie i Warszawie.
Wyroki sądowe: Informacja o skazaniu sprawcy pobicia Wojciecha Kwaśniaka oraz o nieprawomocnym wyroku dla Michała Wiśniewskiego (1,5 roku więzienia) oparta jest na jawnych orzeczeniach sądów.
Pozwy cywilne i karne: Informacja o reakcji Jacka Sasina (prywatny akt oskarżenia z art. 212 k.k.) pochodzi z dokumentów sądowych i oświadczeń publicznych polityka.
2. Dokumenty urzędowe i finansowe
Raporty BFG: Kwota 2,25 miliarda złotych wypłaconych poszkodowanym klientom pochodzi ze sprawozdań Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Uchwała Sądu Najwyższego: Informacja o bezprawności działań syndyka względem emerytów opiera się na uchwale Sądu Najwyższego z grudnia 2019 r. (sygn. akt III CZP 30/19) .
Legislacja: Informacje o skierowaniu ustawy o SKOK do Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego pochodzą z dokumentów procesu legislacyjnego z 2009 roku.
3. Ustalenia nadzoru finansowego (KNF)
Dane o mechanizmie „słupów”, fałszowaniu operatów szacunkowych (zawyżaniu wartości nieruchomości) oraz „ewakuacji kapitału” nocą (przelewy w 15 minut) pochodzą z raportów z kontroli przeprowadzonych przez Komisję Nadzoru Finansowego w SKOK Wołomin oraz zawiadomień KNF do prokuratury.
4. Śledztwa dziennikarskie i relacje mediów
Wypowiedzi ofiar: Cytaty seniorów ściganych przez syndyka pochodzą z materiałów interwencyjnych telewizji Polsat („Interwencja”) oraz portali Money.pl i Wirtualna Polska, które dokumentowały ten dramat.
Powiązania medialne: Informacje o finansowaniu mediów prawicowych (Fratria, Apella) przez SKOK-i oparte są na analizach przepływów reklamowych publikowanych m.in. przez „Gazetę Wyborczą”, „Newsweek” i OKO.press.
Wątek celebrycki: Informacje o honorarium Dariusza Rosatiego (6000 zł) oraz zaangażowaniu innych znanych osób pochodzą z doniesień medialnych relacjonujących ustalenia śledztwa.