Ks. prof. Chrostowski: pontyfikat Jana Pawła II został przygotowany przez lata posługi kard. Wyszyńskiego

2023-04-02, 08:00

Ks. prof. Chrostowski: pontyfikat Jana Pawła II został przygotowany przez lata posługi kard. Wyszyńskiego
Pontyfikat Jana Pawła II. Ks. prof. Chrostowski: prymas Wyszyński obawiał się po konklawe, czy nowy papież sobie poradzi. Foto: EPA / PAP

- Jan Paweł II przyjmował wielu rodaków. Nieraz miałem wrażenie, że przy Spiżowej Bramie w Watykanie wystarczyło powiedzieć "Polacco, Cracovia" i Gwardia Szwajcarska przepuszczała do papieża - wspomina ks. Waldemar Chrostowski, teolog i biblista, emerytowany profesor UKSW w Warszawie, który w pierwszych latach pontyfikatu Ojca Świętego mieszkał w Rzymie. W rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl duchowny opowiada m.in. o atmosferze tamtego czasu, stosunku Włochów do Jana Pawła II i o zamachu z maja 1981 roku, który był krytycznym momentem w najnowszej historii Polski.

Łukasz Lubański (portal PolskieRadio24.pl): W niedzielę przypada kolejna rocznica śmierci św. Jana Pawła II. Jakie wydarzenie z czasu tego pontyfikatu ksiądz profesor zapamiętał w sposób szczególny?

Ks. prof. Waldemar Chrostowski: Przede wszystkim jego początek, który przesądził o wszystkim, co wydarzyło się później. To, że papieżem został Polak, właśnie w tamtym czasie, było bardzo osobliwe, wręcz niezwykłe. Podobnie jak atmosfera, która towarzyszyła pierwszym dniom pontyfikatu, w tym mszy świętej intronizacyjnej, która odbyła się 22 października 1978 r. na placu św. Piotra.

Z tego zaskoczenia, że papież pochodzi z Polski, wyrósł cały jego pontyfikat, głęboko nasączony polskością w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jan Paweł II przy każdej sposobności nawiązywał do swojej Ojczyzny oraz naszej kultury i historii. To było dla niego bardzo ważne, a przez to stawało się ważne również dla tych, którzy kultury polskiej nie znali.

Od samego początku Ojciec Święty dawał również żywe świadectwo swojej wiary. Widać było, że nie jest to przywódca Kościoła na wzór przywódców państw czy organizacji międzynarodowych. To był człowiek głębokiej wiary, którego pontyfikat niósł ze sobą świadomość, iż jest następcą św. Piotra i spoczywa na nim szczególna odpowiedzialność.

Ksiądz jako student Papieskiego Instytutu Biblijnego w Rzymie był naocznym świadkiem tamtych wydarzeń. Jaka atmosfera panowała wówczas w stolicy Włoch?

Wrzesień 1978 r. był bardzo radosny. Wprawdzie 6 sierpnia zmarł papież Paweł VI - to był czas wakacji, więc Rzymianie dopiero po powrocie z urlopów zdawali sobie sprawę, że miasto i świat są bez papieża - ale 26 sierpnia wybrano kardynała Albino Lucianiego, który przybrał imię Jana Pawła I. Właśnie tego dnia, w południe, przyjechałem do Rzymu i mogłem obserwować reakcję mieszkańców związaną z wyborem Ojca Świętego. To było dla mnie piękne i poruszające przeżycie. Pierwsze zetknięcie ze stolicą Włoch i z Watykanem - i od razu niezwykłe oraz bardzo owocne.

Kiedy 33 dni później ogłoszono wiadomość o śmierci Jana Pawła I, nastało przygnębienie. Zdano sobie sprawę, że to będzie rok trzech papieży.

Na początku października do Watykanu zaczęli znowu przyjeżdżać kardynałowie. Miałem szczęście mieszkać w Polskim Papieskim Instytucie Kościelnym przy via Pietro Cavallini, gdzie zawsze zatrzymywał się kardynał Stefan Wyszyński. Natomiast kardynał Karol Wojtyła zatrzymywał się nieco dalej od Watykanu - w Papieskim Kolegium Polskim przy Piazza Remuria.

W piątek 13 października 1978 r., czyli 3 dni przed konklawe, kard. Wojtyła przyjechał w odwiedziny do kard. Wyszyńskiego. Brałem udział we wspólnym obiedzie. Łącznie było na nim kilkanaście osób.

Jaki przebieg miało to spotkanie?

Pod koniec obiadu kard. Wyszyński wstał i zaczął mówić, jaki powinien być przyszły papież. Przypomniał, że Jan Paweł I po raz pierwszy w historii Kościoła przybrał imiona dwóch jego poprzedników: Jana XXIII (pontyfikat w latach 1958-1963) i Pawła VI (1963-1978). Zwrócił uwagę, że obaj byli papieżami Soboru Watykańskiego II, jako że jeden zwołał ten sobór, a drugi doprowadził go do końca. W tym kontekście wyraził myśl, że przyszłym papieżem będzie Jan Paweł II.

Oczywiście ksiądz prymas nie powiedział, że przyszły papież siedzi obok. Tylko że soborowa i posoborowa linia powinna być kontynuowana. Pamiętam, że kard. Wojtyła zwiesił głowę, wyciągnął pod stołem nogi i uważnie słuchał. Następnie obaj wstali i udali się do apartamentu kard. Wyszyńskiego na pierwszym piętrze Instytutu.

Co było dalej?

Kard. Wyszyńskiego widziałem po raz kolejny dopiero we wtorek, czyli nazajutrz po konklawe. Wyczuwalne było jego głębokie poruszenie, wynikające z obawy, czy nowy papież poradzi sobie w Rzymie, w Watykanie - w tym wirze kultur, języków i wierzeń z całego świata. Do niedzielnej mszy świętej intronizacyjnej, księdza prymasa często można było zobaczyć w kaplicy, gdzie wspomagał modlitwą Jana Pawła II. To było naprawdę bardzo poruszające.

Czy przed konklawe mówiono w kuluarach, że to właśnie kard. Karol Wojtyła zostanie papieżem?

Nigdy o tym nie słyszałem. Ale nie poruszałem się w sferach biskupów i kardynałów, więc nie wiem, jakie tam krążyły opinie.

Jak ksiądz profesor zapamiętał dzień 16 października 1978 r.?

Rano miałem wykłady z hebrajskiego i greckiego. Każdy z tych przedmiotów trwał godzinę, ale żeby przyswoić na bieżąco materiał, musiałem po południu uczyć się 2-3 godziny. Podczas nauki miałem włączone radio, które co jakiś czas pogłaśniałem, czekając na komunikat w sprawie konklawe. Późnym popołudniem komentator powiedział, że "chyba jest biały dym", za chwilę, że "dym jest czarny", a potem znowu, że "jednak biały". Za sprawą słonecznej pogody dym był słabo widoczny.

Zszedłem wtedy do sali, w której był telewizor. Dodajmy, że był na pilota - nie pamiętam, abym wcześniej widział taki telewizor w Polsce. Siedział przed nim ks. prałat Hieronim Goździewicz, sekretarz kard. Stefana Wyszyńskiego. Gdy się upewniliśmy, że papież został wybrany, powiedziałem księdzu prałatowi, że idę na plac św. Piotra, który był blisko, 10-15 minut na pieszo. Ale on odparł: "Nigdzie nie chodź, bo ja nie umiem wyłączyć telewizora!".

Zostałem więc z nim. Oczekiwaliśmy ze spokojem na ogłoszenie nowego papieża. Ksiądz Goździewicz wymieniał nazwiska trzech czy czterech włoskich kardynałów, którzy jego zdaniem mogli zostać wybrani. W pewnym momencie ukazał się kard. Pericle Felici, który wypowiedział formułę: "Habemus Papam!". I dalej: "Dominum Carlum, Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła".

Jaka była reakcja księdza Goździewicza?

Jego pierwsze słowa brzmiały: "O, to teraz Dziwisz daleko zajdzie!". To była jego pierwsza reakcja na pontyfikat (śmiech). Mówiłem o tym również kard. Dziwiszowi. Jak wiemy, ksiądz prałat się nie pomylił…

Po ogłoszeniu, że papieżem został kard. Wojtyła, udał się ksiądz na plac św. Piotra. Jaka atmosfera tam panowała?

Dostrzegłem ambiwalentną reakcję. Z jednej strony wśród zebranego tłumu dominowało zaskoczenie i zdziwienie, że papieżem jest Polacco. Z drugiej strony prawdziwa radość, że "Habemus Papam".

Wspominał ksiądz o kard. Stefanie Wyszyńskim. Przypomnijmy pamiętne słowa papieża, wypowiedziane właśnie do Prymasa Tysiąclecia: "Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża Polaka, gdyby nie było Twojej wiary, niecofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twojego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła. Gdyby nie było Jasnej Góry".

Te słowa są kluczem do pontyfikatu Jana Pawła II. Zostały wypowiedziane podczas audiencji dla Polaków, która odbyła się 23 października 1978 r. w watykańskiej Auli Pawła VI. Siedziałem w drugim rzędzie, więc z bliska mogłem obserwować Ojca Świętego i kard. Stefana Wyszyńskiego. Papież był bardzo poruszony. Widać było, że w tych słowach wyraził swoje emocje, uczucia, a jednocześnie wypowiedział najgłębszą prawdę.

Pontyfikat Jana Pawła II został bowiem przygotowany przez długie lata biskupiej i prymasowskiej posługi kard. Wyszyńskiego. Dobrze się stało, że papież na samym początku pontyfikatu mocno to podkreślił. Szkoda, że te słowa odchodzą w niepamięć i są pokryte kurzem. One łączą ze sobą te dwie postacie najnowszej historii Polski, a zarazem umożliwiają jej pełniejsze zrozumienie i opisanie.

Więź między prymasem Wyszyńskim i kardynałem Wojtyłą, później Janem Pawłem II, była wyjątkowa.

Tak, przed wyborem Jana Pawła II na Stolicę Piotrową często się spotykali i współpracowali podczas obrad Konferencji Episkopatu Polski. Dzieliła ich spora różnica wieku, bo 19 lat, więc to była różnica pokoleniowa, natomiast rozumieli się bardzo dobrze. Obaj mieli świadomość, że to, co wydarzyło się 16 października 1978 r., nie wzięło się znikąd, lecz było owocem cierpienia i ofiary, a także nauczania i działalności kard. Wyszyńskiego.

Jak Włosi w pierwszych miesiącach odbierali pontyfikat Jana Pawła II? Papież Polak od razu trafił do ich serc?

Włosi mają zupełnie inne usposobienie niż my. To są ludzie Południa, kultury śródziemnomorskiej, bardzo otwarci i życzliwi. W Rzymie i ogólnie w Italii nieustannie przebywają tysiące pielgrzymów i turystów, a więc dla Włochów straniero, czyli cudzoziemiec, to jest w pewnym sensie również i swój. Bardzo szybko jest akceptowany. Szczególnie dotyczy to duchownych, jako że w Rzymie istnieje wiele instytucji kościelnych i szkół wyższych, do których przybywają ludzie z całego świata. Zawsze tak było.

Gdy w sierpniu 1978 r. przyjechałem do Rzymu i przedstawiałem się jako Polacco, odpowiedź brzmiała: "Wyszyński!". Polska kojarzyła się głównie z prymasem Wyszyńskim. Z kolei 16 października, gdy już było wiadomo, że papieżem został Polak, na placu św. Piotra jedni pytali: "Wyszyński?", a drudzy prostowali: "Nie, Wojtyła!". W tamtym momencie kard. Wojtyła był zdecydowanie mniej znany niż Prymas Tysiąclecia. Został przyjęty z serdecznością, lecz i nieskrywaną ciekawością. Od początku ujmował swoim uśmiechem, życzliwością i spontanicznym wychodzeniem do ludzi.

To było jeszcze przed zamachem, więc nie było takich środków ostrożności, które wprowadzono po maju 1981 r. Dostęp do papieża był wtedy znacznie łatwiejszy. Ojciec Święty lgnął do ludzi, a ludzie do niego. To był bardzo radosny widok.

Zapewne do papieża próbowało się dostać wielu Polaków.

Jan Paweł II przyjmował bardzo wielu rodaków. To były przede wszystkim osoby z diecezji krakowskiej. Polacy zaczęli przybywać masowo. Przedtem w Rzymie nieczęsto można było spotkać Polaka. Ale od początku pontyfikatu Jana Pawła II to się radykalnie zmieniło. Nieraz miałem wrażenie, że przy Spiżowej Bramie w Watykanie wystarczyło powiedzieć "Polacco, Cracovia" i Gwardia Szwajcarska przepuszczała do papieża.

To się jednak zmieniło po 13 maja 1981 r. Tamtego dnia ksiądz również był w Rzymie.

Tego dnia też miałem wykłady w Papieskim Instytucie Biblijnym. To była środa, godziny popołudniowe. Było gorąco, więc siedzieliśmy rozleniwieni. W pewnym momencie do auli wbiegł ks. prof. Stanislas Lyonnet, słynny francuski biblista, wielki przyjaciel Polaków. Spojrzał na mnie i jeszcze jednego studenta z Polski (pozostali byli innej narodowości) i wręcz krzyknął: "Papieża wam zabili!".

Wykład został przerwany. Wróciłem na via Pietro Cavallini, a następnie poszedłem na plac św. Piotra. Panowało tam ogromne poruszenie. Ludzie klęczeli, modlili się, odmawiali różaniec. Tłum stawał się coraz większy. Napływały wiadomości podawane przez radio, przekazywane z ust do ust, że papież przeżył. Przebywa w klinice i jego stan jest ciężki, ale żyje i trzeba się modlić o powrót do zdrowia. Ludzie płakali. Stawiali też pytanie: Komu zależało na tym, żeby zabić papieża? Ogromne poruszenie trwało do późnych godzin wieczornych. To był bardzo trudny czas.

Dla nas, Polaków, dramaturgię potęgował fakt, że w tym samym czasie, w Warszawie, umierał prymas Wyszyński.

Zamach na życie Jana Pawła II był starannie obmyślany i przygotowany. Miał miejsce 13 maja, a ksiądz prymas zmarł 28 maja, czyli zaledwie 15 dni później. Gdybyśmy w tamtym momencie stracili obu tych wielkich Polaków, to nasza historia potoczyłaby się zupełnie innym torem. Tej świadomości niestety brakowało wtedy, ale brakuje również dzisiaj. Rzadko się o tym mówi, a szkoda, bo to też rzuca wiele światła na motywy tego zamachu. To był bardzo niebezpieczny, wręcz krytyczny moment naszej najnowszej historii.

Ksiądz profesor niejednokrotnie przypominał, że kula, wystrzelona przez zamachowca, była zatruta.

To była jedna z przyczyn późniejszych dolegliwości papieża, związanych nie tylko z obrażeniami zadanymi przez samą kulę, ale również przez truciznę. Turecki zamachowiec mieszkał stosunkowo niedaleko naszego Instytutu, a hotel, w którym się zatrzymał, nie różnił się od innych. Zamach został starannie zaplanowany.

Jak pontyfikat zmienił się po 13 maja 1981 r.?

Niewątpliwie był naznaczony cierpieniem papieża, który - patrząc z perspektywy czasu - tak naprawdę nigdy już nie powrócił do pełni zdrowia. Zapewne pozostała też w nim trauma, a do tego od lat 90. zmagał się z innymi postępującymi problemami zdrowotnymi. Nie jestem lekarzem i nie wiem, na ile one miały związek z zamachem, ale widać było, że odcisnął on swoje piętno. W moim odczuciu problemy zdrowotne miały związek z ranami, które wprawdzie się zagoiły, ale pozostawiły trwałe ślady.

Czy może jakieś konkretne słowa Ojca Świętego mają dla księdza szczególne znaczenie?

Cały czas wracam do początku. Podczas mszy świętej intronizacyjnej na placu św. Piotra rozległy się słowa: "Nie lękajcie się!". Papież zapożyczył je z Biblii. Po raz pierwszy wypowiedział je Mojżesz, potem wypowiadali prorocy, a następnie Jezus. To słowa, które wzywają do odważnego wyznawania swojej wiary. Do tego, aby dawać wiarygodne świadectwo Bogu, otworzyć się na Niego i nie odstępować od Boga na fali ateizacji, relatywizacji i subiektywizmu.

Już wtedy te słowa wielu ludziom się nie podobały, bo zapowiadały wolę wprowadzania na świecie porządku, który opiera się na wartościach. Jan Paweł II skoncentrował się na solidnym budowaniu Europy i świata na glebie wartości chrześcijańskich. Wartości, które są głęboko zakorzenione w starszej od chrześcijaństwa kulturze biblijnego Izraela, a także w kulturze greckiej i rzymskiej. Papież do tego dziedzictwa stale nawiązywał, wznosząc w oparciu o niego solidny gmach Kościoła.

Jakie znaczenie miał fakt, że jego bliskim współpracownikiem - jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary - był kard. Joseph Ratzinger, jeden z największych teologów naszych czasów, późniejszy papież Benedykt XVI?

Kard. Ratzinger nadał ton temu pontyfikatowi od strony teologicznej. Jan Paweł II był przede wszystkim duszpasterzem. Jego wiedza teologiczna nie była tak rozległa i głęboka, jak wiedza kard. Ratzingera, który miał doskonałe przygotowanie w tej dziedzinie.

Wielkość Jana Pawła II polega na tym, że znając kard. Ratzingera, sprowadził go z Niemiec do Watykanu. Wszystkie najważniejsze teologiczne wypowiedzi papieskie "przechodziły" przez kard. Ratzingera, który dbał, aby były poprawne i wiarygodne. Towarzyszył on papieżowi niczym jego Anioł Stróż.

Ważną część pontyfikatu stanowiły pielgrzymki zagraniczne. Między innymi do Ziemi Świętej. Zdaniem niektórych komentatorów była to najważniejsza podróż papieska.

Na pewno była ważna i bardzo nagłośniona przez środki masowego przekazu. Ale tak naprawdę każda ze 104 pielgrzymek Jana Pawła II była tak samo ważna. Niemniej znowu wróciłbym do początku pontyfikatu, zwracając uwagę na pierwszą pielgrzymkę - na Dominikanę i do Meksyku, która została zaplanowana jeszcze w czasie pontyfikatu Pawła VI.

Jan Paweł II podjął się tego wyzwania. To była trudna podróż. Wprawdzie w Meksyku ogromną większość społeczeństwa stanowią katolicy, ale wśród władz proporcje są zupełnie inne. Niemałe wpływy ma tam masoneria. Ta pielgrzymka nadała ton całemu pontyfikatowi. Odbyła się daleko od Rzymu, na kontynencie, który Jan Paweł II stosunkowo mało znał.

Jak papież został wówczas przyjęty?

Niezwykle serdecznie. Spotkał się z ogromnym entuzjazmem. Kiedy powrócił z tej podróży, było już wiadomo, że jego pontyfikat będzie przebiegał pod znakiem pielgrzymowania.

Podczas pielgrzymek uwagę zwracały gesty papieża, chociażby całowanie ziemi.

Jan Paweł II podjął gest Pawła VI, który nie podróżował tak często jak papież Polak, ale całując ziemię kraju, do którego przybył, wyrażał dla niej szacunek, a tym samym również dla zamieszkujących ją ludzi i dla kultury, z którą się spotykał.

Ksiądz profesor zebrał ogromną kolekcję znaczków pocztowych, związanych z Janem Pawłem II, m.in. właśnie z jego pielgrzymowaniem.

Kolekcja obejmuje wszystkie znaczki, które ukazały się na całym świecie od początku pontyfikatu Ojca Świętego do końca 2015 r. Zbiór, który liczy kilka tysięcy znaczków, został udokumentowany w dwutomowym albumie, wydanym przez krakowskie wydawnictwo Biały Kruk: "Święty Jan Paweł II na znaczkach pocztowych świata". Pierwszy tom obejmuje lata 1978-2005, a drugi lata 2005-2015, czyli znaczki, które ukazały się po śmierci papieża, a także z okazji jego beatyfikacji i kanonizacji. Objętość kolekcji daje obraz, jakie było oddziaływanie i recepcja pontyfikatu Jana Pawła II w świecie.

O śmierci Jana Pawła II dowiedział się ksiądz podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej. Jakie dokładnie okoliczności temu towarzyszyły?

2 kwietnia 2005 r. przebywałem na Synaju. We wtorek po Wielkanocy wyjechałem wraz z polskimi księżmi, którzy wtedy studiowali w Rzymie, na pielgrzymkę do Egiptu i Ziemi Świętej. Wiedzieliśmy, że stan zdrowia papieża jest ciężki, ale jednocześnie krążyły opinie, że Ojciec Święty po prostu gorzej się czuje i latem na pewno uda się na zaplanowaną pielgrzymkę do Niemiec.

W takiej atmosferze przylecieliśmy do Egiptu. W Kairze udaliśmy się na mszę świętą u tamtejszych sióstr zakonnych, które wiedziały, że stan zdrowia papieża jest bardzo ciężki. Zwiedziliśmy Kair, a następnie udaliśmy się na Synaj, gdzie dojechaliśmy w piątek, 1 kwietnia. Nie było tam zasięgu dla telefonów komórkowych, więc nie wiedzieliśmy, jak wygląda sytuacja. W nocy z piątku na sobotę weszliśmy na Górę Mojżesza. Dopiero nazajutrz rano, 3 kwietnia, gdy byliśmy w drodze do Izraela, nad Morzem Czerwonym pojawił się zasięg. Nagle rozdzwoniły się telefony i przyszły zaległe esemesy z wieściami, że papież nie żyje.

Na granicy żołnierka izraelska, która sprawdzała paszporty, zorientowała się, że jesteśmy Polakami. Widząc, że przeżywamy śmierć Jana Pawła II, bardzo szybko nas odprawiła. Podarowała mi jednodniówkę wydaną w Izraelu ze zdjęciem Ojca Świętego i tytułem na pierwszej stronie: "AFIFIOR MET" ("Papież umarł").

Jak przebiegała dalsza część pielgrzymki?

W żałobie i na modlitwie oraz w duchu przygotowań do pogrzebu. W dniu pogrzebu - to był nasz przedostatni dzień w Ziemi Świętej - byliśmy w Tyberiadzie, w hotelu Eden. Jego żydowski właściciel, którego rodzina pochodziła z Małopolski, specjalnie dla nas sprowadził duży ekran, abyśmy mogli obejrzeć transmisję z pogrzebu Jana Pawła II.

W międzyczasie, gdy trumna była w drodze z placu św. Piotra do Bazyliki Watykańskiej, udaliśmy się podstawionym autokarem nad Jezioro Galilejskie, w miejsce powołania św. Piotra. Kiedy trumnę z ciałem Ojca Świętego składano do grobu, modliliśmy się w tym wyjątkowym miejscu za Niego, tam, gdzie urząd papieża ma swój początek. Było nas ponad 40 i była to jedyna grupa. Nazajutrz przylecieliśmy do Rzymu. Ale to już był inny Rzym.

- rozmawiał Łukasz Lubański

***

Ks. Waldemar Chrostowski (1951) jest wybitnym teologiem i biblistą, profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. W latach 1998-2003 był wiceprzewodniczącym Sekcji Biblijnej przy Konferencji Episkopatu Polski, a w latach 2003-2013 pierwszym przewodniczącym Stowarzyszenia Biblistów Polskich. Jest zaangażowany w dialog katolicko-żydowski; był założycielem, a w latach 1991-1998 pełnił funkcję współprzewodniczącego Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Laureat watykańskiej Nagrody Ratzingera (2014).

Czytaj także:

Polecane

Wróć do strony głównej