Premier League: błędy sędziów przekleństwem rozgrywek. Kogo będą kosztować najwięcej?

2017-01-24, 12:00

Premier League: błędy sędziów przekleństwem rozgrywek. Kogo będą kosztować najwięcej?
Sędziowie w Premier League mają fatalną passę. Foto: PAP/EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA

Po ostatniej kolejce Premier League zamiast o pięknych golach, widowiskowych zagraniach i postawie poszczególnych drużyn, mówi się głównie o tych, którzy powinni pozostawać na drugim planie - o arbitrach.

Sobotni hit Premier League, wieczór z kapitalnym futbolem za sprawą starcia drużyn, które walczą o mistrzostwo Anglii. Manchester City dominuje nad Tottenhamem, trafia do siatki dwa razy, posyłając Spurs na deski. Zespół z północnego Londynu nie daje za wygraną, strzela bramkę kontaktową. Wynik znów staje się kwestią otwartą.

W 78. minucie Raheem Sterling dostaje świetne podanie, wpada w pole karne i znajduje się oko w oko z Hugo Llorisem. Nie może oddać dobrego strzału - zostaje odepchnięty przez Kyle'a Walkera, traci rytm biegu. Udaje mu się jeszcze kopnąć piłkę, ale bramkarz nie ma problemów z interwencją, nawet z najbliższej odległości. Gwizdek milczy.

To ironia losu, że chodziło właśnie o Sterlinga, który ma opinię notorycznego symulanta, a tym razem do końca ustał na nogach. Gdyby się przewrócił, prawdopodobnie Walker wyleciałby z boiska, a Obywatele wykonywaliby rzut karny. Bramka zamknęłaby mecz.

Kilkadziesiąt sekund później Kane wystawia piłkę Sonowi, a ten strzela wyrównującego gola. Problem w tym, że napastnik Tottenhamu chwilę wcześniej był na spalonym.

Mecz skończył się remisem - Manchester City zagrał jedno z najlepszych spotkań tego sezonu, Tottenham wręcz odwrotnie. Pierwszy zespół nie został nagrodzony, drugi uniknął skarcenia.

"Trudno się z czymś takim pogodzić"

Kontrowersji było jednak więcej - można było dyskutować, czy przy pierwszym golu nie było ręki (mówił o tym m.in. Mauricio Pochettino, trener gości), a przy drugiej faulu na Wanyamie. Po meczu Pep Guardiola miał pełne prawo do tego, żeby być wściekłym na arbitra, Yaya Toure powiedział jasno, że Andre Marriner "okradł" jego zespół z wygranej. Jego menedżer zażądał spotkania z szefem sędziów.

Powiązany Artykuł

mason 1200.jpg
Premier League: wieczór pełen nerwów w Anglii. Ryan Mason już po operacji, pęknięta czaszka piłkarza

- Kiedy wrócę do domu, obejrzę powtórki z tego meczu i prawdopodobnie zniszczę telewizor i będę wściekły, że straciliśmy punkty w ten sposób. Wszyscy popełniamy w życiu błędy, ale naprawdę trudno się z czymś takim pogodzić. Andre Marriner zobaczy te akcje i będzie wiedział, jak bardzo się pomylił. Coś musi się zmienić, będzie cudownie, kiedy powtórki wideo wejdą do gry - powiedział Iworyjczyk.

Kibice lokalnego rywala zespołu Spurs, Arsenalu, nie mogli pogodzić się z tym, że znienawidzona przez nich drużyna skorzystał na błędzie sędziego, zwłaszcza, że w tym sezonie w czołówce tabeli panuje naprawdę niesamowity ścisk i każdy punkt może okazać się na wagę złota.

Dzień później ich klub przeżywał prawdziwe męczarnie w starciu z Burnley. Goście bronili się od początku meczu, sytuację Kanonierów skomplikował Granit Xhaka, który po bezmyślnym wejściu zobaczył czerwoną kartkę. Burnley wyrównało w samej końcówce po rzucie karnym.

Arsene Wenger nie wytrzymał, miał nazwać prowadzącego spotkanie Jona Mossa "oszustem" i został odesłany na trybuny. To nie był koniec - w doliczonym czasie gry arbiter podyktował kontrowersyjną jedenastkę. Nie ze względu na to, że nie było faulu, bo wejście Bena Mee było bezsensowne. Sęk w tym, że faulowany Koscielny był na spalonym podczas wrzutki w pole karne.

Kibice dzień wcześniej pomstowali na prowadzenie meczu Tottenhamu, który bez sędziowskich pomyłek wyjechałby bez punktu z Etihad Stadium. W niedzielę sami dostali jeszcze bardziej korzystny prezent od arbitra, który według analizy sędziowskich błędów z poprzedniego sezonu, myli się w sposób wpływający na wynik co 1,5 spotkania.

W poprzednim meczu tych drużyn Arsenal także miał masę szczęścia - wygraną dał mu gol Koscielnego, który ręką skierował piłkę do pustej bramki. Co może zrobić w takiej sytuacji prowadzący Burnley Sean Dyche? Absolutnie nic, bo każde mniej wyważone słowa o pracy sędziów będą skutkować zawieszeniem, które osłabi jego drużynę.

To były bardzo ważne trzy punkty, które pozwoliły na to, by nie stracić dystansu do prowadzącej w tabeli Chelsea. Chelsea, której w swoim meczu także się upiekło - Neil Swarbrick nie zauważył ewidentnego faulu jej piłkarza w polu karnym.

"Graliśmy w dziesięciu na dwunastu"

Nie mamy do czynienia z czymś niezwykłym, w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii właściwie w każdej kolejce dzieje się coś, co kończy się kontrowersjami. Co jakiś czas Internet zalewają dziesiątki memów w których arbitrzy są wyposażeni w białą laskę albo psa przewodnika.

Mówimy o najbardziej medialnej lidze świata, mającej setki milionów fanów, którzy tydzień w tydzień przychodzą na stadiony lub zasiadają przed telewizorami. Gigantyczne pieniądze, wielkie ambicje i piękne opakowanie nie mogą jednak w żaden sposób ukryć tego, że sędziowanie jest w ostatnim czasie naprawdę dramatyczne.

Władze angielskiej piłki walczą jak mogą, ale przede wszystkim uderzają w tych, którzy ośmielają się krytykować błędy sędziów. Niedawno Bacary Sagna został ukarany 40 tysiącami funtów za zdjęcie na Instagramie, w którym napisał, że Manchester City "grał w dziesięciu na dwunastu". Dwunastym zawodnikiem Burnley w tamtym meczu miał być sędzia Lee Mason.

Swoją drogą, warto zwrócić uwagę, które to nazwisko arbitra, pojawiające się w tym tekście. Tych, którym nie można niczego zarzucić, właściwie nie ma, ale konsekwencje wyciągane są rzadko. Niedawno przesunięty do Championship został Mike Dean, "ulubiony" arbiter Tottenhamu, który miał rewelacyjny bilans prowadzonych przez niego meczów. 

Kibicom stołecznego zespołu zdarzało się intonować przyśpiewki, według których miał być jednym z nich, a dobrym potwierdzeniem miała być ta sytuacja:

Żart żartami, ale zdegradowany Dean już w pierwszym meczu w Championship popełnił kuriozalny błąd, dyktując jedenastkę za rękę, która miał miejsce sporo przed polem karnym. Dokładnie na coś takiego czekali ci, którzy chcieli w nim widzieć wszystkie złe strony sędziowania na Wyspach.

Podkreślmy, że to nie sędzia przypadkowy, a mający za sobą 16 lat gwizdania w elicie. Postać na pewno nietuzinkowa, dla jednych z najwyższej półki, dla innych lubiąca być w centrum uwagi, wychodząca przed szereg z prostego powodu - chęci odgrywania roli pierwszoplanowej. Sęk w tym, że to dla sędziego zawsze oznacza wyrok, prędzej czy później.

Uwagę zwraca się tylko na błędy

Sędziów się ocenia, a nie wysłuchuje. Z jednej strony to może być plus, bo nie mają swoich konferencji prasowych, nie muszą się tłumaczyć przed tysiącami ludzi, co należy do obowiązku trenerów. Z drugiej strony, właściwie nigdy nie mają okazji, żeby się bronić. Są tylko dobre decyzje i błędy. Z tym, że uwagę zwraca się głównie na te drugie.

Czołowi sędziowie zarabiają rocznie około 70 tysięcy funtów, a do tego dochodzą jeszcze premier za każdy prowadzony mecz (1150 funtów) - to dobrze płatna praca, ale wyjątkowo niewdzięczna, bo dobra decyzja to przecież tylko część pracy.

Można odnieść wrażenie, że to najgorszy sezon dla arbitrów od lat. Widzieliśmy już właściwie każdy z możliwych błędów, ale chyba jeszcze gorszy niż to jest brak konsekwencji. Wejścia, które były agresywne, ale nie groziły przeciwnikom poważnymi kontuzjami, kończyły mecze niektórych piłkarzy (Jamie Vardy z Leicester). Inne, w których atakujący zupełnie stracili głowę i narażali rywali na długą przerwę w grze, pozostawały bezkarne (Marcos Rojo z Manchesteru United czy Ross Barkley z Evertonu).

Według byłego arbitra Premier League, Marka Halseya, władze ligi nie dysponują wystarczającą ilością sędziów, którym ufają. Widać to choćby przy obsadzaniu najważniejszych spotkań, tych na szczycie tabeli, derbowych pojedynków i takich, którym towarzyszy większe ryzyko ostrej gry.

- Kiedy spojrzy się na te wielkie mecze, może sędziować je czterech, pięciu arbitrów. Inni po prost nie mają wystarczającego zaufania do tego, by je prowadzić - mówił.

Błędy zdarzały się wcześniej, zdarzają się teraz i będą się zdarzać nawet w momencie, w którym do gry wejdą powtórki wideo. Trudno zamknąć to stwierdzeniem, że to po prostu część gry, i należy się z tym pogodzić, bo bilans ostatecznie wychodzi na zero.

Dyskusje po każdej kolejce, porównywanie tego, na czyją korzyść sędziowie mylą się częściej lub rzadziej, to sytuacja, do której nigdy nie powinno dochodzić, wypaczająca sens rywalizacji.

Zawsze znajdą się tacy, którzy będą liczyć "zabrane" punkty, kwestionować i szukać winnych takiego a nie innego stanu rzeczy. I jeśli ktoś potrzebuje podobnych argumentów, to sędziowie Premier League niestety dają ich całą masę. Ale nie zapominajmy, że w tym momencie sędziowie są jedynymi, którzy mogą polegać tylko na tym, co widzą w ułamku sekundy. Prowadzący transmisje, komentatorzy, eksperci czy kibice - wszyscy mają możliwość zobaczenia powtórek w zwolnionym tempie, z kilku różnych kątów już kilka sekund po zakończonej akcji.

Zmiany przyjdą, to kwestia czasu. Byle tylko nadeszły przed tym, kiedy na koniec sezonu kibice będą siadać przed alternatywną tabelą, uwzględniającą wszystkie straty i korzyści, które wynikały z pracy sędziów.

Więcej na blogu autora - Krótka Piłka

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej