Abramsy trafią do polskiego wojska. Kiński: sprzęt światowej klasy, sprawdzony w walce
- Abrams M1A2 SEPv3 nadal należy do czołówki czołgów trzeciej generacji dostępnych na Zachodzie. Ze względy na skuteczniejszą amunicję, lepszą łączność, lepsze systemy dowodzenia czy współpracujące systemy rozpoznawcze, Abramsy od razu dają przewagę nad potencjalnym przeciwnikiem u którego tego typu rozwiązania dopiero raczkują - powiedział w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Andrzej Kiński, ekspert wojskowy oraz redaktor naczelny magazynu "Wojsko i Technika".
2022-02-18, 19:03
W piątek szef MON Mariusz Błaszczak poinformował, że "Departament Stanu USA wyraził zgodę na sprzedaż 250 czołgów Abrams w najnowocześniejszej wersji M1A2 SEPv3".'
W komunikacie Agencji Współpracy Bezpieczeństwa Obronnego (DSCA) czytamy, że "proponowana sprzedaż poprawi zdolność Polski do sprostania obecnym i przyszłym zagrożeniom przez dostarczenie wiarygodnego narzędzia, zdolnego do odstraszania przeciwników i udziału w operacjach NATO. Polska bez trudu włączy ten sprzęt do swoich sił zbrojnych".
Damian Nejman, PolskieRadio24.pl: Jak Pan ocenia możliwości bojowe najnowocześniejszej wersji Abramsów M1A2 SEPv3 oraz ten zakup?
Andrzej Kiński: Jest to sprzęt światowej klasy, aczkolwiek ten czołg nie zdobył popularności w państwach NATO, a Polska jest pierwszym krajem w Sojuszu – poza Stanami Zjednoczonymi oczywiście ‒ który na zakup Abramsów się zdecydował. Jednak pilna potrzeba rozbudowy jednostek pancernych Wojska Polskiego uzasadnia potrzebę decyzji o zakupie amerykańskich czołgów, zwłaszcza wobec zaostrzenia się sytuacji międzynarodowej w ostatnim czasie.
REKLAMA
Abrams M1A2 SEPv3 pod względem swych charakterystyk nadal należy do czołówki czołgów trzeciej generacji dostępnych na Zachodzie. Co prawda, trochę na wyrost mówi się, że to najnowocześniejszy czołg świata i że był on konstruowany jako przeciwwaga do rosyjskich wozów T-14, bo to będzie dotyczyło dopiero kolejnej wersji – SEPv4 – która jest nadal w fazie rozwoju, ale na pewno jest to jeden z najlepszych dostępnych wozów w swej klasie na świecie.
W dużym stopniu jest on zunifikowany z innymi czołgami NATO, ponieważ jego uzbrojenie stanowi 120 mm armata gładkolufowa M256, która jest licencyjną wersją działa zastosowanego w Leopardzie 2. Zatem nasze Leopardy i Abramsy będą miały praktycznie tę samą armatę i będą mogły wykorzystywać wiele tych samych rodzajów amunicji, co z pewnością pomoże w kwestiach logistycznych. Choć ich napęd stanowi turbina gazowa, a nie silnik wysokoprężny, to paliwo do nich również jest takie samo.
Wedle słów ministra obrony narodowej pierwsza partia maszyn powinna trafić do Polski jeszcze w tym roku.
Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, czego nie wiemy, czyli warunki umowy, które zostaną wynegocjowane. Przypomnę, że cały zakup odbywa się zgodnie z procedurą Foreign Military Sales. Najpierw wymagana jest akceptacja dla całej transakcji wydana przez Departament Stanu USA i to stało się faktem, choć trwało dosyć długo, bo zapytanie ofertowe LOR (Letter of Request) zostało wysłane 14 lipca 2021 roku, a dopiero 17 lutego 2022 roku nadeszła ta odpowiedź.
Teraz czekamy na akceptacje Kongresu, choć to powinno być formalnością, potem dojdzie do formalnych negocjacji kontraktowych, które pozwolą na sprecyzowanie konkretnych warunków umowy. Jeżeli pierwsze wozy mają do nas trafić jeszcze w tym roku, to miejmy nadzieję, że to też jest już formalność i umowa LoA zostanie podpisana na przestrzeni kilku najbliższych tygodni. Oczywiście, 28 czołgów trafi w tym roku do naszych jednostek tylko jeśli Amerykanie zdecydują się przekazać nam wozy wcześniej zamówione przez US Army. Proces produkcji, a raczej konwersji, Abramsa trwa bowiem ponad rok.
REKLAMA
Kluczowy w tym wszystkim jest termin dostawy tych wszystkich 250 czołgów. Jeśli rzeczywiście zakończy się on w 2024 r., jak wcześniej deklarowano, to cała transakcja jest w pełni uzasadniona. Jeśli jednak miałaby potrwać np. dwa lata dłużej, to ze względów unifikacyjnych, lepszym wyborem byłby zakup odmiany czołgów Leopard 2 w najnowszej wersji A7, która w żaden sposób nie ustępuje Abramsom, a w ich produkcji mógłby uczestniczyć polski przemysł. Biorąc jednak pod uwagę pilną potrzebę rozbudowy potencjału naszych jednostek na tzw. wschodniej flance, MON uznało, że żaden inny czołg w tak krótkim czasie i w tak znacznej liczbie nie był dostępny. Najistotniejsze w tych niepewnych czasach jest to, żeby nasze jednostki osiągnęły zdolność bojową na nowym sprzęcie.
Poczekajmy zatem na szczegóły. Wiemy jednak, że czołgi typu Abrams zostały pierwszy raz użyte bojowo w czasie operacji "Pustynna Burza" i to z dość dużym sukcesem, walczyły także na misjach w Iraku. Co Pan myśli na temat ich dotychczasowego sprawdzenia w boju?
Ma Pan rację, że te czołgi są wszechstronnie sprawdzone w walce, aczkolwiek nie ze wszystkich tych starć wyszły bez strat. Szczególnie działania w Iraku były trudne. W terenie zurbanizowanym te czołgi często były atakowane przez środki przeciwpancerne piechoty i to z dość bliskiej odległości. W takich sytuacjach ponosiły straty.
Z drugiej strony te czołgi nigdy nie brały udziału w pełnoskalowym konflikcie – zresztą niewiele konstrukcji z tego samego okresu miało taką możliwość – gdzie przeciwnikiem były równie nowoczesne czołgi, obsługiwane przez wyszkolone załogi. W armii irackiej w 1991 r. i 2003 r. przeważały czołgi T-72 i to w zubożonych wersjach względem wersji sprzedawanych do państw Układu Warszawskiego, które już wówczas trudno było uznać za nowoczesne. Na dodatek wyszkolenie irackich załóg nie dorównywało amerykańskim. Jednak fakt, że Amerykanie cały czas używają tych czołgów i modernizują je, dobrze o nich świadczy, choć powoli nadchodzi ich zmierzch, ponieważ już został zainicjowany program mający wyłonić następcę Abramsa nowej generacji. Jednak nawet jeśli US Army zacznie pod koniec obecnej dekady wdrażać nowe wozy, te obecnie pozostające w linii posłużą jeszcze ćwierć wieku.
REKLAMA
Kupując Abramsy mamy oczywiście z tyłu głowy zagrożenie rosyjskie. Jak Pan ocenia znaczenie tych czołgów w kontekście wyzwań na wschodniej flance?
Każde wzmocnienie naszych sił zbrojnych nowym sprzętem zachodniego pochodzenia jest dla nas dużym wzmocnieniem, ponieważ jest to z jednej strony sprzęt standardowy u naszego najważniejszego sojusznika, a z drugiej strony w wielu aspektach przewyższający czołgi, które mają nasi potencjalni przeciwnicy. Oczywiście, nie należy ich nie doceniać, ponieważ zarówno Rosja, ale i Białoruś, mogą pochwalić się postępami w modernizacji posiadanego sprzętu pancernego, aczkolwiek do momentu, kiedy rosyjski czołg czwartej generacji T-14 wejdzie do jednostek na szerszą skalę, to nie można mówić o przewadze technicznej w sprzęcie pancernym naszych potencjalnych rywali.
Ze względy na skuteczniejszą amunicję, lepszą łączność, lepsze systemy dowodzenia czy w ogóle współpracujące systemy rozpoznawcze, czyli całe otoczenie sieciocentryczne, w które wpięte są zachodnie systemy uzbrojenia, Abramsy od razu dają przewagę nad potencjalnym przeciwnikiem u którego tego typu rozwiązania dopiero raczkują.
Nie mniej sytuacja będzie się zmieniała na naszą niekorzyść. Co prawda rosyjskie T-14 notują bardzo duże opóźnienie pod względem wejścia do służby, ale już za dekadę ta sytuacja może się zmienić i wtedy trzeba poważnie pomyśleć o kontynuacji programu "Wilk", czyli wyboru czołgu zupełnie nowej generacji, który odpowiadałby perspektywicznemu polu walki, bo zarówno Abramsy jak i Leopardy 2 są czołgami zimnowojennymi, które weszły do służby na przełomie lat 70. oraz 80. i dzięki sukcesywnym modernizacjom nadal są uznawane za konstrukcje nowoczesne, ale ich czas powoli przemija.
Do Polski dotarli prawie wszyscy żołnierze z elitarnej amerykańskiej 82. Dywizji Powietrznodesantowej, a także nad Wisłę przyleciała dodatkowa grupa żołnierzy brytyjskich z 45. batalionu komandosów piechoty morskiej (45 Royal Marine Commando). Jak Pan ocenia te jednostki i ich zdolności bojowe?
Bardzo trudno jest dokonać ich oceny, ponieważ w przypadku 82. Dywizji, czyli jednostki lekkiej, szybkiego reagowania, bez etatowego ciężkiego sprzętu, nie wiemy dokładnie i nie powinniśmy de facto wiedzieć, co wraz z żołnierzami trafiło do Polski. Są na terenie naszego kraju amerykańskie składy, ale nie jest możliwe dokonanie oceny, czy jest tam odpowiedni sprzęt i amunicja, by zapewnić 82. Dywizji Powietrznodesantowej choćby kilkudniowe działania bojowe w warunkach pełnoskalowego konfliktu. Możemy w tym momencie jedynie przyznać, że każde wzmocnienie sił sojuszniczych na terenie naszego kraju jest dla nas korzystne.
REKLAMA
>>> Śledź wydarzenia na wschodzie Europy - zobacz RAPORT WSCHÓD <<<
Siłą 82. Dywizji Powietrznodesantowej jest jej możliwość błyskawicznego reagowania, ale jest ono związane z samolotami transportowymi, a więc tak naprawdę, żeby ta jednostka mogła wejść szybko do akcji, to potrzebny jest sprzęt lotniczy do przerzutu na duże odległości. To dzięki temu właśnie pododdziały tej właśnie dywizji jako pierwsze trafiły do Polski. We współdziałaniu z Wojskiem Polskim jej żołnierze mogą walczyć jako lekka piechota.
Amerykańscy spadochroniarze nie dysponują na przykład wozami bojowymi z prawdziwego zdarzenia, a jedynie pojazdami Humvee, które są uzbrojone w broń maszynową czy granatniki. Żołnierze 82. Dywizji dysponują jedynie lekką bronią wsparcia ‒ moździerzami, bronią przeciwpancerną, ale tak naprawdę w przypadku obrony naszych granic i zastosowaniu jej na polu walki, to jest to jednostka lekka. Znacznie większą siłą są elementy amerykańskiej Pancernej Brygadowej Grupy Bojowej, stacjonującej na zachodzie naszego kraju, która jest m.in. uzbrojona właśnie w czołgi Abrams czy bojowe wozy piechoty Bradley.
Czy zatem możemy mówić o realnym wzmocnieniu bezpieczeństwa Polski i wschodniej flanki NATO?
Póki co sytuacja nie uzasadnia przerzutów poważniejszych sił wsparcia do naszego kraju. W tym momencie przerzuty amerykańskich, brytyjskich i innych sojuszniczych oddziałów na wschodnią flankę NATO są wynikiem zabiegów politycznych i nie mają one większego znaczenia militarnego. Polskie siły operacyjne liczą ok. 110 tys. żołnierzy i trudno jest uznać, że mniej więcej 10 tys. żołnierzy Sojuszu, którzy na obecnym etapie rozwoju sytuacji nie są wyposażeni w swój cały etatowy sprzęt, mogłoby przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść w przypadku ewentualnego konfliktu z Rosją.
REKLAMA
Z pewnością jednak jest to realne wzmocnienie polityczne i jawna demonstracja tego, że NATO ma zdolności do udzielenia pomocy swoim sojusznikom. W przypadku eskalacji sytuacji, gdyby zagrożenie naszego kraju wzrosło, to NATO może przerzucić do Europy Środkowo-Wschodniej poważniejsze siły, czego możliwość właśnie teraz pokazują nasi sojusznicy. Oby jednak tych sił nie musieli kierować na europejski teatr działań wojennych...
Z Andrzejem Kińskim rozmawiał Damian Nejman, PolskieRadio24.pl
REKLAMA