Żywot Briana. Clough był najlepszym trenerem, którego Anglia nigdy nie miała

Mający swoje miejsce wśród największych angielskich menedżerów w historii, człowiek pełen sprzeczności, potrafiący zachwycać, ale też mający bardziej kontrowersyjną stronę. Brian Clough napisał jedną z najciekawszych historii angielskiego futbolu.

2016-12-26, 15:00

Żywot Briana. Clough był najlepszym trenerem, którego Anglia nigdy nie miała
Brian Clough i Peter Taylor z pucharem mistrzów Anglii, po który sięgnęli z Nottingham Forest. Foto: PAP/BRIAN CLOUGH DEATH

- Nie powiedziałbym, że byłem najlepszym menedżerem w tym interesie. Ale byłem w czołowej jedynce - to tylko jeden z cytatów, którymi można definiować Briana Clougha. Postać niebanalna, która w Anglii wciąż otoczona jest prawdziwym kultem.

Minęło już 12 lat od jego śmierci, ale legenda wciąż żyje. We wspomnieniach tych, którzy z nim pracowali, w cytatach, które nie tyle nie tracą na aktualności, co wciąż zaskakują. To dzięki takim ludziom futbol kochają miliony - sama gra nie sprowadza się przecież do tego, co dzieje się na boisku. To znacznie, znacznie więcej.

Jego piłkarska kariera zakończyła się przedwcześnie, na pewno zostawiając w nim masę goryczy. W wieku 29 lat musiał przymusowo zawiesić buty na kołku po tym, jak w ligowym meczu zderzył się z bramkarzem Bury i zerwał więzadła w kolanie.

Źródło: YouTube/Ged2006

REKLAMA

Obecna medycyna prawdopodobnie dałaby radę postawić go na nogi. W latach sześćdziesiątych jednak takie urazy nie dawały wielkich szans na to, by wrócić do gry. Dwa lata rehabilitacji sprawiły, że udało mu się zagrać jeszcze w trzech meczach.

Nie odbierajmy mu jednak tego, że bramkowy dorobek miał godny pozazdroszczenia - 251 bramek w 274 meczach (głównie w drugiej lidze) robi wrażenie, ale wystarczyło tylko do dwóch występów w koszulce "Trzech Lwów”.

W tym konkretnym przypadku okazało się, że piłkarz nie do końca spełniony może stać się wielkim trenerem - (prawie) wszystko to, czego nie udało mu się dokonać na boisku, zrobił zza jego bocznej linii.

Złamane serca i arogancja

Dzieciństwo w Middlesbrough musiało odbić się na jego charakterze. Clough całe życie podkreślał to, jak wielki wpływ mieli na niego rodzice, którzy oprócz niego wychowywali jeszcze siedmioro dzieci. Nauczyciele określali go jako bystrego chłopaka, ale nauka nie pociągała go tak bardzo jak piłka. Edukację zakończył w wieku 15 lat, zaczął grać dla lokalnego klubu, z dwuletnią przerwą na służbę w RAF-ie.

REKLAMA

Po powrocie trafił do drużyny Middlesbrough, szybko stając się ulubieńcem kibiców. Sześć lat później złamał im serca, przechodząc do wielkiego rywala, Sunderlandu. To pozwoliło mu się przekonać, jak blisko jest od miłości do nienawiści, ale ta pierwsza zwyciężyła, bo miasto do dziś jest dumne z tego, że wypuściło w szeroki świat człowieka, który osiągał takie sukcesy.

To chyba wystarczający dowód:

Źródło: Wiki Commons/CC CY-SA 3.0/Anthony Winward Źródło: Wiki Commons/CC CY-SA 3.0/Anthony Winward

- W jednym z jego pierwszych meczów przegraliśmy 3:4. Wszedł do szatni i powiedział, że gdybyśmy mieli jakąkolwiek obronę, wygralibyśmy to spotkanie. Skupiał się na tym, by strzelać gole, nie było sensu mówić mu o jego zmarnowanych okazjach, myślał tylko o tych, które wykorzystał. Wielu ludzi mówiło, że jest arogancki, ale wystarczyło lepiej go poznać, by wiedzieć, że był naprawdę wrażliwym człowiekiem - mówił Stan Anderson, były kapitan Sunderlandu.

Ile menedżerowie wynoszą z szatni zespołów, w których występowali jako piłkarze? Nigdy nie dostaniemy jednoznacznej odpowiedzi, ale to nie jest coś, czego można nie doceniać. Tutaj warto przypomnieć Alana Browna, jego trenera z czasów gry w "Czarnych Kotach" - wielkiego fana dyscypliny, potrafiącego budzić strach i szacunek. Nie tyle nie wahał się karać swoich graczy, co wręcz stworzył system, w którym każde przewinienie i złamanie zasad miało swoją cenę. Clough potrafił obserwować, wyciągać wnioski. Jeśli coś robił, robił to po swojemu, ale jednocześnie wciąż się uczył.

REKLAMA

Brown był w stanie odesłać piłkarzy pierwszej drużyny na mecz juniorów, by robili za podawaczy piłek, kazał płacić za rozmowy podczas treningu. Innym źródłem inspiracji był Harry Storer, wieloletni menedżer Derby County, który polował na Clougha, kiedy ten jeszcze biegał po boiskach.

Storer po jednym z meczów zabrał na murawę któregoś z zawodników, który rozegrał słabsze spotkanie.

- Pokaż mi dziurę - poprosił.

- Jaką dziurę?

REKLAMA

- Tę, w której zniknąłeś na 90 minut. Musi gdzieś tu być - brzmiała odpowiedź.

Gdyby ktoś opowiadał podobną anegdotę dotyczącą Clougha, można by kupić ją bez żadnych wątpliwości. Z jednej strony brutalne, ośmieszające, z drugiej mogące się podobać. Zwłaszcza, jeśli patrzy się na to z boku i z dystansem.

Reprezentacja? Stwierdziłem, że jest szalony

Pierwszą szansę w trenerce dostał w wieku 30 lat w czwartoligowym Hartlepool, zostając najmłodszym szkoleniowcem w Anglii. To był tylko przedsmak, trampolina do wielkiej kariery. W Hartlepool zaczął też współpracę z Peterem Taylorem, którego poznał jeszcze w Middlesbrough. To była wielka przyjaźń, mająca jednak wyjątkowo gorzki finał. Do tego jednak dojdziemy.

REKLAMA

Kilku z jego byłych piłkarzy wspominało, że granie w jego drużynie było banalnie proste pod jednym warunkiem - trzeba było dawać z siebie sto procent.

- Kiedy przychodziłem do klubu, jedną z pierwszych rzeczy, które do mnie powiedział, było to, że w ciągu roku będę grał w reprezentacji Anglii. Pomyślałem sobie: o czym on w ogóle mówi? Przyszedłem tutaj z czwartej ligi. Stwierdziłem, że jest szalony. Fakt, pomylił się. Zagrałem w kadrze 14 miesięcy po tej rozmowie - wspominał Roy McFarland, który był w Derby County przez cały czas, który spędził tam Clough.

Nie bał się stawiać na młodych, czasami wręcz na dzieciaki, które dopiero miały wejść do poważnej piłki. Ale można to zrozumieć, bo przecież sam w świecie menedżerów zaczynał jako ktoś, kogo nie zawsze traktowano poważnie. Jaki jest na to sposób? Pewność siebie, pewność siebie i jeszcze raz pewność siebie.

REKLAMA

- Wiek się nie liczy. Liczy się to, co wiesz o piłce. Wiem, że jestem lepszy od 500 menedżerów, którzy zostali zwolnieni po wojnie. Gdyby mieli jakiekolwiek pojęcie o tej grze, nie straciliby pracy - mówił. Arogancja? Być może, ale jak miało się później okazać, w pełni uzasadniona.

Anglik obejmował zespół, który plątał się po dolnej części tabeli drugiej ligi przez dekadę, bez większych szans nie tyle na wielki sukces, co na dołączenie do elity. Razem z Taylorem już w drugim sezonie wywalczyli awans.

W piątym sięgnęli po pierwsze mistrzostwo Anglii w historii klubu. Postawili też solidne fundamenty do tego, by budować swoją legendę jednego z najlepszych duetów w futbolu. Zrobili coś, co miało stać się znakiem firmowym - z czegoś zwykłego tworzyli coś nieprzeciętnego.

Clough był mocno skłócony z zarządem i trzeba przyznać, że pracował na to już od kilkunastu miesięcy. W 1972 roku odmówił wyjazdu na przedsezonowe tournee do Holandii i RFN, ponieważ nie pozwolono mu zabrać ze sobą rodziny. Do tego doszło kilka innych incydentów, tak jak rekordowy zakup Davida Nisha z Leicester, którego menedżer nie raczył skonsultować z przełożonymi, tylko postawił ich przed faktem.

REKLAMA

Derby nie dało rady obronić tytułu, a w Pucharze Europy odpadli dopiero w półfinale z Juventusem. Po dwumeczu Clough wypadł z szatni swojego zespołu i nie zostawił suchej nitki na rywalach. I w zasadzie całym kraju, w swoich komentarzach dochodząc do postawy narodu rywala podczas Drugiej Wojny Światowej. Wszystko w stronę mikrofonów włoskich dziennikarzy.

"Oszuści", "dranie" - to były jedne z najłagodniejszych słów, które wtedy padły pod adresem Juventusu.

"Wielka gęba"

Przygoda w Derby zakończyła się w 1973 roku, kiedy nabierająca rozpędu para przyjaciół i współpracowników zdecydowała się zmienić otoczenie. Działo się to w bardzo gorącej atmosferze - piłkarze grozili zarządowi strajkiem, protestowali nawet kibice, którzy także kilka razy oberwali od trenera.

REKLAMA

- Zaczynają kibicować pod koniec meczu, kiedy jesteśmy na prowadzeniu. Chciałbym raz usłyszeć, że dopingują gdy przegrywamy. Takie zachowanie to powód do wstydu - powiedział w jednym z wywiadów.

Do niewyparzonego języka trzeba było przywyknąć, ale warto zauważyć, że właściwie nigdy nie były to głupie, obraźliwe słowa, wynikające z braku kontroli nad sobą. Clough był niezwykle elokwentny, potrafił przemawiać i trafiać do ludzi, nie tylko do swoich zawodników. Czasem obrażał, nie da się ukryć, ale też porywał, skłaniał do refleksji, a momentami zachwycał przenikliwością.

Nie ma wątpliwości co do tego, że w historii było wielu menedżerów, którzy zyskali status legend w swoich klubach i osiągali ogromne sukcesy, ale wielu z nich było ludźmi, którzy stronili od świateł kamer, dziennikarzy i publiczności. Clough był zaś kimś, kogo teraz określa się jako "zwierzę medialne". Na konferencje prasowe wchodził jak po swoje, bez żadnych kompleksów, bez chwili wątpliwości. Zawsze z gotową ripostą, gotów do konfrontacji. Ktokolwiek stał po przeciwnej stronie, wydawał się być na straconej pozycji.

REKLAMA

"Wielka Gęba" - tak często o nim mówiono, bo mówił nieustannie. Prasa, radio i telewizja go uwielbiały z prostego powodu - łatwiej jest cytować kogoś, kto mówi rzeczy przewrotne, niż raz po raz podkreśla, jak bardzo wymagający był ostatni mecz, z jak trudnym rywalem przyszło mu się mierzyć i jakimi profesjonalistami są jego piłkarze.

Był uparty, robił wszystko po swojemu, ale też sprawiał wrażenie kogoś, kto zawsze musi postawić na swoim. Ktoś taki zawsze będzie miał problem z dyrektorami i władzami klubów. Czy piłkarze mieli z tym problem? Jak mówił sam zainteresowany, niekoniecznie. A przynajmniej do czasu, gdy trafił do Leeds United. 

- Rozmawiamy o czymś przez 20 minut, po czym dochodzimy do wniosku, że miałem rację - tak odpowiedział, zapytany o to, jak dogaduje się z zawodnikami.

"To piłkarze przegrywają mecze, nie taktyka"

Kolejny przystanek w karierze zastanawia do dziś. Z mistrza Anglii do trzecioligowego Brighton & Hove Albion? Miasteczko-kurort, położone nad morzem, zamieszkane przez niewiele ponad 100 tysięcy mieszkańców. Pierwsze skojarzenia w tym przypadku raczej nie miały związku z futbolem, raczej z wakacjami.

REKLAMA

To było zaskakujące, nawet biorąc pod uwagę fakt, że Clough znał niższe ligi od podszewki. Mimo to można mówić o tym, że doświadczył szoku, źle ocenił potencjał drużyny.

Pierwszy mecz pod jego wodzą przyciągnął na trybuny ponad 16 tysięcy kibiców. W dwóch wcześniejszych na Goldstone Ground zawitało ich 10 tysięcy mniej. Ale sukcesów brakowało. Zamiast nich musiał tłumaczyć się z porażki 0:4 z amatorskim Walton & Hersham i pogromu, który zafundowali jego drużynie Bristol Rovers. 2:8 pozostaje najwyższą porażką w historii klubu. Po tej klęsce Clough nie bał się skrytykować swoich graczy, zarzucając im brak ducha i serca, którego wymaga piłka.

- To piłkarze przegrywają mecze, nie taktyka. Jest tyle gadania bzdur od ludzi, którzy nie potrafią wygrać w domino, nie mówiąc już o taktyce - powiedział kiedyś, i można to odnieść do tego epizodu. Zespół musiał przejść ogromną przebudowę. I przeszedł, problem tylko w tym, że po pierwszym sezonie na stole pojawiła się oferta z Leeds, najlepszego wówczas klubu w Anglii.

Czy można było odmówić? Oczywiście, że tak, co pokazał Peter Taylor. Współpracownik i przyjaciel Clougha nie chciał zmieniać otoczenia, wierzył, że uda mu się zrobić coś na wybrzeżu. Zmiany były w toku, klub sprowadził wielu nowych piłkarzy, poza tym Taylor czuł się zobowiązany w stosunku do Mike'a Bambera, właściciela "Mew". 

REKLAMA

Przeklęte United

44 dni - tyle trwał koszmar, który zafundował sobie Clough w Leeds. 

W 2009 roku Tom Hooper nakręcił film na podstawie książki Davida Peace'a, właściwie w całości poświęcony temu, co musiał wtedy przeżywać Anglik. Obraz kapitalnie przedstawia nie tylko realia wyspiarskiej piłki w tamtych czasach, ale przede wszystkim genialnie pokazuje głównego bohatera przez grę Michaela Sheena.

REKLAMA

Dla fanów angielskiej piłki to pozycja obowiązkowa, pozwalająca w pewnym stopniu zrozumieć zarówno powody klęski, jak i to, dlaczego wielki sukces nadszedł niedługo później.

- Możecie wziąć wszystkie wasze medale i wyrzucić je do kosza. Nie zdobyliście ich uczciwie - powiedział na dzień dobry do piłkarzy Leeds. Jeśli to miało ich zmotywować, to nie wyszło na całej linii.

Być może szatnię stracił już wcześniej, być może nigdy nie miał szans na to, by porwać piłkarzy. Zresztą piłkarzy nie byle jakich, bo w składzie "Pawi" było przynajmniej kilka gwiazd. A największe z nich, jak Billy Bremner i John Giles, z miejsca zapałały niechęcią do nowego menedżera. 

- To nieprawda, że mafia ma swoją siedzibę na Sycylii. Mafia rezyduje w Leeds, a jej szef to John Giles - miał powiedzieć później trener.

REKLAMA

W przeszłości wiele razy wypowiadał się niepochlebnie o tym zespole, w dodatku miał zastąpić Dona Revie'ego, który spędził przy Elland Road ostatnie 13 lat, zdobywając dwa mistrzostwa, Puchar Anglii i Puchar Ligi Angielskiej i właśnie został selekcjonerem reprezentacji.

Leeds za czasów Revie'ego było faktycznie dalekie od tego, by słynąć z czystej, subtelnej i wyrafinowanej gry. Ale między piłkarzami i menedżerem wytworzyła się niesamowita więź, której Clough nie potrafił odtworzyć. Można powiedzieć, że Brighton było dla niego złym klubem w dobrym czasie. W Leeds było odwrotnie.

Po 44 dniach, podczas spotkania z zarządem, na którym padło dużo mocnych słów, epizod w Leeds skończył się. Clough musiał przełknąć porażkę. Stał się jednak bogatszy o doświadczenie. I kilkanaście tysięcy funtów. 

To była lekcja, kubeł zimnej wody, który otrzeźwił menedżera i uświadomił mu, że ma swoje ograniczenia. A także to, ile znaczy dla niego Peter Taylor.

REKLAMA

Powstanie legendy

- Clough cię nokautował, Taylor podnosił z ziemi. Byli jak zły i dobry glina. Pierwszy wpadał w furię, niszczył cię przy wszystkich i wychodził trzaskając drzwiami. Po chwili zjawiał się Peter i mówił, że on wcale tak nie myśli i ma cię za dobrego piłkarza. Nie wiem, na ile było to zaplanowane, a na ile instynktowne, ale mogę powiedzieć jedno. To działało - mówił bramkarz Derby, Colin Boulton. 

Najwyraźniej Clough pogubił się w Leeds, nie mając też za plecami swojego "głosu rozsądku". W końcu musiało nastąpić pojednanie i powrót do korzeni. Jeden przeżył katastrofę w Leeds, drugi nie znalazł spełnienia w Brighton.

Duet wrócił do gry, do klubu, który był dla niego stworzony - Nottingham Forest. Taylor dołączył do swojego przyjaciela po jego pierwszym samodzielnym sezonie w nowym klubie. A ten był w rozsypce. Musiał sprzedawać piłkarzy, by pokryć długi, nie mógł liczyć na wielką publiczność, w dodatku swoje mecze rozgrywał na archaicznym stadionie. Żeby związać koniec z końcem, organizował na swoim obiekcie jarmarki wina i sera, żeby dodatkowo zarobić. Treningowe boisko było częścią parku. To jednak nie miało żadnego znaczenia.

Doszło do powtórki z historii, którą panowie napisali w Derby. Wszystko wydarzyło się jednak szybciej. W drugim sezonie wywalczyli awans do elity. W trzecim, jako beniaminek, zespół z Nottingham sensacyjnie wywalczył mistrzostwo Anglii. W dwóch kolejnych sięgał po Puchar Europy.

REKLAMA

W sumie przez 13 lat pracy zdobył 9 trofeów, najwięcej w pierwszych latach prowadzenia drużyny. Drużyny specyficznej, w której o o wszystkim decydował Clough. Drużyny dziwnej, która została poskładana po części z graczy sprawdzonych, a po części niechcianych. Takich, którzy mieli i sprawiali problemy, których często chciano pozbyć się z innych klubów. Charakternych, niepokornych, ale bez dwóch zdań uzdolnionych i czujących respekt przed menedżerem.

Ten zespół żył w swoim stylu, który przez lata obrastał legendami dotyczącymi tego, jak wyglądały relację między tymi, którzy się w nim znaleźli, co działo się w szatni i w miejscach, w których się spotykali.

Sprowadzony za grosze Garry Birtles jeszcze nie tak dawno dorabiał kładąc dywany. W Pucharze Europy został wybrany najlepszym młodym zawodnikiem rozgrywek. Frank Clark przyszedł za darmo z Newcastle, a był o krok od podpisania kontraktu z czwartoligowym Doncaster Rovers. O Kennym Burnsie krążyły pogłoski, że częściej niż na treningach dało się zauważyć go w barach Birmingham.

REKLAMA

A do tego pierwszy milionowy transfer w Anglii, Trevor Francis, oraz najdroższy angielski bramkarz, Peter Shilton.

I wreszcie John Robertson, którego Clough określał jako "Picassa gry Nottingham". Kapitan zespołu, John McGovern, porównał go do Ryana Giggsa, który miał dwie dobre nogi, a nie tylko lewą. Człowiek, który był na wylocie z klubu z racji swojego prowadzenia się i nadprogramowych kilogramów, stał się jednym z najważniejszych ludzi nowego menedżera.

To zespół, który do spotkania z Ajaksem przygotowywał się w Die Wallen, dzielnicy czerwonych latarni, wśród poszukujących wrażeń turystów. Spotkania drużyny odbywały się w barze McKay's, przy rybie z frytkami. Przed finałem Pucharu Europy w 1978 roku drużyna miała imprezować do bladego świtu. Zakaz spożywania alkoholu? Według niektórych relacji Clough sam brał udział w zakrapianych spotkaniach, zresztą miał kłopoty z alkoholem, czego konsekwencją był przeszczep wątroby, który przeszedł w 2003 roku. 

- Chciałem wszystkich uspokoić. Mogę zapewnić, że nie dostałem starej wątroby George’a Besta - skomentował swój stan zdrowia w pierwszym wywiadzie po tym, jak lekarze uratowali mu życie.

REKLAMA

Koniec wielkiej przyjaźni

- Zdecydowałem, że wybiorę moment mojego przejścia na emeryturę bardzo ostrożnie. Nastąpi to w ciągu mniej więcej 200 lat - powiedział.

Z Nottingham Forest spędził 18 lat, w czasie których miał wzloty i upadki. W tym czasie skończyła się też przyjaźń z Peterem Taylorem. Człowiek, który był dopełnieniem Clougha, zdecydował się przejść na emeryturę niedługo po tym, jak na rynku ukazała się jego biografia, w której pojawiło się bardzo dużo wątków dotyczących wspólnej pracy. Odszedł, ale chwilę później zasiadł za sterami w Derby County. Dla Clougha był to cios prosto w serce. Cios, którego nie potrafi przeżyć.

Nazwał Taylora "wężem" i stwierdził, że gdyby zobaczył go na autostradzie (na której mijali się jeżdżąc do pracy) przy zepsutym samochodzie, prędzej przejechałby go niż pomógł. Ironia losu, ale ta autostrada - A52 - łącząca Nottingham z Derby, została później nazwana jego imieniem.

W 1983 roku ich drużyny spotkały się w Pucharze Anglii, a menedżerowie kompletnie się ignorowali. Do tego Taylor namówił do gry w Derby Johna Robertsona, bez informowania o tym Clougha, co jeszcze podgrzało atmosferę.

REKLAMA

Pojednania nie było - Taylor zmarł w 1990 roku. Clough był załamany, przez kilka godzin po tym, kiedy się dowiedział, nie odezwał się do nikogo, płakał. Wraz z rodziną przyszli na pogrzeb. Był zdruzgotany. To, że nie zdążył pogodzić się z tym, któremu tyle zawdzięczał, i z którym przeżył wszystkie najlepsze chwile swojej kariery, miało go prześladować do końca życia. Cztery lata później zadedykował mu swoją autobiografię.

- Nie mogę dobrze prowadzić zespołów bez niego. Ja jestem w oknie wystawowym, a on zarządza na zapleczu - mówił.

Z Nottingham Clough zdołał jeszcze sięgnąć po dwa Puchary Anglii, ale mistrzostwo pozostawało poza zasięgiem. Do tego doszło śledztwo w sprawie nieprawidłowości przy transferach kilku zawodników. Z kontrowersjami musiał borykać się jeszcze przez lata.

Zespół słabł z sezonu na sezon, a w 1993 roku spadł z Premier League. Clough ustąpił ze stanowiska i nie podjął innej pracy. Jego ostatni mecz na stanowisku menedżera przyniósł gorycz degradacji, ale niewielu kibiców widziało w tym jego winę. Gdyby nie Clough, Nottingham byłoby uboższe o kilka wspaniałych lat i tytułów.

REKLAMA

Stopniowo odchodził w cień. Coraz rzadziej pojawiał się w mediach, toczył walkę ze swoim alkoholowym problemem, narastały też problemy ze zdrowiem. 

Nowa wątroba dała mu 20 miesięcy życia. Zmarł we wrześniu 2004 roku na raka żołądka. W Derby, Middlesbrough i Nottingham, ale też w całej Anglii zapanowała żałoba. Została fascynująca historia i pamięć o jednym z najlepszych angielskich trenerów, który koniec końców nigdy nie poprowadził do boju reprezentacji.  

- Nie chcę żadnych epitafiów ani głębokich historii. "Wniósł coś” - mam nadzieję, że to powiedzą, i że ktoś mnie lubił - powiedział zapytany o to, jak chciałby być zapamiętany.

REKLAMA

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej