Futbol dopadł kryzys - cięcia pensji, zadłużone kluby
- Kryzysu w Grecji nie widać tylko w kawiarniach, gdzie zawsze jest tłoczno - uważa piłkarz Mirosław Sznaucner, który w tamtejszych klubach gra od 10 lat.
2013-02-23, 12:46
Ocenia, że zarobki w futbolu spadły ostatnio niemal o połowę, a stadiony odwiedza dużo mniej kibiców.
Polska Agencja Prasowa: Niemiecki trener AEK Ateny Ewald Lienen powiedział w jednym z wywiadów, że zarządził wspólne śniadania, bo niektórzy piłkarze przychodzili na treningi głodni. Naprawdę tak źle dzieje się w greckim futbolu?
Mirosław Sznaucner: Nie da się ukryć, że kryzys jest odczuwalny. Piłka nożna była jedną z tych dziedzin, w których życie ponad stan było czymś normalnym. Kluby podpisywały kontrakty, z których nie były się w stanie wywiązać. Wiele, w tym tych najlepszych, najbardziej znanych, doszło do ściany. Cięcia były poważne.
PAP: AEK to najbardziej drastyczny przykład?
M.S.: Opowiadał mi piłkarz, który spędził w nim wiele lat, że zaległości w wypłatach sięgały półtora roku. Oczywiście nie było tak, że zawodnicy grali za darmo, ale długi właściciela sukcesywnie rosły. Młodzi, zwłaszcza miejscowi, naprawdę znaleźli się w trudnym położeniu i podobno były sytuacje, że nie mieli z czego żyć. AEK jest w głębokim kryzysie i z tego, co wiem rokowania na przyszłość nie są zbyt dobre. Szukają inwestora, który pomógłby wyjść na prostą, ale to w obecnej rzeczywistości bardzo trudne zadanie.
PAP: Kryzys odbija się także na poziomie sportowym, zwłaszcza tych najsilniejszych dotychczas zespołów...
M.S.: Trudno się dziwić. Długi sprawiły, że najlepsi piłkarze, np. Francuz Djibril Cisse, który grał w Panathinaikosie, wyjechali. Federacja odjęła temu klubowi dwa punkty za zaległości w wypłatach, ale i bez tej kary byłby wciąż w środku tabeli. Rok, dwa lata temu to byłoby nie do pomyślenia. Na inne drużyny nałożono zakaz transferów i grają młodzieżą. AEK Ateny czy Aris Saloniki bronią się przed spadkiem z ligi, a ten drugi klub całkiem niedawno oferował kontrakty na poziomie 600-800 tys. euro rocznie. Padały takie sumy, że wszyscy łapali się za głowę. Zorientowani w sytuacji wiedzieli, że możliwości finansowe są dużo mniejsze.
PAP: W PAOK, gdzie występował pan do lata 2012, też były opóźnienia w wypłatach?
M.S.: W moim przypadku sięgały ośmiu-dziewięciu miesięcy, choć po przygodach z GKS Katowice czy Iraklisem Saloniki byłem do podobnych sytuacji przyzwyczajony. W lecie, gdy opuszczałem zespół, podpisałem stosowne porozumienie w sprawie uregulowania zaległości. Miałem w sumie szczęście, bo właścicielem został polityk i biznesmen rosyjskiego pochodzenia Ivan Savvidis. Postawił sobie za punkt honoru spłacenie długów, na czym - nie ukrywam - i ja skorzystałem. 80 procent zaległej sumy już otrzymałem.
PAP: Zarobki pewnie znacznie spadły?
M.S.: To nieunikniony skutek kryzysu. PAOK, gdzie wciąż mam dobrych kolegów, najlepszym płacił 500-600 tys. euro za sezon. Teraz górny pułap to 400 tys., ale to są wyjątki. Myślę, że średnio pensje spadły o połowę. Nawet w Olympiakosie, choć ten klub najmniej dotknęły skutki kryzysu.
PAP: Piłkarze musieli się zgodzić na redukcję zarobków?
M.S.: A jakie mieli wyjście?! Mogli się spakować i wyjechać. Na to mogły sobie pozwolić gwiazdy. Inni, szczególnie Grecy, musieli się pogodzić i dostosować do sytuacji.
PAP: AS Veria, pana obecny klub, to dobry pracodawca?
M.S.: Nie mogłem liczyć na pieniądze porównywalne z tymi, które zarabiałem w PAOK-u, ale najważniejsze, że prezes płaci na bieżąco. Wiadomo, że żywot beniaminka nie jest łatwy. Walczymy o utrzymanie. Na razie zajmujemy przedostatnie miejsce, ale nie tracimy wiary. Do końca sezonu osiem spotkań, z drużynami, które też chcą uniknąć degradacji, gramy u siebie. Na pewno się nie poddamy.
PAP: Kryzys dotknął całe społeczeństwo. Czy z tego powodu widać np. mniejsze zainteresowanie futbolem, na punkcie którego Grecy byli dotychczas zwariowani?
M.S.: Coś w tym jest. Mecze PAOK oglądało wcześniej po 15-20 tys. widzów, a w tym sezonie frekwencja jest dużo niższa. Tyle ściągają tylko pojedynki z najatrakcyjniejszymi rywalami. Jeszcze gorzej wygląda to w przypadku Panathinaikosu. Ten zespół podejmuje rywali na Stadionie Olimpijskim. Siedem, osiem tysięcy ludzi na trybunach wielkiego obiektu wygląda żałośnie. Ale kibice "Koniczynek" byli przyzwyczajeni do sukcesów, a miejsce w połowie tabeli nikogo nie satysfakcjonuje.
PAP: Odradzałby pan polskim kolegom ewentualne transfery do Grecji?
M.S.: Myślę, że kilka klubów to ciągle solidne firmy, które oferują lepsze warunki niż rodzime zespoły. W Olympiakosie, PAOK-u czy Atromitosie nadal można dobrze zarobić, choć generalnie Grecja odstrasza.
PAP: Bardzo obniżył się poziom życia przeciętnego obywatela?
M.S.: Rząd wprowadził podatki, które są zawarte m.in. w opłatach za energię. Dlatego nikt się nie wywinie. Trzeba płacić. W innym przypadku dość szybko odcinają prąd. Wiele osób zrezygnowało ze stosowania oleju opałowego na rzecz drewna, które jest tańsze. Ciekawe, że kryzysu nie widać tylko w kawiarniach, gdzie zawsze jest tłoczno. Niezależnie od kłopotów, Grek nie jest w stanie odmówić sobie kawy i wielogodzinnych debat z przyjaciółmi.
PAP: Jak będzie wyglądać pana przyszłość w Grecji?
M.S.: Mam kontrakt do końca sezonu i zobaczymy, co dalej. Chciałem wrócić już rok temu, ale nie otrzymałem satysfakcjonującej propozycji z polskiego klubu. Mimo wszystko dobrze nam się żyje w Salonikach, pojawiła się nawet myśl, by osiedlić się tutaj na stałe. Zobaczymy, co życie przyniesie.
man
REKLAMA