Nowe stenogramy z prezydenckiego Tupolewa
Biegli powołani przez Prokuraturę Wojskową rozszyfrowali więcej nagrań z kokpitu prezydenckiego Tupolewa 154M, który pięć lat temu rozbił się pod Smoleńskiem. Wynika z nich, że w kokpicie były osoby trzecie, które naciskały na lądowanie, mimo pogodowych niedogodności. – Do tej pory eksperci używali motyki, a trzeba było profesjonalnego sprzętu – mówił na antenie Polskiego Radia 24 Tomasz Białoszewski, publicysta lotniczy.
2015-04-07, 13:11
Posłuchaj
Do takich informacji dotarli dziennikarze RMF FM. Stenogramy z rozmów opublikowali, czym wywołali burzę wśród polityków. Specjaliści, którzy zajmowali się odczytywaniem nagrań użyli innych metod i zdołali odtworzyć o 30 proc. więcej rozmów niż eksperci z Instytutu Sehna i 40 proc. więcej niż Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji.
- To absolutnie możliwe. Biegli tym razem bazowali na innej. Lepszej częstotliwości, wyeliminowali szumy, poszerzyli pasmo ludzkich głosów i tym samym zdołali odczytać więcej dialogów. Poprzedni eksperci nie wykorzystali najwyraźniej wszystkich możliwości technicznych, jakimi dysponowali i dlatego tamte stenogramy były uboższe w informacje - powiedział w Polskim Radiu 24 Tomasz Białoszewski, publicysta lotniczy.
Według komentatora, stenogramy nie rzucają nowego światła na przyczyny katastrofy smoleńskiej, ale poszerza wiedzę na temat przebiegu wydarzenia i atmosfery, w jakiej do niej doszło. – Wiemy już na pewno, że kokpit nie był „sterylny”, tzn. przebywały w nim inne osoby do tego nie powołane. Poziom tej niesterylności, jeśli najnowsze doniesienia się potwierdzą, znacznie przekraczał dopuszczalne normy.
Podobnego zdania jest Michał Setlak z Przeglądu Lotniczego, który uważa, że nowe rozmowy nie wpływają na przyczynę tragicznego lotu. – Mamy więcej szczegółów, ale powody katastrofy się nie zmieniły. Ustalenia komisji Millera nadal są aktualne. Musimy pamiętać o tym, że zapis rozmów z kokpitu to tylko jeden z elementów całej układanki.
REKLAMA
Polskie Radio 24/dm
Polecane
REKLAMA