Eksperci: krótszy czas pracy wymaga większej produktywności i nie ograniczy wzrostu płac

2024-02-19, 14:49

Eksperci: krótszy czas pracy wymaga większej produktywności i nie ograniczy wzrostu płac
Po 2030 r. brak rąk do pracy stanie się dramatyczny, bo wtedy zacznie schodzić z rynku pracy ostatni wyż demograficzny z 1980 r. Na to trzeba nałożyć wydajność pracy. Foto: Shutterstock/industryviews

Tylko 30 proc. Polaków jest zadowolonych ze swojej pracy, co na pewno nie wpływa dobrze na wydajność, która rośnie, ale nadal jest sporo niszą od europejskiej średniej. Propozycje ograniczenia czasu pracy wydają się więc dyskusyjne. Jednocześnie coraz więcej z nas zarabia płacę minimalną, a połowa pracowników nie osiąga zaś nawet mediany tj. ok. 6 tys. zł - mówili goście audycji Rządy Pieniądza: Mariusz Adamiak, dyrektor Biura strategii Rynkowych PKO BP i Marek Zuber z Akademii WSB.

Ekonomiści odnieśli się do pomysłu Lewicy o wprowadzeniu 35-godzinnego tygodnia pracy. Ten pomysł był już zgłaszany przez lewą stronę naszej sceny politycznej ale nie znajdował poparcia ze strony organizacji pracodawców, o ile nie wiązałby się z zmniejszeniem wynagrodzenia.

Alternatywą mogłaby oczywiście byś odpowiednio zwiększona wydajność pracy, ale to jednak nie byłoby widoczne od razu, a skrócenie tygodnia pracy nastąpiłoby z jakąś datą natychmiast.

Podobne eksperymenty są wprowadzane w niektórych państwach czy nawet wielkich koncernach i mamy przykłady, że zdają egzamin. Niemniej oceniane jest to raczej jako trudne.

Dramatyczny brak rąk do pracy

Jak zaznaczył Marek Zuber aż 70 proc. Polaków nie jest zadowolonych ze swojej pracy i być może dlatego oferty ograniczania czasu pracy są dla nas interesujące. Wskazał przy tym np. na pracujących na naszym rynku Filipińczyków, którzy chcieliby pracować dłużej niż obecnie i wręcz są niezadowoleni z ograniczania im czasu pracy. Jest to więc kwestia kultury pracy. Dodał, że na domiar wszystkiego, to cudzoziemcy muszą dziś zasilać nasz rynek pracy, bo pracowników po prostu brakuje. Gdyby czas pracy został skrócony ten brak byłby jeszcze bardziej widoczny.

- Po 2030 r. brak rąk do pracy stanie się dramatyczny, bo wtedy zacznie schodzić z rynku pracy ostatni wyż demograficzny z 1980 r. Na to trzeba nałożyć wydajność pracy. Choć Polska jest jednym z 3-4 krajów zwiększających wydajność pracy, to jednak i tak jesteśmy znacznie poniżej średniej unijnej, a po drugie różnie wygląda wydajność w supernowoczesnych fabrykach, a inaczej w małych i średnich firmach, gdzie wydajność rośnie bardzo powoli. Podobnie jest np. w usługach. Faktem jest też to, że jesteśmy krajem na dorobku - analizował Marek Zuber.

Przypomniał Francję, gdzie dwa lata temu dyskutowano na temat jeszcze większego skrócenia tygodnia pracy, ale nawet pomysłodawcy przyznawali, że trzeba albo ograniczyć wynagrodzenie albo zwiększyć wydajność. Mówił też o Korei Południowej, która jest krajem dwa razy bardziej zautomatyzowanym niż Niemcy, a mimo to zwiększyła liczbę godzin pracy w tygodniu, a rząd motywował to potrzebą konkurowania z innymi, chęcią bycia liderem.

Pamiętają 6-dniowy tydzień pracy

Kwestię konkurowania kosztami pracy podniósł też Mariusz Adamiak wskazując, że faktem jest, iż nadal w taniości pracy wyróżniamy się na rynku europejskim i to w jakimś stopniu jest naszą przewagą konkurencyjną. Przypomniał, że 50 lat temu, w 1973 r., wprowadzono w Polsce pierwsze wolne soboty, więc dzisiejsi pracownicy jak najbardziej pamiętają jeszcze 6-dniowy tydzień pracy.

- Jestem przekonany, że tydzień pracy będzie coraz krótszy, ale musi to być związane z automatyzacją, choć są sektory, w których, jak np. w usługach, nie jest ją tak łatwo wprowadzić. Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt, tj. na otwartość rynku światowego i to czy chcemy konkurować np. z Chińczykami czy Hindusami, gdzie raczej tak liberalne zasady na rynku nie będą wprowadzane - stwierdził Mariusz Adamiak.

W powiązaniu z propozycją krótszej pracy goście audycji rozmawiali również o wysokości wynagrodzeń, w tym o szybko rosnącej w ostatnich latach płacy minimalnej i oczekiwaniach Polaków co do wysokości wynagrodzeń.

Według GUS w IV kwartale 2023 r. przeciętne wynagrodzenie w Polsce w przedsiębiorstwach małych i dużych oraz w sferze budżetowej wyniosło nieco ponad 7 tys. 540 zł brutto. W dużych firmach przekroczyło 8 tys. zł.

Jednocześnie niemal co czwarty zatrudniony w Polsce zarabia płacę minimalną, która od 1 lipca wzrośnie do 4.300 zł brutto miesięcznie. Stawka godzinowa z obecnych 27,4 zł urośnie do 28,1 zł.

Powstaje problem konkurencyjności

Efektem znaczących podwyżek płacy minimalnej w minionych kilku latach jest jednak nie tylko to, że najmniej zarabiający mają więcej w kieszeni, ale również spłaszczenie wynagrodzeń oraz stale rosnąca grupa zarabiających właśnie owo minimum. Obecnie jest to ok. 3 mln osób, a od lipca według analiz będzie to 3,6 mln z grupy 16,9 mln wszystkich zatrudnionych w naszym kraju.

Tymczasem okazuje się, że Polacy nie oczekują nadmiernie wysokich wynagrodzeń. Według sondażu firmy UCE Research 14,45 proc. chce mieć na rękę od 5 do 6 tys. zł miesięcznie. 20 proc. chciałoby zarabiać miesięcznie netto powyżej 10 tys. zł. Większe oczekiwania finansowe mają mężczyźni (4-7 tys. zł netto) niż kobiety (3-6 tys. zł netto).

- Przed skokowym podwyższaniem płacy minimalnej, które zaczęło się w 2020 r., minimalną pobierało ok. 1,5 mln osób. Teraz dwa razy więcej. Gdybyśmy podnieśli ją jeszcze bardziej, np. w Norwegii wynosi ona 12 tys. zł w przeliczeniu, to niby nic złego, ale powstaje problem konkurencyjności zawodów, branż, kompetencji, wieku - powiedział Marek Zuber.

Zauważył też, że średnia płaca w gospodarce przebiła już 8 tys. zł, ale prawie połowa Polaków chciałaby zarabiać do 7 tys. zł na rękę co znaczy, że zarabiają mniej. Zatem tylko ta druga połowa zarabia więcej, a często w spółkach Skarbu Państwa, które na tle rynku dobrze płacą.

Jednocześnie w małych firmach w minionych miesiącach były spadki wynagrodzeń, nawet dwucyfrowe a mediana, czyli wynagrodzenie najczęściej spotykanie, prawdopodobnie nie przekracza 6 tys. zł brutto.

Ograniczenie płacenia "pod stołem"

- Spłaszczanie wynagrodzeń to nic dobrego. Poza tym znaczny wzrost płacy minimalnej oznacza bardzo mocny nacisk na wzrost wynagrodzeń, pewnie w ok. 60 proc. Gdy zestawimy to z wydajnością to powstanie presja inflacyjna po stronie kosztów dla firm - ocenił Marek Zuber.

Dodał, że będzie też większa konsumpcja, także w związku ze znaczną podwyżką płac w budżetówce, a to będzie kolejny wpływ na podwyższenie inflacji, która w drugiej połowie roku z tego i innych powodów sięgnie powyżej 7 proc,. nawet bez powrotu 5 proc. VAT na żywność.

Według Mariusza Adamiaka płaca minimalna powinno szybko rosnąć. Może to także ograniczyć płacenie "pod stołem". Zwrócił jednak uwagę na przy stosunkowo niskim zaawansowaniu technologicznym naszej gospodarki nadal jednak konkurujemy na rynkach międzynarodowych niższymi kosztami pracy.


Posłuchaj

Rządy Pieniądza. Gośćmi audycji byli: Mariusz Adamiak, dyrektor Biura Strategii Rynkowych PKO BP i Marek Zuber z Akademii WSB (Anna Grabowska, PR24) 23:12
+
Dodaj do playlisty

 

PR24.pl, Anna Grabowska, DoS

Polecane

Wróć do strony głównej