Bezpieczeństwo na drogach. Powinien powstać nowy przedmiot szkolny?

- Mandat jest funkcją złamania prawa, to już jest za późno. Pomóc może tylko edukacja od najmłodszych lat. Od pierwszych klas szkoły podstawowej powinno zostać wprowadzone wychowanie komunikacyjne - przekonuje w rozmowie z PolskimRadiem24.pl Maciej Wisławski, utytułowany pilot rajdowy i instruktor bezpiecznej jazdy.

Łukasz Lubański

Łukasz Lubański

2025-01-18, 12:10

Bezpieczeństwo na drogach. Powinien powstać nowy przedmiot szkolny?
Miejsce wypadku. Foto: PAP/Darek Delmanowicz

Plaga piratów drogowych i ludzkie dramaty

Nowy rok na polskich drogach rozpoczął się od serii groźnych wypadków. Głośnym echem odbiły się "wyczyny" kierowców bez prawa jazdy. W czwartek jeden z nich - 33-letni kierowca busa - pod Garwolinem stracił panowanie nad pojazdem, zatrzymując się - niemalże pionowo - w rowie. Kilka dni temu 22-latek omal nie wysadził w powietrze stacji benzynowej w Krakowie - jadąc za szybko, w trudnych warunkach, do tego na letnich oponach, wjechał w dystrybutor LPG, doprowadzając do wycieku gazu.

Blisko 70 proc. Polaków, jak wynika z badań pracowni IBRIS, domaga się surowszych kar dla piratów drogowych, którzy systematycznie łamią przepisy, w tym - dla kierujących bez uprawnień.

W ostatnich dniach nie obyło się bez tragedii. Tu znowu - niechlubną rolę odegrali kierowcy z zakazem prowadzenia pojazdów. 6 stycznia w Grodzisku Mazowieckim 18-latka została potrącona na pasach przez kierowcę toyoty. Młoda kobieta w stanie ciężkim trafiła do szpitala, gdzie walczy o życie. A dwa dni wcześniej, na stołecznej Woli, na przejściu dla pieszych, kurier Andrzej K. śmiertelnie potrącił busem 14-letniego chłopca.

Chciałoby się powiedzieć "Nowy rok, nowe nadzieje" - trudno jednak o optymizm. Każdego dnia, śledząc kroniki policyjne, słowo "brawura" można odmieniać przez wszystkie przypadki. - Każdy wypadek, w którym ktoś ginie czy zostaje ranny, jest dramatem. Łamie życie nie tylko uczestnikom zdarzenia, ale też ich bliskim - zwraca uwagę Maciej Wisławski.

REKLAMA

Wysokie koszty społeczne wypadków

Zdarzenia drogowe to jednak nie tylko (choć przede wszystkim) osobiste dramaty tysięcy ludzi i wylane łzy, ale też ogromne obciążenia dla budżetu państwa. - O tym niemal się nie mówi. Tymczasem koszty zdarzeń na drogach wynoszą każdego roku dziesiątki miliardów złotych! To jest duża część naszego budżetu - zauważa Wisławski.

W 2023 r. (nie ma jeszcze danych za 2024 r.) wypadki i kolizje kosztowały społeczeństwo nieco ponad 30 miliardów złotych. A w 2022 r. jeszcze więcej, bo po 52 miliardy - wyliczyła Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.

Statystyki lepsze, ale "wciąż nieakceptowalne"

Na przestrzeni lat liczba wypadków systematycznie się zmniejsza, jednak dane wciąż są niepokojące. - Bezpieczeństwo pomału się poprawia, natomiast nie zależy ono wyłącznie od działań policji, lecz - przede wszystkim - od kierowców - mówi PolskiemuRadiu24.pl nadkomisarz Robert Opas z Biura Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji. Oto garść statystyk za 2024 rok:

  • 21,5 tys. wypadków, w których zginęło 1881 osób, a 21,5 tys. zostało rannych;
  • 91300 zatrzymanych pijanych kierowców;
  • 26155 udokumentowanych przekroczeń prędkości powyżej 50 km/h.

Trzeba przyznać, że w ciągu 10-15 lat statystyki znacząco się poprawiły. - Statystyki wypadków warto analizować w dłuższej perspektywie czasowej. Wyraźnie widoczny jest trend zniżkowy, oznaczający znaczną poprawę bezpieczeństwa na drogach. Jeszcze w 2012 r. mówiliśmy o 3571 ofiarach śmiertelnych wypadków drogowych. Tak więc w dłuższej perspektywie jest to spadek o 47 proc. - mówi nadkom. Robert Opas, wskazując, że "ostatnie trzy lata, jeśli chodzi o statystyki, były najlepsze w całej historii istnienia policji ruchu drogowego". - Ale wciąż nie są dla nas akceptowalne - podkreśla policjant.

REKLAMA

Na podwójnym gazie. "To jest silniejsze od respektu dla prawa"

Wciąż zmorą na polskich drogach są pijani kierowcy. W środę w Makowie Mazowieckim niemal ułańską szarżą popisał się kierowca ciężarowego mana, którym przewoził mleko. 33-latek (miał we krwi 0,5 promila) najpierw staranował tył skody, po czym wjechał do rowu.

Tym razem szczęśliwie nikt nie ucierpiał. Tragedie z udziałem nietrzeźwych kierujących są jednak codziennością. Na początku stycznia w wypadku w Roszczycach pod Lęborkiem zginęła 17-latka, pasażerka volkswagena, za kierownicą którego zasiadał pijany 21-letni Tomasz L. Tego typu informacje drogówki można mnożyć. Także pod wpływem (ok. 2 promile) był wspomniany Andrzej K., sprawca śmiertelnego potrącenia 14-latka na Woli.

Wypadków śmiertelnych z udziałem nietrzeźwych kierowców jest coraz mniej - być może na wyobraźnię niektórych podziałało wprowadzenie przepisu o konfiskacie samochodu - niemniej wciąż jest to kropla w morzu.

- Widać światełko w tunelu. W 2024r. policja obsługiwała 1201 wypadków z udziałem nietrzeźwych kierujących. To o 130 mniej niż w 2023 r. (spadek o prawie 10 proc.) Odnotowaliśmy 151 ofiar śmiertelnych (spadek o 71, czyli o prawie 30 proc.) - wskazuje nadkom. Robert Opas. Jak zostało wspomniane, w 2024 r. zatrzymano 91300 nietrzeźwych kierowców - to także mniej niż w poprzednich latach. Wciąż jest jednak duże pole do poprawy. Nadkomisarz zauważa, że kontrola trzeźwości kierujących jest jedną z podstawowych czynności policjantów ruchu drogowego. W 2024 r. wykonali oni ponad 16 mln badań - relacjonuje nadkom. Opas.

REKLAMA

Zobacz też:

- Liczba zabitych i rannych spada, ale powinniśmy dążyć do tego, aby była bliska zeru. Tak jak w krajach skandynawskich. Niemniej w Polsce są inne realia. W Skandynawii wsiadanie za kierownicę po alkoholu jest nie do pomyślenia - opowiada PolskiemuRadiu24.pl Romuald Chałas, prezes Automobilklubu Polski, były kierowca rajdowy.

Ekspert podkreśla, że nie rozumie, jak można pod wpływem wsiadać za kierownicę. - Jeśli kogoś stać na samochód, na paliwo, to stać go też na taksówkę - zaznacza.

 pijanego kierowcę przyrównał do człowieka z karabinem, "który strzela dookoła z wysokim prawdopodobieństwem, że kogoś trafi". Jego zdaniem jazda po alkoholu powinna być surowiej karana.

Inaczej widzi to Maciej Wisławski. - Mnóstwo ludzi jest uzależnionych od alkoholu. W ich przypadku kary czy edukacja nie pomogą - konieczność wypicia dwóch małpek czy kilku drinków jest tu silniejsza od respektu dla prawa - ocenia, rozważając, że może pewnym rozwiązaniem dla takich kierowców byłoby kierowanie ich na leczenie.

REKLAMA

Przejścia dla pieszych. "Nie spojrzą w lewo ani w prawo"

W 2024 r. odnotowano mniej zdarzeń na przejściach dla pieszych. - Patrząc na suche fakty, piesi byli zdecydowanie bardziej bezpieczni niż w poprzednich latach - zaznacza nadkom. Robert Opas. Można powiedzieć, że przepis o pierwszeństwie pieszych na pasach jest skuteczny.

- Przepis sam w sobie poprawi bezpieczeństwo, o ile będziemy się do niego stosować - kontynuuje policjant - a dotyczy on, przypominam, pieszych, którzy nie tylko znajdują się na przejściu, ale też tych, którzy na nie wchodzą. Kierowca musi mieć świadomość, że pieszy zbliżający się do przejścia najprawdopodobniej za chwile się na nim znajdzie. Przepisy wyraźnie mówią o obowiązku obserwacji przejścia dla pieszych - podkreśla.

Nadkomisarz dodaje, że niezależnie od obowiązującego przepisu, piesi powinni wykazywać się rozwagą. - Co z tego, że pieszy ma pierwszeństwo, jeśli kierowca, który się do niego zbliża, np. zasłabnie albo jeśli w jego pojeździe nastąpi usterka układu hamulcowego? Takie okoliczności trzeba wziąć pod uwagę - zaznacza nadkom. Robert Opas.

Zobacz też:

- Zdarza się, że piesi wchodzą na pasy ze słuchawkami w uszach, z telefonem pod nosem, nie spojrzą w lewo ani w prawo. Na zasadzie: "Wchodzę, więc mam pierwszeństwo". Powinni wziąć jednak pod uwagę, że samochód waży (przykładowo) 1,5 tony i jego droga hamowania jest znacznie dłuższa niż w przypadku pieszego - dopowiada Romuald Chałas.

