Żona Tomasza Sikory marzy o medalu
Tomasz Sikora po raz piąty wystąpi na igrzyskach olimpijskich. Tymczasem - jak zdradza jego żona - córka sportowca już rozpoczęła starty w biatlonie.
2010-02-03, 11:25
Mieszkający w Wodzisławiu Śląskim biatlonista AZS AWF Katowice Tomasz Sikora w Vancouver po raz piąty wystąpi w zimowych igrzyskach. Jak przyznała jego żona Danuta, mimo takiego doświadczenia, rodzina każdy olimpijski start przeżywa szczególnie. A córka już zaczęła przygodę z tą dyscypliną sportu...
- Chyba przywykła już pani do olimpijskich startów męża?
Danuta Sikora: Wcale nie, zawsze bardzo się denerwuję. Olimpiada to najważniejsza impreza. Za każdym razem są wielkie emocje, większe niż podczas Pucharu Świata czy nawet mistrzostw świata.
- Kibice oglądają zwykle radość na mecie, na podium. Ale są pewnie mniej przyjemne chwile?
Gdy jest finisz i wynik bardzo dobry, wtedy w ogóle nie pamiętam tych chwil, kiedy jestem sama i chciałabym, by Tomek był ze mną. Wiadomo, czasami wyniki są gorsze albo męża nie ma w domu, choć akurat nie startuje. Wtedy ten czas rozłąki strasznie się ciągnie. Są momenty, w których dzwonię do niego i mówię, że mógłby już skończyć ze sportem. Kiedy jednak przychodzą dobre wyniki, cieszę się, że trenuje, wyjeżdża. I zapominam o tych trudnych sytuacjach. Nastrój zależy od wyników.
- Olimpiada w Vancouver już niedługo. Jakie są pani oczekiwania?
Moim marzeniem jest medal. Wiadomo, że najlepszym rezultatem, jaki może być to złoty medal, jednak cieszyłabym się bardzo z każdego. Ale... co będzie, to będzie.
- Czy transmisje telewizyjne z zawodów ogląda pani sama, czy w większym gronie?
Oglądam z dziećmi, chyba że są w szkole. Czasami przychodzi moja mama. Raczej patrzymy w wąskim, rodzinnym gronie, nikt więcej się nie zjawia. Córka ma już 12 lat i nawet się tym interesuje. Chodzi do klasy sportowej, w której uprawiają biatlon. Emocjonuje się, wyniki śledzi na bieżąco. Syn ma sześć lat i on nie jest aż tak mocno zainteresowany. Ogląda, ale przez cały bieg zazwyczaj nie usiedzi.
- Chcielibyście, aby córka poszła w ślady taty?
Nie wymagamy tego. W okolicy, w której mieszkamy, Tomek trochę rozpropagował biatlon. Jest klasa sportowa w szkole. Córka trenuje, podoba się jej to, ale co będzie później - nie wiemy. My jej nie pchamy do sportu. Sama po prostu chciała. To jej wybór.
- Często kontaktuje się pani z mężem?
Bardzo dużo dzwonimy do siebie. Przed startem, kiedy mąż wychodzi z hotelu, to on telefonuje. Po biegu - też. Korzystamy również ze skype'a.
- A widziała pani kiedyś zawody w "plenerze"?
Co roku udaje mi się jeździć do włoskiej Anterselvy, gdzie odbywają się zawody Pucharu Świata. Tam mam możliwość zobaczenia biatlonu z bliska i wiem, czym to się +je+.
- Z racji przygotowań i startów męża macie państwo zapewne problem ze wspólnym urlopem?
Zazwyczaj wspólnie wyjeżdżamy w kwietniu bądź maju. Wtedy Tomek jest w domu, nie ma obozów i może się poświęcić rodzinie, bo w czerwcu wraca do treningów. Może nie są na początku bardzo intensywne, ale zaczynają się wyjazdy na zgrupowania i nasze plany nie mogą z tym kolidować.
- Rozmawiacie czasem o treningu, startach, dalszej karierze męża?
Dyskutujemy czy powinien dalej trenować. Wiadomo, że taka decyzja jest uzależniona od osiąganych wyników. Jeżeli są dobre - namawiam go, żeby kontynuował. Myślę, że on sam też czuje, czy coś z tego jeszcze będzie, czy ma to jakiś sens.
dp
REKLAMA