Liga Mistrzów: za wysokie progi na Legii nogi
Legia Warszawa pokazała, że nie jest klubem, który dorósł do elity. I nie chodzi nawet o klęskę na boisku w pierwszym meczu fazy grupowej Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund (0:6).
2016-09-15, 22:09
Posłuchaj
Jakub Czerwiński odpowiada na pytania po meczu Legii z Borussią Dortmund (PolskieRadio.pl)
Dodaj do playlisty
Powiązany Artykuł

Liga Mistrzów
Zaczęło się naprawdę dobrze. Pełen stadion, świąteczna atmosfera. 21 lat od poprzedniego występu Legii Warszawa na tym etapie rozgrywek. Oczekiwanie na wielkie widowisko. Do tego bardzo atrakcyjny rywal - Borussia Dortmund. Lepiej sobie tego nie można było wyobrazić.
Transparent "Guess who's back?" (tłum. "Zgadnijcie kto wrócił?", zapewne zaczerpnięte ze słynnej piosenki rapera 50 centa) i efektowna oprawa (choć z racami, na które klub z Łazienkowskiej nagminnie przymyka oko) na dzień dobry pokazały, że przynajmniej na trybunach Legia dorównuje poziomem innym zespołom z Ligi Mistrzów.

Przypieczętowaniem tego wstępu do uroczystego dania głównego był oczywiście - "Sen o Warszawie" - klubowy hymn.
PolskieRadio.pl/Marcin Nowak
REKLAMA
Nawet kibice Borussii, których widziałem jak na dłoni w sektorze obok, byli pod wrażeniem. Spokojnie stali i słuchali tego potężnego ryku około 29 tysięcy fanów stołecznego klubu.

Potem było już jednak tylko coraz gorzej.
Nikt nie miał złudzeń
Od początku nikt nie miał złudzeń, że Legia piłkarsko odstaje od wicemistrza Niemiec. Na trybunie prasowej realistycznie typowano najczęściej porażkę 1:3.
Nie było wątpliwości, że Borussia ma lepszych piłkarzy, choć zwracano uwagę na fakt, że to drużyna słabsza pod względem składu z zeszłego sezonu. W końcu z Signal Iduna Park odeszły po sezonie filary tej ekipy na każdej niemal pozycji - Mats Hummels (do Bayernu Monachium za 35 mln euro), Ilkay Gundogan (do Manchesteru City za 26 mln euro), czy Henrich Mchitarjan (do Manchesteru United za 42 mln euro). Odejście Kuby Błaszczykowskiego do Wolfsburga już tak bardzo na klub z Dortmundu nie miało wpływu.
REKLAMA
Do tego na Łazienkowskiej nie mogli zagrać dwaj fantastyczni skrzydłowi ekipy prowadzonej przez Thomasa Tuchela. Z powodu kontuzji poza kadrą byli - Marco Reus i Andre Schurrle (sprowadzony latem z Wolfsburga za 26 mln euro). Spora odpowiedzialność spadła więc na Mario Goetze, który powrócił do Borussii po swojej przygodzie z Bayernem Monachium. Osłabiona Borussia to jednak wciąż silna drużyna, więc pozostawało liczyć na walkę o każdy centymetr boiska, zaangażowanie i trochę szczęścia, by Legia coś w tym meczu ugrała.
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Nie ma sensu pisać o boiskowych wydarzeniach. Wynik mówi sam za siebie, a na relację z tego meczu mogę tylko odesłać:
Napisać - katastrofa, rzeźnia, zderzenie ze ścianą, pogrom, wstyd, upokorzenie, klęska to w sumie nic nie napisać. Owszem te słowa dobrze oddają, jak wyglądał ten mecz z perspektywy kibica Legii. Jednak to w żaden sposób nie odda tego, co zobaczyłem na murawie przy Łazienkowskiej.
Rzeźnia numer Ł3
Chyba nawet najwięksi pesymiści nie przewidzieli takiego przebiegu meczu. Legia na dzień dobry pobiła niechlubny rekord trzech najszybciej straconych bramek w fazie grupowej Ligi Mistrzów. W 17. minut było już po meczu (poprzedni rekord należał do szwajcarskiego FC Basel, które trzy gole straciło w 22. minuty). Wynik 0:6 był właściwie najmniejszym wymiarem kary. Uzmysłowiłem sobie, że teraz kibic Legii Warszawa musiał czuć się, jak kibic San Marino, Andory, czy Gibraltaru. Z tym, że tamci fani są już przyzwyczajeni do tego typu klęsk. Wszystko wskazuje na to, że sympatycy mistrza Polski muszą się też przyzwyczajać, bo dalej może być na boisku jeszcze gorzej.
REKLAMA

Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby Borussia chciała dobić do dwucyfrowego wyniku, zamiast trochę oszczędzać siły, co było widać momentami na boisku. Albo, co by się stało, gdy napastnik tego klubu - Pierre-Emerick Aubameyang wykorzystał więcej swoich szans pod bramką Arkadiusza Malarza. Albo, gdyby w tym meczu mogli zagrać Reus i Schurrle.
Zresztą o tym, że wynik mógł być jeszcze okazalszy dla wicemistrza Niemiec mówił sam Aubameyang w pomeczowym wywiadzie. - Mogliśmy znacznie wyżej wygrać, sam miałem więcej szans. Może to frustrujące, że je zmarnowałem, ale prawda jest taka, że napastnik jest od tego, by tworzyć jak najwięcej podbramkowych sytuacji. Czasami udaje się je zamienić na gola, czasami nie. Najważniejsze jest to, że moi koledzy trafiali i to dosyć często... - przyznał.
Legia już zwija kramik
Jak się można było spodziewać w zupełnie innych nastrojach byli piłkarze Legii. W mixed zonie obrońca Legii - Jakub Czerwiński wyglądał, jakby stracił na murawie członka rodziny. - W każdym piłkarskim elemencie Borussia była lepsza, a my nie stanęliśmy na wysokości zadania. Dostaliśmy lekcję pokory. Nie chcę się tłumaczyć, że mamy nową drużynę i dopiero się zgrywamy. Musimy przede wszystkim zakasać rękawy i odrabiać straty w ekstraklasie. To bolesne zderzenie z europejską piłką i mam za sobą fatalny debiut w Lidze Mistrzów. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie - powiedział.
Jakub Czerwiński nie zgodził się jednak z zarzutami części kibiców o brak woli walki i zaangażowania piłkarzy Legii, czy fatalne mentalne przygotowanie piłkarzy. Słowem klucz było - "rozczarowanie". Na moje pytanie, czy znów w szatni była "męska rozmowa", jak po porażce w lidze z Termalicą, Jakub Czerwiński zaprzeczył. - Jesteśmy na siebie źli, czujemy, że zawiedliśmy, ale przede wszystkim musimy zacząć myśleć o lidze i od jutra koncentrować się na meczu niedzielnym - wyjaśnił.
REKLAMA
Olbrzymi szacunek dla Jakuba Czerwińskiego za to, że wyszedł do dziennikarzy po takim laniu (cała rozmowa z nim w dźwięku). Jednak sygnał, że po takim eurowchrzanie ekipa Legii teraz skupia się na lidze i spotkaniu z Zagłębiem Lubin, jest mocno niepokojący. Skoro po jednym z sześciu spotkań grupowych celem jest jedynie dobra gra w Ekstraklasie. Zresztą wszystko, co piłkarsko dzieje się w Legii jest bardzo, ale to bardzo niepokojące.
Nawet po awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów - bez dwóch zdań największym sukcesie od dwóch dekad - kibice tego klubu nie byli przekonani do swojej drużyny. Nic dziwnego - w końcu awans do tej fazy rodził się w bólach w grze z półamatorami z Dundalk. A przecież i we wcześniejszych fazach nie wyglądało to przekonywająco. I właściwie można sobie szczerze powiedzieć - tylko szczęściu w losowaniu i niebywałemu splotowi wydarzeń Legia zawdzięcza ten awans.
Zbieranina ogórków
Do tego dochodzą: klęska w Superpucharze Polski z Lechem Poznań, bardzo słabe występy w lidze (13. miejsce po 8. kolejkach), odpadnięcie z Pucharu Polski, zero wizji na boisku, przedziwna rotacja składem, brak charakteru, brak widocznej taktyki, drużyna przypominająca zbieraninę kopaczy z różnych klubów, którzy nijak do siebie nie pasują (albo jak to ujął dobitnie Olivier Kahn, legendarny bramkarz reprezentacji Niemiec w pomeczowym komentarzu dla telewizji ZDF - Legia to grupa ogórków).
Właściwie chyba tylko prezes Legii - Bogusław Leśnodorski wie po co zatrudnił na stanowisku trenera - Besnika Hasiego i po co nadal trzyma go na ławce? Argumentów za pozostaniem tego szkoleniowca w 17. już oficjalnych spotkaniach Legii w tym sezonie nie widać bowiem żadnych. A wpadek Albańczyka jest coraz więcej. Ostatnia to wystawienie Guilherme na lewej obronie (zresztą cała formacja defensywna po raz pierwszy wystąpiła w takim zestawieniu), w czym może nie ma nic złego, ale już przyznanie się w rozmowie z dziennikarzem, że Brazylijczyk wyjdzie w tej formacji, bo Hasi SŁYSZAŁ, że kiedyś tam ten piłkarz grał zakrawa na jakiś kiepski żart. Czy on wie, na czym polega praca trenera? Czy tylko przyjechał sobie dorobić, bo kiedyś ktoś mu dał pracę w Anderlechcie i teraz ma jakąś renomę.
REKLAMA

Co do pomysłu na transfery w tym sezonie - kwestia wciąż otwarta. Ale na razie wygląda to na zwykłą zbieraninę. Pytanie, czy to piłkarze są tak słabi i Legia ma też poważne problemy ze scoutingiem, czy też i tu wina leży po stronie szkoleniowca.
Konkludując - Legia Warszawa piłkarsko jest jak uczniak w podstawówce, który poprzez błędy proceduralne, kupę szczęścia i presję rodziców nagle przeskoczył na studia. I z ucznia z "czerwonym paskiem", piątkami w dzienniczku, zaczął każdy egzamin oblewać i to w katastrofalnym stylu. Liga Mistrzów w tej chwili dla Legii to zdecydowanie za wysokie progi pod względem przygotowania fizycznego, taktyki (a raczej jej braku), charakteru, woli walki, zaangażowania, mentalności piłkarzy i trenera, czy po prostu umiejętności. Mam wrażenie, że jeśli Cristiano Ronaldo postanowi na Legii pobić jakiś kolejny rekord - dajmy na to dwa klasyczne hat-tricki w jednym meczu - to nikt w zespole mistrza Polski na obecną chwilę mu w tym nie przeszkodzi. Taka smutna prawda.
Większość kibiców spodziewała się porażki od grupowych rywali Legii w Lidze Mistrzów, więc tylko skala zrobiła wrażenie i fatalny styl, w jakim zagrali piłkarze Besnika Hasiego. A że da się grać na poziomie z nawet tak trudnymi rywalami - pokazał też zresztą w Lidze Mistrzów zespół Widzewa Łódź, który na własnym boisku zremisował z Borussią Dortmund 2:2 w sezonie 1996/97.

Dodajmy, że z Borussią, która później wygrała całe te rozgrywki.
REKLAMA
Bandyci na stadionie
Tyle znęcania się nad samymi piłkarzami i sztabem szkoleniowym. Przejdźmy do rzeczy o wiele poważniejszej - organizacji. Pomijam, że praca na trybunie prasowej w tłoku dziennikarzy, którzy w większości przyszli się "polansować" nie należała do przyjemnych. To jest jednak najmniejszy pikuś i pytanie do biura prasowego, czy jednak nie ograniczyć miejsc do jednej osoby na daną redakcję w przypadku, gdy ta ani nie transmituje tego spotkania, ani nie ma później żadnego jej przedstawiciela w mixed zonie i próżno szukać jakiejkolwiek aktywności z tego meczu na polu dziennikarskim. Podejrzewam, że na trybunie prasowej znaleźli się też nie tylko dziennikarze, choć teraz przedstawicielem tego zawodu mienią się nawet osoby, które wrzucają po pięć tweetów na dzień. To jest jednak drobnostka przy innej kwestii organizacyjnej. Kwestii bezpieczeństwa.
Nie jestem sobie w stanie przypomnieć kiedy ostatnim razem na meczu piłkarskim czułem gaz pieprzowy. A tak niestety stało się na Łazienkowskiej. Jakby wróciła miniona, dawno już zapomniana epoka.
Zaczęło się od dziwnego skandowania, które na początku przypominało nam: "Dudek, Dudek BVB". Z kilkoma dziennikarzami zaczęliśmy się zastanawiać, czy Jerzy Dudek czasem czegoś ważnego nie wybronił w swojej karierze w meczach przeciwko Borussii? Doszliśmy do wniosku, że może za czasów gry w Feyenoordzie, ale zostawiliśmy sprawę. Później niemieckie media napisały, że chodziło o "Jude, jude BVB", a więc dyskryminację, ostro tępioną na stadionach przez UEFA.
REKLAMA
Legia twierdzi, że nagle kilkuset idiotów na trybunach nauczyło się niemieckiego i krzyczało po prostu w stronę rywali obraźliwe hasło, którego w tym artykule przytoczyć nie mam zamiaru. Jestem nadal w głębokim szoku, że zamieściła je z kolei - w pełnym tego słowa brzmieniu - oficjalna strona Legii Warszawa w specjalnym komunikacie o "incydentach". Broniąc się, że nikt nie skandował antysemickich haseł. Podpisane - władze Legii Warszawa.
Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, jeśli już w oficjalnych komunikatach Legia decyduje się na cytowanie przekleństw swoich fanów i to jeszcze w obronie własnej. Przedziwna sytuacja.
Kolejna kwestia to ewidentne kłamstwo jakiego dopuścili się włodarze stołecznego klubu. W sieci pojawiły się już filmy, na których ewidentnie słychać skandowanie - "Jude, jude Borussia".
Tu jeden z nich - z zastrzeżeniem, że padają w nim niecenzuralne słowa:
REKLAMA
YouTube/Łukasz Hajek
Tak się kończy układ z kibolami
Inna sprawa to nazywanie tego, co działo się na stadionie w Warszawie mianem "incydenty". Incydentem to można nazwać, jak ktoś przez przypadek dostanie w twarz, bo akurat wdał się w gorącą dyskusję z kibicem obok. Ale w żadnym wypadku to słowo nie pasuje mi do bandyckiego ataku, jaki zorganizowali kibole Legii Warszawa w trakcie spotkania. Ataku w pełni zorganizowanego, na stadionie - na dwóch trybunach (Zachodniej i w sektorze gości), na które nawet race nie powinny być wnoszone. Tymczasem banda wyrostków zdołała wnieść na obiekt nawet swój własny gaz pieprzowy! I użyła go przeciwko innym kibicom i stewardom. Gaz zresztą dotarł na trybunę prasową, dostało się nawet komentatorom telewizyjnym tego meczu. Absolutnie nie do pomyślenia na takim poziomie. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby nie interwencja funkcjonariuszy.
Jak później poinformowali przedstawiciele policji, grupa około 170 osób staranowała jedną z bram i była bliska przedostania się do sektora zajmowanego przez kibiców drużyny przyjezdnej. W momencie, kiedy doszło do starć z pracownikami ochrony, organizator meczu poprosił o pomoc policję, która pozostała na obiekcie do końca meczu.
Niestety tak właśnie kończy się układanie z kibolami. Moim zdaniem nagminne za czasów prezesury Bogusława Leśnodorskiego. Od momentu, gdy TVN wycofał się z Legii - nowe władze przymykały oko na większe i mniejsze "incydenty" z udziałem własnych sympatyków. Bały się wchodzić w jakiekolwiek zwarcie. Teraz zresztą też, jeśli o starciach na trybunach w komunikacie jest tylko jedno zdanie - "Wobec wszystkich osób uczestniczących w naruszeniu porządku publicznego na Trybunie Zachodniej oraz w sektorze gości zostaną wyciągnięte bezwzględne konsekwencje", które zestawione ze słowem "incydenty" brzmi wręcz komicznie.
REKLAMA
Jedyna nadzieja oczyszczenia Legii i zachowania jakiejkolwiek twarzy pozostaje więc w rękach organów sprawiedliwości. Ale i tu można mieć wątpliwości, czy te będą chciały surowo karać za tego typu ataki w państwie, w którym "oczko" puszczają też ważni politycy? A jeśli w tym momencie nie będzie ostrej reakcji to na kolejnych meczach Legii w Lidze Mistrzów możemy zobaczyć o wiele gorsze obrazki.
Legia pośmiewiskiem Europy?
Znane powiedzenie - "Nie porywaj się z motyką na słońce" do Legii pasuje więc jak ulał. Klęska na murawie, klęska na trybunach - to krajobraz po blitzkriegu, jaki mistrzowi Polski urządziła Borussia Dortmund.
PolskieRadio.pl/Marcin Nowak
Nie ma absolutnie żadnego wytłumaczenia na postawę piłkarzy na boisku, czy brak zapewnienia dostatecznej ochrony na to spotkanie. Legia zderzyła się ze ścianą bardzo boleśnie. Oby tylko po tym zderzeniu otrzeźwiała. Bo choć w klubowej kasie po awansie do fazy grupowej wszystko się zgadza - to efekty wizerunkowe po takich "widowiskach" mogą się ciągnąć za tą drużyną latami.
REKLAMA
Zresztą już nawet imponujące intro tego wieczoru - transparent "Guess who's back?" pięknie zripostowała oficjalna strona Borussii Dortmund.
W przeciągu paru spotkań Legia może stać się pośmiewiskiem całej Europy.
Marcin Nowak, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA