Kataklizm w najpiękniejszym mieście świata. Nieznana historia zniszczenia
– Zobaczyłem koszmarny obraz miasta powalonego na łopatki. A słynne kościoły tonęły w błocie – opowiadał reportażysta RWE, kiedy późną jesienią 1966 roku dotarł do Florencji. Stolica Toskanii, klejnot Italii, zmagała się wówczas ze skutkami straszliwej powodzi.
2025-12-03, 09:00
Raj dla zwiedzających
Florencja – skarbiec kulturowy Włoch, kolebka renesansu, pod względem liczby i rangi dzieł sztuki wyjątkowe miasto (mimo ostrej konkurencji innych miejsc na Półwyspie Apenińskim). Trudno się dziwić nieprzeliczonym tłumom turystów, którzy każdego roku zaludniają florenckie place i ulice. Wszyscy chcą zobaczyć katedrę Santa Maria del Fiore (wraz z Dzwonnicą Giotta i Baptysterium tworzy prawdziwy architektoniczny cud) czy inne kościoły, w których z nadmiaru estetycznych wrażeń można doświadczyć syndromu Stendhala. A przecież czeka jeszcze Galeria Uffizi, jedno z najwspanialszych muzeów Europy. Kusi Palazzo Vecchio i inne renesansowe skarby. A to dopiero zaledwie fragment tego, co Florencja ma do zaoferowania.
Widok na Florencję. Fot. Shutterstock W przerwie turystycznego maratonu wielu turystów idzie na Piazzale Michelangelo, z którego rozpościera się niezrównany widok na stolicę Toskanii. Na niesamowity masyw katedry z kopułą Brunelleschiego, wieże świątyń, czerwone dachy miasta. Uroku tej wizji jak z obrazu nadaje leniwie sunąca rzeka Arno i jej mosty – z Ponte Vecchio, czyli Mostem Złotników na czele.
Ilu turystów ma świadomość, jak wyglądał ten widok jesienią 1966 roku, kiedy przyszedł kataklizm?
"Miasto zaczęło tonąć"
Początek listopada 1966 roku. Deszcze padały od dwóch tygodni niemalże bez przerwy. – 3 listopada po południu nastąpiło oberwanie chmur. Zaczęła się nieludzka ulewa, ludzie uciekali do domów, a ulice wkrótce opustoszały. Wreszcie wszyscy poszli spać, nie myśląc w ogóle o Arno, bo przecież od poziomu wody do balustrady nadbrzeżnej były jeszcze całe metry – opowiadał w swoim reportażu Wojciech Trojanowski.
To, co wydarzyło się dalej, wiemy z relacji Giorgia Matteo, florenckiego dziennikarza. Owej listopadowej nocy musiał on pojechać na dyżur do swojej redakcji, która mieściła się tuż nad Arno. Na miejscu miał niewiele do roboty, więc wyglądał przez okno zalewane potokami wody.
Nad ranem, kiedy raz jeszcze wyjrzał przez okno, zobaczył rzecz nie do uwierzenia: kaskady wody przelewające się przez balustradę dzielącą bulwary od rzeki. W ostatniej chwili udało mu się wsiąść w samochód i podjechać na sąsiadujące z Florencją wzgórze Fiesole. Z góry spojrzał na miasto i doznał wrażenia, że Florencja tonie.
Powódź we Florencji, 1966 r. Fot. Wikimedia/domena publiczna Sceny z pola walki
W relacji Giorgia Matteo, streszczonej reportersko przez Wojciecha Trojanowskiego, znajdujemy wiele urywanych, zarysowanych kilkoma dramatycznymi zdaniami, scen walki z żywiołem:
– Członek włoskiej drużyny polo, która na olimpiadzie zdobyła złoty medal, znalazł się w domu zalanym aż po drugie piętro. Skacząc do lodowatej wody, wyciągał z parteru po kolei aż siedem osób. Przy ostatniej osłabł już zupełnie, skostniał z zimna. I wtedy usłyszał z dołu wycie psa zamkniętego w pokoju. Skoczył jeszcze raz, ale teraz wyciągnięto go już z wody nieprzytomnego, z żywym psem w ramionach.
– Przetrzymywani w więzieniu skazańcy usiłowali wyłamać kraty. Kiedy dozorcy otworzyli cele, 40 desperatów skoczyło do wody. Dwóch utonęło, reszta uciekła i uratowała się w gałęziach drzew wystających z wody. Przesiedzieli na tych drzewach przeszło dobę, a potem znaleźli schronienie w klasztorze, gdzie wystraszone zakonnice chłopaków nakarmiły.
– W jednym z klasztorów woda zalała kostnicę. Kilku młodych zakonników póty nurkowało w ciekłej glinie, aż wreszcie wydobyli nagie ciała nieboszczyków.
– W zalanych piwnicach potonęły dziesiątki tysięcy szczurów i tysiące kotów. W stajniach wyścigowych utonęło 40 rasowych koni. W ogrodzie zoologicznym ani jedno zwierzę nie zostało przy życiu. Trupy zwierzęce zaczęły później gnić i fetor w mieście stał się nie do zniesienia. Żołnierze wybierający martwe stworzenia musieli nakładać maski gazowe.
– Około 5 tysięcy samochodów zabrały wody Arno. Dalsze 10 tysięcy zalane błotem nie nadawało się już do reperacji.
Te i inne opowieści możemy usłyszeć w reportażu z 1966 roku.
Według oficjalnych danych w powodzi zginęło 35 osób, większość w tunelu przy florenckim dworcu kolejowym.
Posłuchaj
"Zacieki koloru gnoju"
Ta powódź, uważana za największą, jaka dotknęła Florencję od XVI wieku, niszczyła po swojej drodze wszystko. Na domiar złego, straszliwa błotnista maź, która pozostała już po opadnięciu wody, okazała się bardziej zabójcza, niż pierwotnie sądzono.
– Na moich oczach wyciągano ze ścieków kubełki cuchnącej gliny zmieszanej z czarnobrązową ropą z popękanych zbiorników paliwa. Wiele sklepów to tylko ziejące jamy z powybijanymi drzwiami i oknami, a w środku mokre szmaty, książki, połamane meble. Wszystko pozlepiane w ociekające brązowe kupy: na ścianach domów, pałaców i kościołów. Wszędzie zacieki tej ropy koloru gnoju, która płynęła na wierzchu powodziowych fal, powodując najcięższe, najtrwalsze, najtrudniejsze do usunięcia, zniszczenia – opowiadał w audycji Wojciech Trojanowski.
Florenckie archiwa zniszczone podczas powodzi w 1966 r. Fot. Touring Club Italiano/UIG Art and History/East News Co zniszczyła powódź 1966?
Ta jedna z największych w nowożytnych dziejach Florencji powódź nie oszczędziła rzecz jasna skarbów tego miasta-muzeum.
Wokół katedry woda sięgała poziomu 3 metrów, wdarła się do świątyni. Potęga przelewającego się żywiołu była tak duża, że z Drzwi Raju prowadzących do Baptysterium (tak je miał nazwać sam Michał Anioł, oczarowany ich pięknem) wyrwała bezcenne tablice z brązu. Z pięciu porwanych przez nurt tablic ze scenami starotestamentowymi dwóch nie odnaleziono nigdy.
W usytuowanej niedaleko Arno Galerii Uffizi udało się w porę przenieść na wyższe piętra arcydzieła malarstwa. Jednak woda dokonała spustoszeń w archiwach piwnicznych, przepadła bezpowrotnie część druków, mikrofilmów i negatywów o kolosalnym historycznym znaczeniu. Ogromne straty poniosła również Biblioteka Narodowa.
Błotnista maź zalała kilka unikatowych świątyń Florencji. Do rangi symbolu przeszło jednak zniszczenie, które dotknęło Bazylikę Santa Croce. Ten wspaniały kościół, kryjący m.in. grobowce Michała Anioła, Galileusza i Machiavellego, woda zalała na kilka metrów. Rezydujący tu franciszkanie wpływali pontonem do środka, by ze zgrozą oglądać sceny współczesnego potopu. Jedna z tych scen mogła zdruzgotać: oto drewniany krucyfiks namalowany przez Cimabuego pod koniec XIII wieku, skarb średniowiecza, dosięgła woda. Około 60 procent malunku zostało dosłownie zmyte przez bezwzględny żywioł.
Krucyfiks Cimabuego zniszczony w powodzi 1966 r. Fot. PAP/EPA/ANSA A co z najsłynniejszym, starym mostem Florencji? – Most stoi. Stoi nawet cały dach nad tymi domkami złotników, które z tego przedziwnego mostu stworzyły niezapomnianą, pełną czaru uliczkę świecącą się od błyskotek, złota i srebra. Zostały nawet pokoiki na pierwszym piętrze – relacjonował Wojciech Trojanowski. – Tylko parteru tych domów nie ma, bo został przebity wodą jak ogniem artylerii. Ziejące dziury zawieszone teraz szmatami, a zegarki, bransoletki, naszyjniki, korale, pierścienie, broszki, złote monety, ozdobne torebki dziesiątkami tysięcy popłynęły z wodą do niezbyt odległego morza.
Florencja po powodzi, 1966 r. PAP/EPA/ANSA 59 lat temu, kilka tygodni po straszliwej powodzi, Florencję można było porównać do "ogłuszonego człowieka, który po odzyskaniu przytomności uniósł się z ziemi i ciężko chwytając powietrze, klęczy podparty rękami". Dziś, po tylu dekadach, pewnie niewielu pielgrzymujących do tego cudownego miasta turystów ma świadomość o apokalipsie z 1966 roku. Choć ślady kataklizmu pozostały. Krucyfiks Cimabuego, a to tylko jeden – owszem, bardzo wymowny – przykład, mimo pieczołowitych prac konserwatorskich już na zawsze będzie nosił ślady zniszczenia.
Źródło: Polskie Radio/jp
Ewa Bieńkowska, "Historie florenckie", Warszawa 2015.