REKLAMA

Inną kwestią, jak podkreśla, jest zachowanie kierowców na przejściach dla pieszych, które bywa naganne. - Zdarzają się manewry wyprzedzania na pasach. Kierowca zauważa pieszego, zaczyna hamować. Drugi kierowca, który jedzie z tyłu, zaczyna wyprzedzać; uznaje, że nie zdąży zatrzymać się przed pieszym, więc jedzie dalej - relacjonuje prezes Automobilklubu Polski, nadmieniając, że osobiście "może razy czy dwa" widział, aby policja stała za pasami, obserwując zachowanie kierowców.

Kultura jazdy coraz wyższa, ale daleko nam do Szwedów

Niewątpliwie kultura jazdy w Polsce z biegiem lat się poprawia. Przychodzi to jednak z mozołem. Weźmy za przykład tzw. jazdę na suwak, która - przypomnijmy - została uregulowana przepisami, jako że kierowcy niechętnie wpuszczali pojazdy z kończącego się pasa.

- Dawniej nagminnie zdarzało się, że ktoś jechał żukiem, lewym pasem 50 km/h - wskazuje na inny przykład Romuald Chałas. Coraz więcej kierowców ma świadomość, jakie jest zastosowanie lewego pasa. - Jeżdżą coraz kulturalniej. Oczywiście nie wszyscy, bo wciąż są tacy, którzy jeżdżą "po swojemu", niekoniecznie zgodnie z przepisami - podkreśla prezes Automobilklubu Polskie, wskazując na jedną z podstawowych zasad: "Jedź jak najbliżej prawej strony".

Dodaje, że wyraźna poprawa widoczna jest w miastach, gdzie kierowcy coraz chętniej umożliwiają włączenie się do ruchu innym pojazdom (np. z dróg podporządkowanych), co kiedyś było bardzo rzadko spotykane.

REKLAMA

Zobacz też:

Pod względem kultury na drogach, Polska wciąż jednak odstaje od krajów z zachodu czy północy Europy. - W Szwecji, jeśli przekroczyłbym prędkość 5-10 km/h albo wyprzedzał w niedozwolonym miejscu, obywatele od razu poinformowaliby policję. Zostałbym szybko zatrzymany. Nawet jeżeli Szwedzi narzekają na przepisy, to wychodzą z założenia, że skoro one już są, to należy ich przestrzegać. Polakom z kolei przyświeca myśl: "Skoro jest przepis, to należy go obejść".

Chałas: potrzebne są zmiany w kształceniu

Eksperci wskazują, że wiele do życzenia pozostawia system kształcenia kierowców. W ocenie Romualda Chałasa akcenty podczas kursu są nieodpowiednio rozłożone, a do tego "instruktor pilnuje, by kursant nie przekraczał 50 km/h, bo »przez prędkość obleje egzamin«". - Zdarza się, że taka osoba jeździ przez cały kurs 50 km/h, nie wyjeżdżając np. na drogę szybkiego ruchu. A przecież samochód inaczej się prowadzi przy 100 km/h niż przy 50 km/h. 5-6 godzin z 30 godzin kursu, powinno się przeznaczyć na jazdę po drodze szybkiego ruchu - uważa były rajdowiec.

Zobacz też:

Kolejna sprawa: wciąż wielu kierowców - zwłaszcza młodych, niedoświadczonych - nie zdaje sobie sprawy, jak pojazd zachowuje się w różnych warunkach. Stąd nie zdejmują nogi z gazu przy niesprzyjającej pogodzie.

- Powinien zostać wprowadzony przepis, który jest gotowy od dawna. Mówi o tym, że kierowca po 3-6 miesiącach od odebrania prawa jazdy, powinien udać się na szkolenie umiejętności w warunkach ekstremalnych. Może podczas 2 godzin nie nauczy się wychodzenia z poślizgu. Ale do jego świadomości dotrze, że w trudnych warunkach lepiej zwolnić - będzie pamiętał, jak "sponiewierało" go na płycie poślizgowej - podkreśla Romuald Chałas.

REKLAMA

Wisławski: pomóc może tylko edukacja

Zdaniem Macieja Wisławskiego kluczowa jest edukacja dzieci i młodzieży, aby uświadamiać od najmłodszych lat. - Mandaty nie pomogą, choćbyśmy zaostrzali kary. Mandat jest funkcją błędu, złamania prawa, to już jest za późno - zaznacza były rajdowiec.

Czytaj także:

- Trzeba wprowadzić wychowanie komunikacyjne do szkół, od pierwszych klas podstawówki. Zwłaszcza że już małe dzieci jeżdżą na hulajnogach, młodzież na hulajnogach elektrycznych; infrastruktura drogowa jest niesamowicie nasycona. Poziom wiedzy uczestników ruchu, nawet pieszych, jest niski. A liczba ofiar wypadków nadal bardzo wysoka. Pomóc może tylko edukacja świadomego uczestniczenia w ruchu drogowym - przekonuje Wisławski. I dodaje, że jeżeli w szkołach jest miejsce na "edukację zdrowotną", to dlaczego miałoby go nie być - pyta retorycznie - dla "edukacji komunikacyjnej"?

Źródło: PolskieRadio24.pl/Łukasz Lubański

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej