Chaos w Leeds. Tłum atakował policję, podpalono autobus
Dramatyczne sceny rozegrały się na przedmieściach angielskiego Leeds. W mieście wybuchły rozruchy, przewracano radiowozy, atakowano policjantów, podpalono nawet autobus. Wszystkiemu winien "źle zinterpretowany incydent rodzinny" - tłumaczą władze miasta.
2024-07-19, 14:25
Policja hrabstwa West Yorkshire w Anglii została wezwana w czwartek po południu do "zamieszania" z udziałem "pracowników służb i dzieci", do jakiego doszło w dzielnicy Harehills na przedmieściach Leeds.
Wobec gęstniejącego wokół miejsca interwencji tłumu, zdecydowano, że lepiej zabrać nieletnich w bezpieczne miejsce - wynika z komunikatu służb.
Radiowozy obrzucone kamieniami, podpalony autobus
Na jednym z nagrań dostępnych w sieci widać policjanta wyprowadzającego z domu kilkuletnie dziecko. "The Sun" poinformował, że dzieci zostały odebrane rodzicom i umieszczone w ośrodku opiekuńczym. Wkrótce potem w stronę mundurowych poleciały kamienie i inne przedmioty - relacjonują mieszkańcy.
Na niektórych filmach zamieszczonych w internecie widać nawet płonący piętrowy autobus. To pojazd należący do firmy First Bus. Jej przedstawiciele zapewnili, że ani kierowcy, ani pasażerom, nic się nie stało.
REKLAMA
Na nagraniach można także dostrzec mężczyzn rzucających dziecięcymi hulajnogami i innymi przedmiotami w szyby radiowozów. Zarejestrowano też policyjne auto przewrócone na bok.
Relacja świadka zamieszek
- Atakowano policyjne samochody, rzucano w nie przedmiotami, wszystkim, co dało się podnieść - kamieniami z ogródków, śmieciami, napojami - mówi farmaceutka z pobliskiej apteki Riesa. - Słyszałam krzyki i skandowanie jakby tysiąca osób - relacjonowała kobieta cytowana przez news.sky.com.
- Wyglądając przez okno, widziałam ludzi atakujących samochody, które stały właśnie na światłach - opowiadała. Jak dodała, w pewnym momencie nad miastem wzniósł się słup gęstego, czarnego dymu. Jak powiedziała farmaceutka, jej mąż widział, jak awanturnicy wyciągali kosze na śmieci z posesji, rzucali na środek jezdni i podpalali.
Zbyt niebezpiecznie, by działać. Służby nie mogły interweniować przez wściekły tłum
Przybyłe na miejsce służby porządkowe nie mogły podjąć interwencji. - Oceniając ryzyko sytuacji, stwierdziliśmy, że gaszenie pożarów byłoby zbyt niebezpieczne - oświadczyła straż pożarna. Jednocześnie podkreślono, że w razie zagrożenia życia lub domostw funkcjonariusze interweniowaliby.
REKLAMA
Czytaj także:
- Chaos w Kenii. Parlament stanął w ogniu, są ofiary śmiertelne
- Euro 2024. Szykowali się do ataku. Policja zapobiegła poważnym zamieszkom
- Porachunki migrantów. Krwawa bitwa w Fatimie przy sanktuarium
Zamieszki wyciągnęły z domów na ulice ludzi zainteresowanych widowiskiem. Niektórzy byli agresywni i wzmagali chaos - zauważają brytyjskie media. Dlatego też, kiedy okazało się, że awanturnicy mają przewagę liczebną nad policją, mundurowi wycofali się i czekali na posiłki.
Sytuację pomogły opanować dopiero specjalne oddziały szkolone w opanowywaniu ulicznych rozruchów. Wcześniej, służbom porządkowym nie pozwolono zbliżyć się na mniej niż milę (ca. 1,6 km) do centrum zamieszek.
Radny próbuje uspokoić tłum
Uwadze "The Independent" nie uszło zachowanie jednego z deputowanych do rady miasta z ramienia Partii Zielonych, Mothina Aliego, który - tu cytat z komunikatu partii - "próbował rozładować sytuację" i namawiał do deeskalacji. - To był absolutny chaos. Próbowaliśmy dać policji schronienie, pełnić dla niej rolę ludzkich tarcz, bo oni tam byli bez hełmów, bez tarcz, obrzucani cegłami i butelkami, więc staraliśmy się uspokoić ludzi i działać jak bariera ochronna - relacjonował potem radny na konferencji prasowej.
Przyznał też, że ma nadzieję na aresztowania sprawców zamieszek. - Byli ludzie, którzy byli wściekli, ale byli też tacy, którzy chcieli sprawić kłopoty. Uzasadniony gniew jest właściwy, ale atakowanie autobusu, w którym podróżują niewinni ludzie, już nie - akcentował.
REKLAMA
Zamieszki w Leeds. "Winne nieporozumienie"
Władze miasta jako przyczynę wskazują reakcję na działania policji. - Miał miejsce incydent rodzinny, w którym uczestniczyła policja i nasi urzędnicy, co wzbudziło zaniepokojenie lokalnej społeczności i wydawało się, że wywołało niepokój grup ludzi - powiedział przewodniczący rady miasta Tom Riordan w programie BBC 4 "Today".
- Nie mogę wchodzić w żadne szczegóły. To był incydent rodzinny i jak zawsze w Leeds mamy znakomicie ocenione służby… powiedziałbym, że prawdopodobnie był to incydent, który prawdopodobnie został źle zinterpretowany - dodał.
Władze chcą karać winnych, apelują do mieszkańców
Na wydarzenia w Leeds zareagowały władze centralne. Sekretarz spraw wewnętrznych Yvette Cooper zapowiedział wyciągnięcie konsekwencji wobec awanturników. - Osoby odpowiedzialne muszą stawić czoła prawu z całą mocą, a policja w West Yorkshire ma moje wsparcie w ściganiu sprawców i podejmowaniu przeciwko nim możliwie najsurowszych działań - mówiła.
"Apeluje się do mieszkańców, aby nie spekulowali na temat potencjalnych przyczyn czwartkowych zamieszek w Harehills. Policja jest świadoma fałszywych plotek i błędnych doniesień wskazujących osoby odpowiedzialne" - podkreślono w apelu West Yorkshire Police.
REKLAMA
thesun.co.uk, independent.co.uk. news.sky.com, X, bbc.com/ mbl/wmkor
REKLAMA