"Mieliśmy do czynienia z dużą luką legislacyjną". Szef BBN o rakiecie znalezionej pod Bydgoszczą
Szef BBN Jacek Siewiera odnosząc się do sytuacji z grudnia 2022 roku, kiedy rosyjska rakieta wleciała w naszą przestrzeń powietrzną, wskazuje, że przepisy nie regulowały czy odpowiedzialność za podejmowanie decyzji o przechwyceniu i ew. strąceniu obiektu, spoczywa na ministrze obrony narodowej czy dowódcy operacyjnym.
2024-03-21, 22:43
Tomczyk w czwartek w Sejmie przypomniał, że 16 grudnia 2022 r. w miejscowości Zamość obok Bydgoszczy spadła rosyjska rakieta. - O tym fakcie, oficjalnie dowiedzieliśmy się na konferencji ministra Błaszczaka 11 maja 2023 r. Minister sugerował w trakcie konferencji, że o tym fakcie nic nie wiedział i dopiero w kwietniu, kiedy obiekt został znaleziony przez przypadkową osobę, poinformowano o tym prezydenta Andrzeja Dudę i premiera Mateusza Morawieckiego - powiedział.
Rakieta pod Bydgoszczą
Siewiera w TVP Info ocenił, że z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa kluczowym jest, co wtedy można było zrobić lepiej, dlatego, jak mówił "Zwierzchnik Sił Zbrojnych w momencie ujawnienia tej sytuacji podszedł z bardzo dużą rezerwą do kwestii odwołań (dowódców) i insynuacji na ich temat".
Pytany, kiedy prezydent dowiedział się o incydencie z rakietą, odpowiedział, że "prezydent znał okoliczności tego zdarzenia po ujawnieniu samej rakiety". - Został poinformowany, ja pamiętam ten moment jak dziś, bo wykonywałem telefon na pokład samolotu prezydenckiego. To było w maju, w dniu, kiedy zostały znalezione szczątki rakiety, to były późne godziny wieczorne, prezydent był w locie powrotnym z Mongolii, gdzieś nad Kazachstanem, na pokładzie samolotu został poinformowany w ciągu pół godziny mniej więcej od powzięcia informacji przez BBN - relacjonował szef BBN.
Jak poinformował, "do tego czasu Zwierzchnik Sił Zbrojnych nie był informowany o incydencie". Jego zdaniem, "pierwsze zło, jakie miało miejsce to kwestia natychmiastowego osądu i oceny działalności żołnierzy i wojska".
REKLAMA
Na uwagę, że nie było wiadomo, kto mówi prawdę, czy szef MON twierdząc, że nie wiedział o incydencie czy Dowództwo Operacyjne, które mówiło, że od razu go poinformowało, Siewiera odparł, że minister Błaszczak i wiceminister Tomczyk nie użyli nigdy sformułowania, że minister Błaszczak został powiadomiony o rakiecie. - To bardzo istotne rozgraniczenie (...) bardzo istotnym aspektem jest to, o czym był informowany minister obrony narodowej - dodał.
Według Jacka Siewiery "był informowany, co podał też wiceminister Tomczyk, o incydencie naruszenia przestrzeni powietrznej przez niezidentyfikowany obiekt". Dodał, że minister obrony narodowej "o rakiecie sensu stricto został poinformowany dopiero w chwili znalezienia szczątków". - Bo nie doszło w trakcie manewrów pary dyżurnej samolotów, które wykonywały patrolowanie i śmigłowca, który został skierowany w to miejsce, do przechwycenia w trakcie lotu, czyli identyfikacji wizualnej - wyjaśnił.
Szef BBN o dużej luce legislacyjnej
Pytany czy między 16 grudnia a kwietniem, kiedy szczątki rakiety zostały znalezione, MON nie szukał tego obiektu, Siewiera wyjaśnił, że "to kolejny aspekt deficytu aktywności i niedoskonałości systemu". - Nie były to tylko kwestie decyzji administracyjnych, politycznych czy dowódczych. W tamtym czasie mieliśmy do czynienia z dużą luką legislacyjną dot. również tego, na kim jednoznacznie spoczywa odpowiedzialność, czy na dowódcy operacyjnym za podejmowanie decyzji o przechwyceniu i ewentualnym strąceniu obiektu, czy na ministrze obrony narodowej. Przepisy tego nie regulowały - tłumaczył.
Siewiera odniósł się do pytania, czy informacje, które podaje Tomczyk opinii publicznej świadczą na korzyść ministra obrony narodowej czy dowódców. - Najdokładniejszą analizę o jakiej wiem, aczkolwiek nie znam jej w 100 proc. przedstawia w niejawnych dokumentach Najwyższa Izba Kontroli - powiedział.
REKLAMA
W ocenie szefa BBN minister Błaszczak powołując się na ten raport i twierdząc, że zdejmuje on odpowiedzialność z niego, ma rację. Ale rację ma też, jak tłumaczył Siewiera, wojsko i minister Tomczyk, który wskazuje, że szef MON posiadał wiedzę o prawdopodobnym naruszeniu, o zmierzających rakietach, o sygnaturze i o odbiciu radarowym na stacjach radiolokacyjnych, posiadał wiedzę, która wystarczała do wszczęcia pewnych czynności i poinformowania o wysokim prawdopodobieństwie Zwierzchnika Sił Zbrojnych.
- Polscy żołnierze dostaną nowe wyposażenie. Sztab Generalny ogłosił akcję "Szpej"
- Będą nowe przepisy dot. obrony cywilnej. Szef MON podał szczegóły
- Duże wydatki na armię. Poseł PSL: pokazują, że koalicja rządząca chce poprawiać obronność Polski
Siewiera ocenił, że "z tego właśnie względu stało się szczególnie źle, że w tak pochopnym trybie sprawa ujrzała światło dzienne i że oczekiwano politycznej dymisji najważniejszych dowódców". - Z tego względu Zwierzchnik Sił Zbrojnych udał się w tamtym czasie na nieplanowaną wizytę i bezpośrednią rozmowę z szefem sztabu generalnego i dowódcą operacyjnym, by pewne kwestie wyjaśnić i zasięgnąć informacji nieopartej jedynie o emocjonalny czy pochopny osąd i przede wszystkim po to, żeby żołnierz miał świadomość, że Zwierzchnik Sił Zbrojnych stanie za nim - podkreślił.
Zdaniem Siewiery, "ta sytuacja wystawiała system na test, a nie można pojedynczego żołnierza obarczyć winą za dysfunkcję systemową, do której państwo się później przyznało, modyfikując przepisy w zakresie obiektu Renegade".
REKLAMA
PAP/jb
REKLAMA