Liga Mistrzów: piłkarzy Legii dopadł wirus? Ta choroba jest znacznie poważniejsza

2018-07-25, 10:09

Liga Mistrzów: piłkarzy Legii dopadł wirus? Ta choroba jest znacznie poważniejsza
Piłkarze Legii Warszawa po porażce ze Spartakiem Trnava w eliminacjach Ligi Mistrzów. Foto: PAP/Leszek Szymański

To, co pokazała Legia Warszawa w spotkaniu ze Spartakiem Trnava, wołało o pomstę do nieba. Choć 0:2 było najniższym wymiarem kary dla mistrza Polski, nie tylko wynik jest problemem stołecznego klubu.

Posłuchaj

Po meczu Legii ze Spartakiem Trnava Tomasz Kowalczyk rozmawiał z Miroslavem Radoviciem (IAR)
+
Dodaj do playlisty

W 2016 roku reprezentacja Polski grała w ćwierćfinale mistrzostw Europy, A Legia Warszawa zdołała pierwszy raz od dwóch dekad awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów. To był dobry czas dla kibiców, po chudych latach wreszcie mogli zacząć myśleć, że polska piłka zmierza w dobrym kierunku.

Dwa lata później jesteśmy świeżo po mundialu, na którym biało-czerwoni się skompromitowali, polskie drużyny po pierwszych meczach w europejskich pucharach przedstawiają obraz nędzy i rozpaczy. Jeśli chcemy patrzeć na młode pokolenie, wystarczy przypomnieć sobie beznadziejny występ na mistrzostwach Europy U-21, których byliśmy gospodarzami.

Sezon 2017/18 w Ekstraklasie także był dość traumatycznym doświadczeniem. Ligi Mistrzów i Ligi Europy nie było, mistrz Polski prezentował się słabo jak nigdy, zdołał jednak zwyciężyć w rozgrywkach mimo 11 porażek w 37 spotkaniach. Z wyścigu po tytuł na własne życzenie wypisały się Lech Poznań i Jagiellonia.

Przed większością meczów w naszej najlepszej lidze praktycznie nie sposób wskazać faworyta, najbardziej atrakcyjnym czynnikiem jest jej losowość i fakt, że każdy może wygrać z każdym - i to nie z powodu wysokiego poziomu rywalizacji. Oczywiście, trzeba podkreślić fakt, że produkt jest ładnie opakowany i na pierwszy rzut oka atrakcyjny, zwłaszcza, kiedy pod uwagę weźmiemy głód piłki, panujący nad Wisłą. Problem w tym, że wystarczy włączyć właściwie dowolny mecz, by zorientować się, z czym mamy do czynienia. To, jak poziom Ekstraklasy weryfikuje Europa, to osobny rozdział.

***

- Nie jestem człowiekiem, który szuka wymówek. Muszę jednak wytłumaczyć, dlaczego zespół tak wyglądał. Część piłkarzy oraz członków sztabu szkoleniowego zapadło na wirus i całą noc wymiotowało oraz miało gorączkę. Mieliśmy ogromny problem. Jestem dumny, że moi piłkarze mimo braku energii starali się grać na wysokim poziomie. Nie mogę powiedzieć, że zawodnicy nie walczyli. Wirus dopadł m.in. Carlitosa, Jose Kante, Arkadiusza Malarza, Domagoja Antolicia, Sebastiana Szymańskiego. To trwało również dzień wcześniej i pozostali też nie byli gotowi do gry. Jestem pewny, że jesteśmy w stanie wygrać w Trnawie 3:0 lub wyżej. Szanuję Spartaka, ale jesteśmy dużo lepszym zespołem. Wciąż mam ważny kontrakt z Legią. Każdego dnia przygotowuję się do pracy w klubie, jakbym miał pracować tutaj przez 100 lat. Zdaję sobie jednak sprawę z charakteru pracy trenera - mówił po porażce Dean Klafurić.

Można było spodziewać się wymówek (tym razem w oficjalnej wersji nie padły jednak kwestie o przemęczeniu czy silnym rywalu), trudno kwestionować problemy zdrowotne legionistów. Z drugiej strony można spojrzeć na pozostałe mecze tego sezonu. Jedynym zespołem, z którym Legia potrafiła wygrać, byli amatorzy z Irlandii, choć i w tym przypadku kibice mogli przeżywać męki podczas oglądania dwóch wątpliwej jakości widowisk.

Oprócz tego mistrza Polski ograła Arka (2:3) i Zagłębie Lubin (1:3), a wszystko to na przestrzeni dwóch ostatnich tygodni. Czy w tamtych meczach widać było jakościową różnicę w porównaniu do porażki ze Spartakiem? Nie.

Powiedzmy sobie jasno - Słowacy powinni wygrać wyżej, mieli kilka stuprocentowych sytuacji, w cały meczu wyglądali znacznie lepiej. A gole strzelali zawodnicy, którzy słabej Ekstraklasy przecież nie zawojowali - Erik Grendel nie był podstawowym zawodnikiem Górnika Zabrze, Jan Vlasko najczęściej zawodził w Zagłębiu Lubin.

Zrzucanie wszystkiego na wirusa i doszukiwanie się w nim jedynego powodu porażki trudno traktować poważnie. Dokładniejsza diagnoza przedstawia znacznie poważniejszy problem.

***

Przed spotkaniem Klafurić mówił o tym, że Legia będzie próbować narzucić swój styl gry. Problem w tym, że czegoś takiego jak styl gry po prostu nie ma. I nie jest to problem, który pojawił się w momencie, w którym Klafurić przejął drużynę po Romeo Jozaku. Kiedy stołeczna ekipa miała coś, co dałoby się w ogóle nazwać "stylem"? Może za Stanisława Czerczesowa - za panowania Rosjanina w grze widać było jakieś przejawy taktyki, cokolwiek konkretnego. Swoje momenty miał Jacek Magiera. Ale stwierdzenie, że u krajowego potentata występuje jakakolwiek wizja budowy drużyny, to stwierdzenie trudne do obrony. DNA Legii, o którym tak lubi mówić Dariusz Mioduski, można włożyć między bajki.

Źródło: TVP

Taktyka w meczu ze Spartakiem? Coś takiego nie istniało. Środek pola? Brak. Przesuwanie formacji czy asekuracja? Nic z tego. Kreowanie akcji? Niestety. Co gorsza, Legia na tle rywali wyglądała na zespół bez jakiegokolwiek przygotowania fizycznego, zaangażowania i charakteru.

***

W pomeczowych rozmowach można było usłyszeć, że Legioniści wiedzieli, skąd nadejdzie największe zagrożenie. Miroslav Radović mówił o środkowym napastniku rywali i szybkich skrzydłach. W jakimś stopniu to się potwierdziło (pomijając kilkanaście innych powodów porażki). Dalej jednak wchodzimy w Himalaje absurdu, które pokazują, że problemy Legii są znacznie poważniejsze niż wirus, który miał przeszkodzić piłkarzom w pokazaniu pełni możliwości (czy choćby ich minimum).

Zasłużony dla Legii piłkarz powiedział między innymi, że jego zespół ma dużo większą piłkarską jakość od rywala. Następnie przeszedł do oceniania swoich nowych kolegów z drużyny, mówiąc, że gra w Wiśle Płock (Jose Kante) czy Wiśle Kraków (Carlitos) to nie to samo co gra dla stołecznego klubu.

W momencie, w którym piłkarz w ten sposób podsumowuje transfery swojego klubu (czyli notabene piłkarzy, z którymi przegrał rywalizację), można uświadomić sobie, że coś poszło w naprawdę złą stronę.

Źródło: TVP

Następnie Radović dodał, że w Legii jest za dużo zmian. Zapytany o to, czy zespół w rewanżu poprowadzi Dean Klafurić, odparł, że pierwszą osobą, która traci posadę, jest trener. I znów pojawi się pytanie, które w Ekstraklasie pojawia się z niepokojącą regularnością - czy zawodnicy grają przeciwko szkoleniowcowi? Coś podobnego nigdy nie powinno się pojawiać nawet w domysłach.

Ale słowa Radovicia dotyczące zwalniania trenerów to fakt. Przywykliśmy do tego, że odpowiedzialność zawodników jest minimalna. Oni rzadko kiedy mają sobie coś do zarzucenia, a kiedy już mają, to wszystko sprowadza się do serii banałów wygłoszonych na konferencji prasowej. Słuchając tych wypowiedzi można odnieść wrażenie, ze Legii nie jest w stanie zaskoczyć właściwie nic - gracze mają rywali rozpracowanych, a boiskowe wydarzenia są pod kontrolą (o tym mówił choćby Sebastian Szymański po spotkaniu z Arką Gdynia). Tyle tylko, że porażki to nie wypadki przy pracy, a stała część legijnej rzeczywistości.

Kolejną niezrozumiałą rzeczą jest przeświadczenie o byciu lepszym. "Bycie lepszym" w tym przypadku sprowadza się chyba przede wszystkim do inkasowanych pieniędzy, dostępu do całego zaplecza, gry na ładniejszych obiektach i uwagi, jaka poświęcana jest zawodnikom.

To, na jakiej podstawie ktokolwiek w Legii wierzy w to, że w rewanżu będzie łatwiej, pozostaje zagadką.

***

Mistrz Polski wybiegał w przyszłość na tyle, że już szykował się do starcia z Crveną Zvezdą Belgrad, pojawiały się głosy ekspertów, że będzie to rywalizacja wyrównana. Okazało się, że o wyrównanym meczu nie można było mówić nawet we wtorek, w starciu z rywalem, którego budżet jest kilkukrotnie mniejszy, który ostatni gotówkowy transfer przeprowadził cztery sezony temu, w którego składzie są zawodnicy odrzuceni przez Ekstraklasę. Spartak przyjechał jednak do Warszawy jak po swoje. I nikt nie przeszkodził mu w tym, by wywieźć wymarzone zwycięstwo.

Źródło: TVP

Przez lata dominowała w Polsce narracja dotycząca tego, że nasze kluby przegrywają w Ligę Mistrzów przez brak pieniędzy, że nie mogą konkurować z rywalami. Prawda jest jednak taka, że na piłkarskiej mapie Europy mało jest miejsc, w których któryś z rodzimych zespołów nie zostałby pobity przez teoretycznie niżej notowanego rywala. Wiele jest dyskusji dotyczących systemów gry, klubowej filozofii czy DNA, transferów, inwestowania pieniędzy w bazy treningowe i akademie.

Koniec końców wszystko to jest weryfikowane na boisku. I nie ma już znaczenia, do jakiego kraju udają się reprezentanci Ekstraklasy, by walczyć o Ligę Mistrzów lub Ligę Europy - widmo kompromitacji może czaić się w Mołdawii czy Armenii. 

Nie można wykluczyć, że Legia w rewanżu odrobi straty i awansuje do kolejnej rundy, jednak trudno znaleźć podstawy do jakiegokolwie optymizmu przed meczem, który miał być wstępem do prawdziwych wyzwań. Komfort pracy Deana Klafuricia właśnie się skończył, kibice głośno wyrażali swoje niezadowolenie (i nie sposób się im dziwić), Dariusz Mioduski prawdopodobnie wznowił poszukiwania nowego trenera. To jednak coś, co przychodzi na myśl na samym początku. Problemów jest tutaj więcej i za chwilę po raz kolejny na przestrzeni ostatnich lat może rozpocząć się ratowanie sezonu.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej