MŚ Moskwa: Katar cieszy się z medalu. Pomógł polski trener, kapusta i pierogi w Spale
Podczas 14. Mistrzostw Świata w Moskwie emocjonujemy się startami polskich lekkoatletów i podziwiamy zagranicznych, atakujących rekordy świata. Warto jednak przyjrzeć się innym biało-czerwonym akcentom. Chodzi o naszych trenerów, którzy przywieźli do stolicy Rosji zawodników z różnych stron świata.
2013-08-16, 09:50
Wszystko o mistrzostwach świata w Moskwie w specjalnym serwisie Polskiego Radia - Mistrzostwa Świata w Moskwie.
>>> Piątek w Moskwie - MŚ Moskwa: Włodarczyk wie, że rywalki nie śpią. Majewski studzi emocje [NA ŻYWO]
Leszek Hołownia-Klima to trener niemieckiej tyczkarki Sielke Spiegelburg, która w Moskwie zajęła czwarte miejsce. Tadeusz Kępka, przed laty współpracownik legendarnego Jana Mulaka, mieszkający na co dzień w Meksyku, porozumiał się z argentyńską federacją lekkiej atletyki i przywiózł do Rosji kilkoro biegaczy z tego kraju. Nasza mistrzyni świata w maratonie z 1991 roku, Wanda Panfil, również mieszka w Meksyku i przygotowywała do startu w moskiewskim maratonie reprezentanta tego kraju, Juana Antonio Uribe. Ale jak na razie największy sukces spośród polskiej gwardii trenerskiej, pracującej zagranicą, odniósł na Łużnikach Stanisław Szczyrba.
Jeszcze do niedawna budował potęgę szwedzkiej lekkoatletyki
Zajmował się grupą tyczkarzy i skoczków wzwyż. To spod jego ręki wyszedł medalista halowych MŚ właśnie z Moskwy, z 2006 roku, Linus Thornblad (rek. życiowy 2.38). – Mieszkałem w Szwecji 20 lat, wyjechałem tak jak wielu Polaków w czasach PRL, za chlebem. Do dziś pamiętam, jak z innymi kolegami z SGPiS, mającymi tytuły doktorów czy profesorów, jeździliśmy po szwedzkim polu kombajnem do ziemniaków. Namówiono mnie, bym spróbował pracy z tamtejszymi lekkoatletami. Zaczęło mi wychodzić więc… zostałem 20 lat – wspomina.
REKLAMA
W Szwecji miał bardzo dobrze, szanowano go, choć przyznawano, że w negocjacjach bywa trudnym partnerem. - Nie wiem, czy ktoś ze szwedzkiej federacji lekkoatletycznej dzisiaj żałuje, że nie pracuję już w tym kraju. Być może są tacy. Ale pewnie nie wszyscy, bo osoby, które mają swoje zdanie i wypowiadają je dosadnie, nie zawsze wszystkim pasują - mówi enigmatycznie szkoleniowiec. W każdym razie, jego przygoda ze Skandynawią skończyła się w 2009 roku. Już rok wcześniej dostał propozycję z Kataru, ale wtedy ją odrzucił. - Miałem liczną i solidną grupę szwedzkich lekkoatletów, nie mogłem jej zostawić przed igrzyskami w Pekinie - tłumaczy. - Również w kolejnym sezonie miałem dylemat. Kiedy przyszła ponowna oferta z Kataru, byłem gotów podrzeć kontrakt, byleby tylko Szwedzi zgodzili się na moje warunki. Naprawdę chciałem wciąż pracować ze swoimi szwedzkimi podopiecznymi. Ale nie było pozytywnego odzewu, może nie chciano mnie zatrzymać i… nie zatrzymano. Poleciałem na dwa miesiące do Kataru, zobaczyłem Mutaza… i postanowiłem, że zostaję - wspomina Szczyrba.
Artur Partyka idolem srebrnego medalisty
Mutaz urodził się w Dausze, ale jego rodzice pochodzili z Sudanu. W 2009 roku miał 17 lat, 188 centymetrów wzrostu i 62 kilo wagi. - Dziś niewiele się zmienił, podrósł kilka centymetrów, ale waży tyle samo. Ma naturalny dar do skakania, nie trzeba go obudowywać siłą - wyjaśnia Stanisław Szczyrba. Rzeczywiście, ciemnoskóry "patyczak” prezentował się na skoczni w Moskwie wyśmienicie. Choć miał dużo krótszy rozbieg niż jego największy rywal, Bohdan Bondarenko, odbijał się po nim jak sprężynka, a w ostatniej fazie skoku wychodził nad poprzeczkę niczym rakieta wystrzelona w przestworza z Przylądka Canaveral. - To jego zasługa. To on tego dokonał! - krzyczał po angielsku Katarczyk, wskazując palcem Szcyrbę i schodząc ze stadionu, owinięty flagą w barwach swego kraju. Chwilę wcześniej zdobył swój pierwszy medal mistrzostw świata, skacząc 2.38. Tyle wynosi rekord Polski Artura Partyki. - To mój idol, jego skok na 2.37 z igrzysk olimpijskich z Atlanty jest najlepszym jaki kiedykolwiek widziałem. Oczywiście na YouTubie, bo w 1996 roku miałem dopiero 5 lat i nie bardzo interesowałem się skakaniem… - mówi Mutaz. Ale jego czwartkowy skok na 2.35 z Moskwy też był niesamowity. Przewyższenie około 10-12 centymetrów, czyli poziom rekordu świata Javiera Sotomayora. Później skoczył jeszcze 2.38, strącił 2.41 i 2.44. Bondarenko był tego dnia nieco lepszy -skoczył 2.41 i trzykrotnie, bez powodzenia atakował 2.46. Sotomayor 20 lat temu skoczył 2.45. Konkurs skoczków wzwyż był chyba jak do tej pory największym – obok konkursu tyczkarek z udziałem Isinbajewej i Suhr - wydarzeniem moskiewskich mistrzostw.
Pomogła kuchnia polska
- Biała kapusta, pierogi - wylicza po polsku swoje ulubione potrawy Mutaz, który kilka miesięcy w każdym roku spędza w naszym kraju. Trener Szczyrba organizuje mu zgrupowania w Spale, a działacze katarskiej federacji oczywiście nawet nie pytają o koszty. - To najbogatszy kraj świata, ale bardzo mi się nie podoba, jak jest rozbudowywany. Katarczycy zatrudniają setki tysięcy robotników z Indii, którzy budują niechlujnie. Kiedy idę ulicą w Dausze, jestem zniesmaczony - przyznaje szkoleniowiec. Okazji do takich spacerów nie ma jednak wiele, bo jeśli już jest w Katarze, to ma do dyspozycji limuzynę z szoferem. Kiedy zastanawiał się nad opuszczeniem tego miejsca i powrotem na stałe do Polski, dostał komfortowy dom. - Cieszę się, że moja żona nie musi już nic robić, odpoczywa i wygrzewa się na słońcu. Mamy spokój, a ja robię to co lubię, czyli trenuję lekkoatletów. W Polsce też się tym zajmowałem, ale pieniędzy z tego nie było. Często nie wystarczało nawet na paliwo, żeby dojechać samochodem z Gocławia, gdzie mieszkałem, na stadion Skry.
Dziś nie musi się martwić o pieniądze. Ma wysoki kontrakt i duże premie za sukcesy w poszczególnych zawodach rangi mistrzowskiej (również tych azjatyckich, arabskich, traktowanych przez katarską federację bardzo poważnie). - Śmieję się, że zdobywając srebro w Moskwie Mutaz zapewnił mi pieniądze na pokrycie kosztu wyłożenia podłogi w stodole, obok mojego dworku pod Łańcutem - zdradza 67-letni, dystyngowany pan Szczyrba. Ale śmiać się nie ma z czego, bo to szczera prawda. Jednak stodoła to pojęcie umowne, określające całkiem sporą halę, w której za jakiś czas Stanisław Szczyrba chciałby organizować zawody i trenować młodzież. Bo o tym, że wróci do Polski, jest przekonany. - Właściwie ja nigdy z Polski nie wyjechałem. Ciągle spędzam tam większość czasu. Po prostu znalazłem pracę poza granicami kraju. A tak wygląda mój strój służbowy - dodaje, pokazując palcem katarską flagę i znaczek tamtejszej federacji lekkoatletycznej na swojej bordowej bluzie od dresu. - Nawet te medale, zdobyte w Moskwie przez Fajdka i Małachowskiego traktuję jako swoje, bo jestem Polakiem z krwi i kości. Już za dwa dni będę w Warszawie - dodaje.
Ale wcześniej zobaczy na podium w centralnej części Łużnik swojego podopiecznego, Mutaza Esę Barshima. Być może, przyszłego rekordzistę świata… - Jestem tego pewien, pierwszą próbę podejmiemy już w marcu, w hali, podczas mistrzostw świata w Sopocie - zapowiada trener Szczyrba.
Na razie jednak Mutaz musi wrócić do zacisznej Spały i skonsumować pokaźną porcję swoich ulubionych pierogów z kapustą. Musi mieć przecież moc i energię, żeby pobić ten rekord świata…
Z Moskwy Rafał Bała, radiowa Jedynka
(ah)
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA