Jake "Wściekły Byk" LaMotta odszedł w wieku 95 lat. "Walczyłem tak, jakbym nie zasługiwał na to, żeby żyć"
Stoczył ponad 100 walk, wygrał zdecydowaną wiekszość z nich, był mistrzem wagi średniej, toczył spektakularne walki ze słynnym Sugar Ray Robinsonem. Jake LaMotta, bokser, którego genialnie sportetował Robert De Niro w oskarowym "Wściekłym Byku", zmarł w wieku 95 lat.
2017-09-21, 14:00
Posłuchaj
Wspomnienie Jake'a LaMotty w "Trzeciej Stronie Medalu" (Trójka)
Dodaj do playlisty
Legendą boksu był już od dekad, a nieśmiertelność dały mu nie tylko spektakularne walki w ringu. W 1980 roku w filmie Martina Scorsese w brawurowy sposób zagrał go Robert De Niro, który za rolę we "Wściekłym Byku" otrzymał swojego jedynego Oscara dla aktora pierwszoplanowego.
To była rola wymagająca, nie tylko dlatego, że aktor musiał nauczyć się choć w niewielkim stopniu bokserskiego rzemiosła i przytyć prawie 30 kilogramów.
Nie tylko dlatego, że nakręcenie scen walk zajęło ekipie dziewięć tygodni, a w międzyczasie De Niro złamał żebro Joe Pesciemu, a Scorsese poważnie obawiał się o zdrowie głównego aktora, gdy ten z powodu nadwagi oddychał tak jak reżyser podczas napadów astmy.
REKLAMA
Powodem było to, że LaMotta nie był hollywoodzkim bohaterem, a człowiekiem, który przez dużą część swojego życia obrał kurs na autodestrukcję.
***
LaMotta zresztą podczas kręcenia filmu prawie doprowadził aktorów i ekipę do szaleństwa swoim przywiązaniem do detali. Był na planie każdego dnia, miał sam trenować z De Niro w jednym z gymów w Nowym Jorku. Doradzał, wykłócał się, tłumaczył. Wszystko przełożyło się na to, że dzieło Scorsese pozostaje do dziś jedną z najlepszych filmowych biografii w historii kina.
- Czasami, kiedy w nocy patrzę wstecz na moje życie, czuję się jakbym oglądał czarno-biały film o samym sobie. Niezbyt dobry film, pocięty i poszarpany, szereg scen ze złym oświetleniem, z których niektóre nie mają początku, a inne końca. Bez ścieżki dźwiękowej - opowiadał jeszcze przed tym, zanim Scorsese w ogóle wpadł na pomysł zekranizowania jego życia. Ale te słowa na pewno były dużą inspiracją dla reżysera.
REKLAMA
Po premierze nie był zadowolony z tego, co zobaczył.
- Ne podobało mi się, kogo tam zobaczyłem. Dopiero później zorientowałem się, że to prawda. Właśnie taki byłem. Nie jestem, ale byłem jak zwierzę - przyznał.
***
REKLAMA
Sukcesy w ringu przeplatał katastrofami w życiu osobistym, można zresztą powiedzieć, że przez pewien czas żył właśnie tak, jak walczył. Bez kompromisów, z zawziętością, agresją i nieustępliwością zakrawającą o manię.
Wobec swoich partnerek przejawiał ogromną zazdrość, był wybuchowy, skłonny do agresji, podsycanej przez alkohol, od którego bokser nie stronił. To wszystko odbijało się także na najbliższych swojej rodziny. LaMotta miał w sumie siedem żon i szóstkę dzieci, romansował też z gwiazdkami Hollywood.
W filmie Martina Scorsese widać było, że w tej historii nie chodziło tylko o boks. "Wściekły Byk" był w równie ważnym stopniu portretem człowieka mającego problemy z niską samooceną, bojącego się porażki, cierpiącego i zagubionego.
W jednym z wywiadów, kiedy miał opowiedzieć o swoim dzieciństwie, stwierdził, że to ciąg złych rzeczy, które przytrafiają ci się bez powodu.
REKLAMA
Kiedy walczył, sprawiał wrażenie kogoś, kto chce ponieść karę.
- Podświadomie, bo wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, walczyłem tak, jakbym nie zasługiwał na to, żeby żyć.
***
Giacobe LaMotta urodził się w 1921 roku w Nowym Jorku w rodzinie włoskich imigrantów, mieszkającej na Bronxie. To nie było sielankowe życie, a Jake, już nie Giacobe, odnajdywał się w nim momentami aż za dobrze.
REKLAMA
Był drobnym przestępcą, ale to w dużej mierze te mało chwalebne epizody z młodości zadecydowały o tym, jak potoczyło się jego życie - LaMotta zajął się boksem w poprawczaku, a swoją pierwszą walkę na ringu stoczył w wieku 19 lat.
W czasie trwania kariery bał się, że mało znane fakty z jego życia kiedyś wyjdą na jaw.
To, że boks w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego stulecia był sportem zupełnie innym niż teraz, to oczywistość. Wtedy jednak bokserzy mieli status herosów, a popularność dyscypliny była niesamowita.
LaMotta był idealnym materiałem na idola trybun. Pokazywał niesamowitą wręcz wytrzymałość, a to dawało mu ogromną przewagę nad większością pięściarzy. Potrafił wyjść do ringu i przyjmować ciosy, czekając na odpowiedni moment, w którym jego rywal ze zmęczenia zacznie popełniać błędy i odsłaniać się.
REKLAMA
- Ciosy nigdy nie robiły na mnie wrażenia. Miałem sześć razy złamany nos, sześć razy łamałem rękę, kilka razy żebra. Założyli mi pięćdziesiąt szwów nad oczami. Ale jeśli zostałem gdzieś zraniony, to tylko poza ringiem - mówił.
***
Walczył z pasją, straceńczo, jak nikt potrafił przyjmować ciosy, czym nadrabiał techniczne braki. Był po prostu nie do zdarcia, jak chociażby w pojedynku z Laurentem Dauthuillem.
Przez całą walkę Amerykanin zbierał ciosy, które powaliłyby każdego innego zawodnika. Przegrywał wyraźnie u wszystkich sędziów, jednak w ostatniej rundzie posłał rywala na deski, broniąc mistrzowskiego pasa. Niesamowity pojedynek przeszedł do historii boksu jako najlepsza walka 1950 roku.
REKLAMA
Źródło: Classic Boxing Matches
***
Droga do tytułu nie była usłana różami. Ponad pół wieku temu ten sport był inny także dlatego, że w dużej mierze rządziła nim mafia. W tamtych czasach to gangsterzy decydowali o tym, kto dostanie szansę bicia się o pas, i LaMotta nie miał większego wyboru - w 1947 roku podłożył się w walce z Billym Foxem.
To była kuriozalne starcie, przede wszystkim z powodu tego, że "Byk z Bronxu" nie potrafił udawać. Na samym początku walki posłał rywalowi kilka uderzeń, które prawie zakończyły się nokautem.
REKLAMA
- Zobaczyłem, że miał mglisty wzrok. Jezu Chryste, pomyślałem, kilka ciosów, a ten pada? Zacząłem panikować, miałem oddać walkę, a wyglądało na to, że będę musiał trzymać go na nogach. W czwartej rundzie w Madison nie było już nikogo, kto nie wiedzałby, co się działo. No, chyba że był naprawdę bardzo pijany - opowiadał.
"Wściekły Byk" stał przy linach, pozwalał się okładać przy linach, które powstrzymywały go przed upadkiem, po długich kilkudziesięciu sekundach sędzia zakończył najgorszy ringowy moment LaMotty. O tym, co faktycznie się wydarzyło, opowiedział on dopiero w 1960 roku.
Za oddanie walki musiał zapłacić zawieszeniem, ale po powrocie faktycznie dostał szansę walki o tytuł. I wykorzystał ją w firmowy sposób.
REKLAMA
Marcel Cerdan był faworytem, zainkasował ponad 50 tysięcy dolarów, LaMotta zaledwie niecałe 20 tysięcy. Francuz walczył z kontuzją ramienia, Amerykanin w którejś z rund złamał palec, co zobaczył dopiero po zdjęciu rękawic. Nie przeszkodziło mu to w tym, by w dziewiątej rundzie wyprowadzić ponad 100 ciosów. Do dziesiątej odsłony tego starcia Cerdan już nie wyszedł, jego narożnik nie dopuścił do dalszej walki.
Źródło:YouTube/716cmj
LaMotta miał pas, ale publiczność chciała rewanżu. Walkę pierwszy raz zaplanowano na końcówkę września 1949 roku, ale Amerykanin doznał urazu, pojedynek przełożono na grudzień. Nigdy jednak do niego nie doszło. Cerdan zginął w katastrofie lotniczej, kiedy podróżował z Francji do Stanów, by rozpocząć przygotowania.
***
REKLAMA
- Trzech najtrudniejszych przeciwników, z którymi walczyłem, to Sugar Ray Robinson, Sugar Ray Robinson i Sugar Ray Robinson. Walczyłem z Sugarem tak wiele razy, że dziwię się, że nie mam cukrzycy - powiedział.
Stawał z nim twarzą w twarz sześć razy, zwyciężył tylko raz, ale został pierwszym człowiekiem, który pokonał jednego z najlepszych bokserów wszech czasów, w trzeciej rundzie posyłając go na deski.
Co ciekawe, kilkanaście lat później, świadkiem na szóstym ślubie LaMotty był właśnie Robinson.
REKLAMA
Na ringu jednak nie było miejsca na sentymenty i przyjaźń. Do historii przeszła zwłaszcza walka z 1951 roku, którą określano jako "Masakra w Dniu Św. Walentego", w nawiązaniu do jednej z najsłynniejszych zbrodni Ala Capone.
LaMotta zaczął dobrze, w połowie pojedynku imponował formą, sprawiał mistrzowi olbrzymie problemy. Był bardziej agresywny, , idealnie skracał dystans i posyłał w stronę Sugar Raya soczyste ciosy. Później coś się zacięło. Od dziewiątej rundy zmieniło się wszystko - LaMotta obrywał, jego rywal wściekle atakował, chcąc posłać go na deski. Nie był jednak w stanie go powalić, mimo tego, że dziesiątki ciosów sięgały celu.
Broczył krwią, słaniał się na nogach, ale nie pozwolił się znokautować.
- Gdyby walka trwała jeszcze kilkadziesiąt sekund, Sugar Ray padłby z tego wysiłku - wspominał LaMotta, choć to oczywiste, że sędzia uratował go przed tragedią.
REKLAMA
Sugar Ray Robinson mówił, że nie było człowieka, który przeżyłby takie lanie. Ale jego przeciwnik nie tylko przeżył to, ale też utrzymał się na nogach. Po walce jego twarz była zmasakrowana, nos i żebra połamane, praktycznie nie widział przez zapuchnięte oczy. Ale nie dołączył do 108 bokserów, których jego przeciwnik posłał na deski w ciągu całej swojej kariery.
To był początek końca LaMotty, który zdecydował się spróbować sił w wadze ciężkiej, ze zmiennym szczęściem. Bilans jego wszystkich walk to 83 zwycięstwa, 19 porażek i 4 remisy. Rywali nokautował 30 razy. To, że odkłada rękawice na bok, ogłosił w 1954 roku.
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA