Prezes Audi zaangażowany w Dieselgate chce poddać się karze. Czy to przełom w śledztwie?
Były prezes niemieckiego producenta samochodów Audi, Rupert Stadler, chce przyznać się do winy w procesie o oszustwo związane z podawaniem emisji spalin, tzw. Dieselgate i złożyć obszerne zeznania. Jeśli przyzna się do winy i zapłaci karę finansową, otrzyma wyrok w zawieszeniu. Stadler chce złożyć zeznanie za dwa tygodnie – informuje w środę portal dziennika „Welt”.
2023-05-03, 13:20
Obrońca Ruperta Stadlera potwierdził w środę przed Sądem Okręgowym w Monachium, że były manager Audi zgadza się na propozycję sądu, dotyczącą ugody. Sąd zgodził się na zawieszenie kary dla Stadlera pod warunkiem, że złoży on wyczerpujące zeznania i zapłaci 1,1 mln euro nawiązki – na co przystała już prokuratura i sąd.
Stadler stanie przed sądem i przyzna się do winy za dwa tygodnie – potwierdził obrońca. Jak przypomina "Welt", Stadler od lat twierdził, że jest niewinny. Według wstępnej oceny sędziów szef Audi, "najpóźniej do lipca 2016 roku powinien wiedzieć, że wartości pomiarów spalin mogły zostać zmanipulowane", mimo to nie poinformował kontrahentów i pozwolił, by sprzedaż samochodów trwała do początku 2018 roku.
Przyznanie się za karę w zawieszeniu?
W wyniku ugody sąd chce skazać Stadlera na karę od 1,5 do 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata – potwierdził sędzia. Nawiązka w wysokości 1,1 mln euro zostanie przeznaczone na cele społeczne. Bez przyznania się do winy proces trwałby znacznie dłużej, a finalnie Stadlerowi groziłaby kara pozbawienia wolności – wyjaśnił "Welt". Proces Stadlera i trzech innych byłych managerów Audi prowadzony jest w monachijskim sądzie od 2020 roku.
Amerykańskie korzenie Dieselgate
Proces sądowy w sprawie największej niemieckiej afery gospodarczej w powojennej historii ciągnie się od wielu lat.
W 2015 roku amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) ujawniła, że oprogramowanie sterujące silnikami Diesla w autach grupy VW - do której należy Audi - wprowadza w błąd z wykazywana wartość emisji spalin mierzona na stanowiskach testowych miała niewiele wspólnego z faktycznymi zanieczyszczeniami, emitowanymi w codziennej eksploatacji samochodów na drogach. Obietnica VW "czystych emisji" z reklam była oszustwem.
W Niemczech pociągnięcie winnych do odpowiedzialności okazało się bardzo trudne – podkreśla "Welt". Wciąż toczą się postępowania przed sądami cywilnymi, pracy i administracyjnymi w sprawie oszustw, związanych z olejem napędowym – dodaje dziennik.
Zmiana taktyki oskarżonego
Rupert Stadler aż do środowej rozprawy przekonywał o swojej niewinności. Prokuratura nie oskarżała go o machinacje związane z silnikami, ale o sprzedaż pojazdów z oszukańczym oprogramowaniem. "Chociaż Stadler wiedział, że coś jest nie tak z silnikami po wybuchu skandalu w 2015 roku, nie zaprzestał sprzedaży tych samochodów"– podkreślił "Welt".
Współoskarżeni - były szef działu rozwoju silników Wolfgang Hatz oraz konstruktor silników Giovanni Pamio - przyznali się już na wcześniejszej rozprawie. Hatza czeka prawdopodobnie wyrok w zawieszeniu i zapłat 400 tys. euro, Pamio będzie musiał zapłacić 50 tys. euro. Postępowanie przeciwko inżynierowi, który występował jako kluczowy świadek, zostało już umorzone.
REKLAMA
Kary na rzecz pracodawcy z VW
Jeśli chodzi o wysokość kary dla Stadlera, prawnicy wskazali, że zapłacił on już swojemu byłemu pracodawcy 4,1 mln euro odszkodowania. Majątek oskarżonego to m.in. 11 mieszkań i dwa domy w Monachium i Ingolstadt.
"Podobnie jak Stadler, także inni byli menedżerowie VW zgodzili się zapłacić kary finansowe, aby w ten sposób uniknąć postępowania sądowego" – wyjaśnia "Welt" i przypomina, że do tego grona należy również były prezes Volkswagena Martin Winterkorn, który zapłacił Volkswagenowi 11,2 mln euro.
"W sumie skandal kosztował grupę do tej pory ponad 30 mld euro" – podsumowuje "Welt".
PR24/PAP/sw
REKLAMA