"Informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba". Prezes PiS o sprawie Kujdy
- Prawdopodobnie był agentem pięciorzędnym. (...) Nie znam tych materiałów, tylko omówienia. Pokazują człowieka, który wskoczył w esbeckie szambo, a potem się wygrzebał. To, że wskoczył jest bardzo wielkim grzechem - powiedział prezes PiS Jarosław Kaczyński nt. doniesień o współpracy ze Służbami Bezpieczeństwa PRL, b. prezesa NFOŚiGW Kazimierza Kujdy.
2019-02-13, 08:49
Prezes PiS podkreślił, że o współpracy Kujdy z SB dowiedział się dopiero, gdy sprawa wybuchła w mediach. - Nie ukrywam, że ta informacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nigdy nie zauważyłem niczego, co by wskazywało na to, że Kazimierz Kujda działa przeciwko nam czy spółce (Srebrna - red.), a spółka była atakowana. Zawsze się sprawdzał - powiedział Kaczyński.
- Istnieje pytanie, dlaczego pięciorzędny agent, który się wykręcił ze współpracy, znalazł się w zbiorze zastrzeżonym. To niezmiernie dziwne. Miał mnóstwo okazji, żeby nam zaszkodzić, a tego nie zrobił - zaznaczył prezes PiS.
Powiedział też, że Kujda sam złożył dymisję ze swojego stanowiska po ujawnieniu jego związków ze służbami PRL.
"To nawet nie był kapiszon, jeśli już, to przemokły"
Odnosząc się do rozmów z austriackim biznesmenem Geraldem Birgfellnerem i pytania o to, jak to możliwe, że dał się nagrać, Kaczyński stwierdził, że nie powiedział nic o rzeczach, które mogłyby być przeciwko niemu wykorzystane.
- Nie mamy jakichś specjalnych zabezpieczeń. Nie ma żadnych zagłuszarek. Rozmawiam normalnie. Według mnie to nawet nie był kapiszon, jeśli już, to przemokły - ocenił medialne publikacje dot. ujawnionych nagrań.
Austriacki biznesmenem Gerald Birgfellner zeznawał w poniedziałek w prokuraturze ws. budowy w Warszawie dwóch wieżowców przez spółkę Srebrna. Adwokat Birgfellnera złożył pod koniec stycznia zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, któremu zarzuca braku zapłaty za złożone biznesmenowi zlecenie związane z przygotowaniami do inwestycji.
REKLAMA
- Ten pan żądał pieniędzy za prace, które były nieudokumentowane w żaden sposób. Jego żądanie można streścić do tego, że miałbym zmusić radę nadzorczą i zarząd spółki Srebrna, żeby wbrew prawu, wbrew ustawie o rachunkowości wypłaciły mu pieniądze, czego nie chciałem, ani nie mogłem zrobić. Żadne z tych ciał nie uległoby podobnym żądaniom - tłumaczył Kaczyński.
Odniósł się też do zarzutów opozycji i części mediów, że podejmując rozmowy z austriackim biznesmenem złamał artykuł 24 ustawy o partiach politycznych.
- To śmieszny zarzut. Rzeczywiście, rozmawiałem o tym dobrych kilka razy. To nie jest zakazane. To partia nie może prowadzić działalności gospodarczej. Zauważmy, że wielu posłów jest biznesmenami. Nie prowadziłem tych rozmów dla partii, czy w jej imieniu, tylko w imieniu fundacji. A fundacja jest prawnie całkowicie oddzielona od partii. Wielu mówi o Srebrnej, jako zapleczu gospodarczym naszej partii. Otóż tak nie jest. Nie ma między PiS a spółką Srebrna, bo w niej jest majątek fundacji, żadnych przepływów finansowych.
"Moi przeciwnicy są z innej kultury"
Prezes PiS podkreślił, że to, co robi partia, nie jest finansowane przez Srebrną. - Między spółką, partią, a fundacją nie ma związków prawnych, instytucjonalnych. Jest związek personalny, polegający na tym, że jestem szefem partii i jednocześnie przewodniczącym rady fundacji. Tego żadna ustawa, ani też żadne zasady moralne nie zabraniają - powiedział Kaczyński.
- W kulturze, w której zostałem wychowany, to, że ktoś nie korzysta nawet z dużego majątku, na który ma wpływ, jest rzeczą normalną. Rozumiem, że moi przeciwnicy są z innej kultury i to przekracza ich wyobraźnię. Współczuję im - zaznaczył.
Szef PiS powiedział, że w sprawie budowy wieżowców żadnej decyzji nie mógłby podjąć sam. - Rada fundacji (Instytut Lecha Kaczyńskiego - red.) musiała w tej sprawie podjąć jednogłośną decyzję. Jeżeli chodzi o załatwianie spraw ze Srebrną mogłem jedynie stwierdzić, że przedsięwzięcie jest dla spółki pożyteczne, bądź nie, ale nie mogę jej wydawać poleceń, szczególnie niezgodnych z prawem.
- Nie mogę wydać polecenia wyprowadzenia pieniędzy ze spółki. Zapłacenie za nierozliczone działania, nawet gdyby miały miejsce, a dzisiaj mam co do tego wątpliwości, to właśnie wyprowadzenie pieniędzy ze spółki, czyli ewidentne przestępstwo. To jest oczywiste, że takich poleceń dać nie mogłem. Nie wiem, czy ten pan (Birgfellner - red.) to nagrał, ale wielokrotnie mu mówiłem, że nie mogę podejmować decyzji tego typu, że to nie wchodzi w grę, że wszystko musi być zgodne z prawem - tłumaczył.
REKLAMA
Podkreślił, że "jedynym celem inwestycji było radykalne wzmocnienie Instytutu Lecha Kaczyńskiego, stworzenie konkurencji dla Fundacji Batorego". - Chodziło o to, żeby ta konkurencja była także w zabiegach o środki zewnętrzne. One teraz trafiają pod jeden adres - wyjaśnił Kaczyński.
"Domagał się, żeby Srebrna pożyczyła kilka milionów"
Prezes PiS powiedział, że na temat umowy z Austriakiem nic nie wie, "chociaż wielokrotnie proszono tego pana, żeby takową zawarł"
- Przedstawił tylko jedną rozliczoną fakturę z Baker McKenzie na 101 tys. Euro - rozbitą na konkretne, wykonane działania. Za tę fakturę, pod warunkiem jej refakturowania na Srebrną, spółka mogła zapłacić. I to zaproponowałem. Było kilka rachunków, które na siłę można było uznać, razem na niewielką sumę. Reszta to były rzeczy na zasadzie "mnie się należy i tyle". Nie można było tego zapłacić. Ogólna suma to 2,5 mln zł. Zaproponowałem temu panu, że jeżeli ma przeświadczenie, że mu się coś należy, to niech pójdzie do sądu - podkreślił Kaczyński.
Przyznał też, że był przekonany, że z Birgfellnerem jest wynegocjowany kredyt na inwestycję. - Jak sprawa wybuchła dowiedziałem się, że był w istocie wynegocjowany kredyt na 4,5 mln euro, na prace wstępne i ten kredyt był zabezpieczony inaczej, niż władze spółki to zleciły. Zakładaliśmy, że można zabezpieczać kredyt wyłącznie działką Srebrnej. Tymczasem przygotowana została propozycja zabezpieczenia i na działce i na rachunkach i na wierzytelnościach spółki - tłumaczył prezes PiS.
Podkreślił, że Austriak zanim zaczął się domagać znacznej opłaty, domagał się, żeby Srebrna pożyczyła kilka milionów firmie Nuneaton (spółka kupiona przez Birgfellnera - red.).
- Ta pożyczka nie miałaby żadnej podstawy. Wydaje mi się, że zdawał sobie sprawę, że ma kłopot z udowodnieniem tej sumy, wolał, żeby była mu pożyczona. Prośbę o pożyczkę tych milionów złotych, żeby ten pan mógł dalej funkcjonować, zrozumiałem jako pożyczkę na życie jego i jego żony. Spółka nie była tym zainteresowana. Kiedy okazało się, że nie dojdzie do pożyczki, wtedy, po pewnej przerwie, wybuchła afera. Nikt nie został tutaj oszukany, a jeżeli kogokolwiek próbowano oszukać, ewentualnym oszukiwanym nie był ten pan - podkreślił Kaczyński.
"Warszawa wymaga powołania nadzwyczajnej komisji"
Prezes PiS został zapytany, czy konieczne jest wyjaśnienie działania byłej prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz i obecnych władz stolicy w procesie wydawania decyzji dot. warunków zabudowy.
REKLAMA
- Warszawa wymaga powołania nadzwyczajnej komisji, z bardzo daleko idącymi uprawnieniami, która zbadałaby wiele ostatnich lat rządów w stolicy. Byłoby mnóstwo pracy dla prokuratorów i sądów. Warszawa wymaga gigantycznego "przetrzepania". Niestety, nie ma w tej chwili odpowiednich warunków politycznych i prawnych. W obecnym systemie dojść do prawdy jest bardzo trudno - oświadczył.
Kaczyński odniósł się też do zarobków w NBP. Przyznał, że nie miał pojęcia, ile zarabiają pracownicy. Podkreślił, że prezes tej instytucji Adam Glapiński pełni niezależną funkcję.
- Niezależnie od mojej długoletniej znajomości z nim, nie mam żadnego wpływu na jego wypowiedzi. Proszę pamiętać, że to była taka znajomość, że niekiedy były całe lata, kiedy nie widzieliśmy się na oczy, więc to nie jest tak, jak niektórzy próbują sugerować. Adam Glapiński został prezesem NBP z bardzo prostych powodów: był człowiekiem, którego znaliśmy, który miał wszelkie kwalifikacje do objęcia tej funkcji. Przez wiele lat był członkiem Rady Polityki Pieniężnej, jest profesorem zwyczajnym na SGH, więc miał niewątpliwe kwalifikacje i stąd taka decyzja - stwierdził.
Prezes PiS mówił też o niedawnej, 30. rocznicy Okrągłego Stołu.
REKLAMA
- Nie wpisuję się w opowieść mówiącą, że Okrągły Stół był jakimś spiskiem. Okrągły Stół był posunięciem z punktu widzenia ówczesnej sytuacji właściwym, trzeba było po prostu jakoś odtworzyć nasze siły, a na stopie nielegalnej to się nie udawało - podkreślił.
- Odtworzono "Solidarność", wygrano wybory. Krótko mówiąc zima była nasza, wiosna była nasza, stworzono rząd w wielkiej mierze niekomunistyczny, więc lato też było nasze. Niestety, jesień już nie była nasza, bo należało przejść do generalnej ofensywy - szybko doprowadzić do nowych wyborów, do wielkich zmian w Polsce - podsumował prezes PiS.
paw
REKLAMA