Latające samochody już w przyszłym roku?

Będziemy latać z własnego garażu? Możliwe, że już niedługo. Obok inwestowania w elektryfikację i autonomiczny transport firmy motoryzacyjne biorą się za latające samochody, a właściwie raczej za jeżdżące po drogach samoloty i wiatrakowce. Pierwsze egzemplarze już niedługo mają trafić na rynek.

2017-11-22, 16:07

Latające samochody już w przyszłym roku?
zdjęcie ilustracyjne. Foto: Christopher Boswell/Shutterstock.com
  • Pierwsze „latające samochody” mogą się pojawić na rynku już w przyszłym roku.
  • Co ósmemu konstruowanemu pojazdowi tego typu udaje się oderwać od ziemi.
  • Do przejęcia jest rynek o wartości ponad 100 mld dolarów.


Na razie mieliśmy to tylko w filmach science fiction, ale postęp technologiczny zdaje się ten obraz zbliżać do rzeczywistości. W tym miesiącu Uber poinformował, że współpracując z NASA, ma zamiar w roku 2020 uruchomić elektryczne, nisko latające powietrzne taksówki. Ma to nawet o połowę skrócić czas poruszania się po zatłoczonym Los Angeles.

Sprawa nie jest łatwa. Według niemieckiej firmy Carplane, która od kilku lat buduje własny pojazd, było już około 2400 prób zbudowania latającego samochodu i tylko 300 z nich udało się wznieść w powietrze. Perspektywa latających samochodów jest jednak coraz bardziej kusząca i technicznie możliwa, więc firm próbujących wejść na tworzący się rynek jest coraz więcej. Prowadzonymi dotąd przez start-upy lub małe firmy inżynierskie pracami coraz częściej interesują się wielkie koncerny. To oznacza skokowy wzrost nakładów na prace badawcze, a więc znacznie przyspiesza perspektywę pojawienia się takich pojazdów.

Najnowszym kontraktem w tej sferze jest przejęcie przez chińską Zhejiang Geely Holding Group (właściciela Volvo) amerykańskiej firmy Terrafugia. Amerykanie zapowiadają swój pierwszy latający samochód na rok 2019. Cztery lata później ma się pojawić ich pierwszy latający samochód pionowego startu TF-X.

Terrafugia to firma założona w roku 2006 przez 5 absolwentów Massachusetts  Institute of Technology. Obecnie na jej czele stanie Chris Jaran, mający trzydziestoletnie doświadczenie w branży lotniczej, dokładniej mówiąc śmigłowcowej. Ostatnio był przez kilka lat dyrektorem zarządzającym Bell Helicopter Textron w Chinach. Na razie Terrafugia ma testowany prototyp Transition i opracowywany model TF-X, który ma już znacznie bardziej przypominać samochód.

W zasadzie Terrafugia Transition jest raczej  dostosowanym do jazdy po drogach samolotem (latanie nim będzie wymagać normalnej, sportowej licencji pilota), któremu składane skrzydła pozwalają latać, a kompaktowe wymiary i stosunkowo duże koła ułatwiają jazdę po drogach. Na razie wiele innych konstrukcji, nad którymi pracują firmy na całym świecie, wygląda podobnie – przypominają nieco „ubite” samoloty czy wiatrakowce. Przynajmniej tak prezentują się te, które mają realne szanse w niedługim czasie wyjechać na drogi. Transition ma trafić na rynek w ciągu trzech lat. Pierwszy prototyp powstał w 2009 roku, drugi w 2012. Obecnie trwają ostatnie testy i starania o dopuszczenie do ruchu. Przedsprzedaż już trwa.

Ruszyła już także przedsprzedaż innego „latającego samochodu” o nazwie PAL-V Liberty. Tu z kolei mamy wiatrakowiec, który pozwala na złożenie łopat wirnika i ogona. Ten pojazd ma trafić do odbiorców w przyszłym roku.

Ciasne kabiny i koła, które są duże jak na maszyny latające, ale malutkie, jak na standardy samochodowe, powodują, że komfort jazdy po drogach będzie … żaden. Nieco więcej z samochodu, pod względem kształtu, wielkości i wystroju kabiny, ale także kół (zwłaszcza przednich, które są napędzane na drodze) ma słowacki AeroMobil. Na ziemi będzie mógł jeździć z prędkością do 160 km/h. Zasięg ok. 700 km, a w powietrzu nieco więcej. Tyle że Aeromobil, który ma wejść na rynek do 2020 roku, będzie kosztował co najmniej 1,2 mln dolarów, a więc  ponad czterokrotnie więcej niż Terrafugia Transition.

REKLAMA

Wszystkie trzy wymagają do wzniesienia się w powietrze i lądowania pasa startowego. Oczywiście długi prosty odcinek drogi wystarczy, ale musiałby być zamknięty dla ruchu, by uniknąć zderzenia z samochodem nadjeżdżającym z przeciwka. Wszak kiedy pojazdy są w trybie powietrznym, zajmują znacznie więcej miejsca niż samochody. Mamy więc na razie sprzęt dla fanatyków latania, którzy chcieliby móc dojechać do lotniska własnym, parkowanym pod domem pojazdem i nie wynajmować samochodu w miejscu, do którego dolecą. Wizja samochodów wznoszących się w powietrze z miejskich parkingów to wciąż wizja science fiction, choć z każdym rokiem coraz mniej fikcyjna.

W tej dziedzinie najszybsze będą chyba pojazdy oparte na technologii dronów. Niedawno w Dubaju pokazano pojazd będący połączeniem drona i motocykla. Na razie jedną sztukę zamówiła tamtejsza policja, mająca  opinię najbardziej „gadżeciarskiej” na świecie – wykorzystuje np. Lamborghini jako radiowóz drogówki. Bardzo zaawansowane są także prace chińskiej firmy Ehang nad tego typu pojazdem, przypominającym mały, miejski samochodzik. Te latające maszyny nie są jednak dostosowane do jeżdżenia.

Ciekawym pomysłem jest koncepcja Airbusa, w której pojazd ma 3 części – moduł kabiny, moduł kół z napędem elektrycznym do poruszania się po drogach i moduł latający, czyli w zasadzie drona, pod którego można podczepić kabinę. Przygotowany wraz z firmą Italdesign projekt nazwany Pop.Up został pokazany w tym roku podczas salonu samochodowego w Genewie. Powiedziano wówczas, że trwają prace nad egzemplarzami demonstracyjnymi, które za kilka lat wzniosą się w powietrze – rynkowa premiera pewnie więc za dekadę lub kilkanaście lat. Plusem jest to, że moduły napędowe mają własne zasilanie, więc energia zużyta w powietrzu nie wpływa na zasięg na drodze i odwrotnie. Z drugiej strony, zapewne trzeba będzie dokonywać zmiany napędu w wyselekcjonowanych miejscach, co znowu zmniejszy podstawowy plus, jaki mogłyby mieć latające samochody – skrócenie czasu podróży i przebytej drogi.

Na razie więc do wizji serwowanych przez takie filmy jak „Piąty element” (1997) czy „Pamięć absolutna” z roku 2012, w których pojazdy o kompaktowych wymiarach osobowych aut w dowolnej chwili i miejscu mogą się wznosić czy zmieniać z samolotu w samochód, wciąż jeszcze bardzo daleko.

W przeprowadzonych niedawno badaniach firma Frost & Sullivan wskazała w sumie 11 firm, które do roku 2035 są w stanie wprowadzić na rynek latające samochody, czy w początkowym okresie raczej jeżdżące samoloty i wiatrakowce.

Zdaniem Bloomberga ten zakup może stanowić ważny sygnał dla światowego rynku – dotychczas nieobecne na nim Chiny będą dyktować tempo wyścigu, podobnie jak w innych dziedzinach, za które się biorą.

Na razie firmy chwalą się swoimi dokonaniami, ale znacznie mniej mówią o finansowej stronie przedsięwzięcia. Wiadomo, że Terrafugia Transition ma kosztować ok. 279 tys. dolarów, ale nie wiadomo, ile firma zainwestowała w jego powstanie, ile zainwestują w nią Chińczycy ani nawet ile zapłacili za przejęcie firmy. Niemiecki Carplane pochwalił się, że dostał pół miliona euro subsydiów od rządu Dolnej Saksonii.

Podstawą rozwoju rynku może być rosnące zapotrzebowanie na latające taksówki, szybkie dostawy kurierskie czy obserwowanie z powietrza terenu, np. ruchu drogowego. – Obecne światowe przychody z dostaw ekspresowych, taksówek i limuzyn oraz teledetekcji wynoszą około 160 miliardów dolarów. Globalny popyt na latające taksówki wynosi ponad 10 miliardów podróży rocznie, co może ustawić rozmiary flot takich pojazdów w milionach – powiedział w wywiadzie prasowym Zach Lovering, odpowiedzialny w Airbusie za projekt Vahana – latającej, autonomicznej taksówki.

Autonomiczność tych pojazdów wydaje się kolejnym etapem koniecznym do rozwoju ich w przyszłości – samoprowadzący się latający samochód nie wymagałby od kierowcy posiadania licencji na prowadzenie pojazdu latającego. Takie właśnie mają być np. testowane przez firmę Ehang pasażerskie drony. Na pewno wprowadzenie tego typu pojazdów będzie wymagało stworzenia od podstaw prawa, przepisów ruchu, zasad bezpieczeństwa, wymagań ubezpieczeniowych.

wnp.pl (PIM)

REKLAMA



Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej