Wiceszef MR: jestem za wkładem własnym przy ubieganiu się o pieniądze z UE
Jestem wielkim orędownikiem wkładów własnych przy ubieganiu się o pieniądze UE z Europejskiego Funduszu Społecznego, bo projekty są wtedy realizowane w sposób bardziej racjonalny i przemyślany - mówi PAP wiceminister rozwoju Paweł Chorąży.
2016-01-22, 08:31
Jego zdaniem jednym z największych sukcesów programu "Kapitał Ludzki" na lata 2007-2013 było zwiększenie dostępu do przedszkoli oraz do opieki żłobkowej, szczególnie na terenach wiejskich.
Chorąży wskazał zarazem, że przez 10 lat bardzo przyzwyczailiśmy się do tego, że mamy unijne pieniądze. - Teraz powinniśmy myśleć już o tym, w jaki sposób wypracować „strategię wyjścia”; postawić na więcej instrumentów zwrotnych - podkreślił.
PAP: W starej perspektywie unijnej szkolenia były jedną z najpopularniejszych form wsparcia, jakie oferował program operacyjny "Kapitał Ludzki". Czy dzięki temu poprawiła się sytuacja na rynku pracy?
Wiceminister rozwoju Paweł Chorąży: Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że program "Kapitał Ludzki" to nie tylko dotacje na szkolenia, bowiem obejmowały one około 20 proc. całego dofinansowania z tego programu. Z różnych form wsparcia skorzystało prawie 10 mln osób. Jeden z największych sukcesów programu polegał na zwiększeniu dostępu do przedszkoli oraz do opieki żłobkowej, szczególnie na terenach wiejskich. Poza tym pieniądze z "Kapitału Ludzkiego" z powodzeniem zostały przeznaczone na wsparcie przedsiębiorczości, zwłaszcza zakładanie nowych firm przez osoby dotąd bezrobotne.
Natomiast to, co było bolączką w zarządzaniu środkami Europejskiego Funduszu Społecznego przez całe lata, to brak bezpośrednich, wymiernych dla pracodawców i przedsiębiorców efektów ich inwestowania. Dlatego mam nadzieję, że dzięki właśnie przyjętej ustawie o Zintegrowanym Systemie Kwalifikacji ten problem zostanie stosunkowo szybko rozwiązany. W poszczególnych sektorach trzeba będzie również przeprowadzić analizę, jakie kwalifikacje i powiązane z nimi kompetencje i umiejętności są potrzebne. To przedsiębiorcy powinni w większym stopniu decydować o szkoleniach i mieć na to pieniądze, a nie firma szkoleniowa, która często szkoliła z tego, na co miała know-how, a nie na co było realne zapotrzebowanie na rynku pracy. Być może przedsiębiorcy powinni nawet współfinansować szkolenia dla pracowników i skończyć z myśleniem, że skoro jest za darmo, to wszystko biorę. Z pewnością istnieje też konieczność wsparcia środkami publicznymi szkoleń dla pracowników o najniższych kwalifikacjach.
Z wyżej wymienionych powodów w programie "Wiedza Edukacja Rozwój" na lata 2014-2020, następcy "Kapitału Ludzkiego", chcemy większy nacisk położyć na efekty kształcenia. Na początku stycznia tego roku prezydent podpisał ustawę o Zintegrowanym Systemie Kwalifikacji, której celem jest uporządkowanie systemu kwalifikacji zawodowych, zapewnienie jakości kształcenia oraz wiarygodności dokumentów potwierdzających kwalifikacje.
PAP: Czy da się w ogóle zmierzyć wpływ programu "Kapitał Ludzki" na naszą gospodarkę?
P.C.: Trzeba mieć świadomość, że Europejski Fundusz Społeczny, z którego pochodzą pieniądze na ten program, sam z siebie nie rozwiąże żadnych problemów, gdyż oddziałuje głównie na stronę podażową na rynku pracy. Musi on być powiązany z konkretną strategią zarówno władz publicznych różnych szczebli, jak i na poziomie odbiorców: przedsiębiorstw i osób indywidualnych. Unijne pieniądze, które trafiły do regionów o najwyższym bezrobociu, miały w gruncie rzeczy charakter łagodzący i podniosły kwalifikacje ich mieszkańców. Ale na wyższe umiejętności musi być zapotrzebowanie. To jest wyzwanie, które stoi przed polską gospodarką. Rozwój niektórych regionów naszego kraju jest bowiem utrudniony, ponieważ nie ma tam zapotrzebowania na wyższe kwalifikacje. Europejski Fundusz Społeczny musi być ściśle powiązany z pracami w Ministerstwie Rozwoju i odpowiadać na priorytety stawiane przed polityką gospodarczą na poziomie krajowym i regionalnym. Fundusz musi iść za strategią, co nie znaczy, że nie może pewnych tematów wywoływać - nowe zawody czy zmianę struktury wykształcenia. Nawet powinien to robić.
PAP: Dzięki unijnym dotacjom powstało wiele spółdzielni socjalnych, których celem jest pomoc osobom bezrobotnym czy też wykluczonym z rynku pracy. Wyczynem nie jest jednak ich powstanie, ale utrzymanie istniejących miejsc pracy. Czy Ministerstwo Rozwoju ma swoją strategię także w tym zakresie?
P.C.: Chcemy zwiększyć możliwości wsparcia podmiotów ekonomii społecznej, chociażby w ramach zamówień publicznych. Chodzi o to, by np. gmina, która zleca usługi m.in. związane z utrzymaniem zieleni miejskiej, mogła precyzować w warunkach zamówienia wymogi zatrudniania osób, które wyszły chociażby z bezdomności czy korzystały długotrwale ze świadczeń społecznych. Ponadto podmioty ekonomii społecznej mogłyby się sprawdzać np. w usługach społecznych, w tym opiekuńczych wobec osób starszych. Usługi te, ze względów demograficznych, będą nabierać coraz większego znaczenia.
Myślimy również o skorzystaniu z większej liczby instrumentów zwrotnych z Europejskiego Funduszu Społecznego. Chodzi o pożyczki, poręczenia i gwarancje. Dzięki temu podmioty ekonomii społecznej miałyby większy dostęp do finansowania. Chcielibyśmy też przetestować rozwiązania związane z venture-capital w ramach podmiotów ekonomii społecznej w obszarze innowacji społecznych. Dobrym pomysłem wydaje się być tworzenie inkubatorów mikro innowacji społecznych. Chodzi o lokalne, zazwyczaj małe, podmioty niepubliczne, które byłyby wspierane w innowacyjnych przedsięwzięciach.
PAP: Jakość działania NGO’s-ów, które skorzystały z unijnych grantów - w ocenie wielu ekspertów - również pozostawia wiele do życzenia. Może warto wypracować jakieś standardy ich działania?
P.C.: Byłbym daleki od takich stwierdzeń tylko w przypadku organizacji pozarządowych. To jest szerszy problem i dotyczy różnych organizacji. Duża podaż środków i słabo rozwinięty rynek usługodawców wpływa na jakość ich wykorzystania. Ten mechanizm wystąpił również w Polsce.
Dlatego w tej chwili chodzi o to, by zwiększać wymogi dotyczące zarówno jakości, jak i efektów. W Polsce nie ma problemu z chętnymi na środki z Europejskiego Funduszu Społecznego. Czasem jest wręcz za dużo podmiotów ubiegających się o wsparcie. Stąd też jestem wielkim orędownikiem wkładów własnych przy ubieganiu się o pieniądze z tego funduszu. Również w postaci wolontariatu czy też wkładu rzeczowego. To sprzyja bardziej racjonalnemu i przemyślanemu podejściu do realizowanych projektów.
Wyzwaniem jest nie tylko przyciągnięcie pieniędzy do Polski, ale stworzenie mechanizmów, pozwalających zrealizować strategię zrównoważonego wyjścia z bycia głównym beneficjentem środków europejskich. Przez 10 lat przyzwyczailiśmy się bardzo do tego, że mamy unijne pieniądze. Teraz powinniśmy myśleć już o tym, w jaki sposób wypracować „strategię wyjścia” - postawić na więcej instrumentów zwrotnych.
PAP: Czy rząd planuje przeznaczyć fundusze unijne na działania zachęcające Polaków przebywających za granicą do powrotu do kraju?
P.C.: Wsparcie z Europejskiego Funduszu Społecznego może w tym pomóc. Można oczywiście stworzyć jakiś model, zachęty, ale nie ma co się łudzić: Polacy nie będą chcieli wracać do kraju, jeżeli nie poprawi się poziom życia. Zdecydowana większość wyjeżdżających za granicę wiąże swój powrót do ojczyzny z poziomem wynagrodzeń.
Trudno mówić o rozwoju gospodarczym i o tym, że jesteśmy "zieloną wyspą", jeżeli udział płac w PKB spada. To oznacza, że za ogólnym wzrostem nie idzie to, co nas najbardziej interesuje, czyli nasze własne płace. Oczywiście nie ma tutaj prostych i łatwych rozwiązań. Myślę, że to jest kwestia całego modelu rozwoju społeczno-gospodarczego, a nad tym właśnie pracujemy.
PAP: Co zrobić, by w nowej perspektywie unijnej uniknąć nierentownych projektów, np. lotnisk-widm?
P.C.: Dofinansowanie unijnych projektów, które są nie do końca rentowne i niespinających się finansowo, w obecnej perspektywie finansowej jest praktycznie niemożliwe. Na inwestycje, szczególnie regionalne, finansowane z pieniędzy unijnych, należy patrzeć nie tylko pod kątem biznesowym, ale także ambicjonalnym. Na przykład lotnisko w Lublinie z punktu widzenia społeczności lokalnej ma nie tylko wymiar ekonomiczny, ale też prestiżowy. Oczywiście jest pytanie, do którego momentu można i powinno się finansować środkami publicznymi tego rodzaju ambicje? Choć wspomniany port lotniczy, biorąc pod uwagę wskaźniki ekonomiczne, nie jest do końca rentowny, to jednak wykazuje dość szybki przyrost pasażerów. Pytanie, czy taka inwestycja ma mieć wymiar tylko i wyłącznie finansowy, i w jakiej perspektywie będzie w stanie się bilansować? Na to pytanie powinna jednak odpowiedzieć społeczność lokalna i włodarze regionów.
PAP: Czy Ministerstwo Rozwoju widzi potrzebę lepszej koordynacji polityki regionalnej? Marszałkowie województw mają dziś bardzo dużą dowolność w jej kształtowaniu. Wydaje się, że brakuje koordynacji na poziomie krajowym.
P.C.: Szacujemy, że opóźnienia w poszczególnych unijnych programach operacyjnych na lata 2014-2020 wynoszą od pół roku do roku. Część programów krajowych i regionalnych będzie rozliczana po raz pierwszy w ramach zasady n+3 w 2017 roku. Tymczasem wdrażanie funduszy z nowej perspektywy finansowej jest też wyzwaniem ze względu na utrudnione warunki brzegowe zawarte w regulacjach unijnych. Dlatego na pewno będziemy chcieli, aby regiony były w większym stopniu związane z celami merytorycznymi i finansowymi, jakie stawia Komisja Europejska przy realizacji konkretnych programów. Chodzi o to, by regiony sformułowały programy przyspieszające wykonanie poszczególnych RPO. W najbliższych tygodniach przedstawimy program działań, w jaki sposób zintensyfikować wydawanie pieniędzy unijnych oraz zwiększyć ich efektywność - ustanowić konkretne cele, na jakie miałyby być przeznaczane.
PAP: Dziękuję za rozmowę.
PAP, abo