Trzęsienie ziemi w Nepalu. "Politycy i urzędnicy nagle zniknęli z naszej wioski"

Po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło wioskę Prapcia we wschodnim Nepalu, mieszkańcy nie czekają na pomoc urzędników i polityków. Grupa młodzieży pomaga przy budowie schronień przed deszczem, zdobywa deficytowy w Nepalu brezent i planuje odbudowę szkoły.

2015-05-24, 09:55

Trzęsienie ziemi w Nepalu. "Politycy i urzędnicy nagle zniknęli z naszej wioski"

- A dlaczego na kogoś mielibyśmy czekać? Zresztą kto by tutaj dotarł? - Kush Phuyal jest mocno zdziwiony pytaniem o pomoc rządu. Wioska Prapcia w dystrykcie Okhaldhunga we wschodnim Nepalu leży daleko w górze rzeki Molung. W okolicy nie ma praktycznie płaskiego terenu, dlatego domostwa oblepiają strome zbocza doliny.

- Tutaj zostawiliśmy nasz sprzęt, gdy sprzątaliśmy szkołę po trzęsieniu ziemi - Kush wskazuje na żółte budowlane kaski leżące na stole w pokoju dla nauczycieli w szkole podstawowej w Prapci.

Ściana nośna między pokojem nauczycielskim i szkolną salą ledwo się trzyma. Po drugiej stronie pokoju pęknięcia biegną od podłogi aż po sufit. - Drugi wstrząs z 12 maja tylko powiększył pęknięcia i z tego budynku już nic nie będzie - martwi się Kush.

Bezpieczeństwo dzieci

Szybko dodaje, że drugi, parterowy budynek ma inną konstrukcję. Blaszany dach trzyma się na metalowych podporach. - Ściany były popękane i je wyburzyliśmy, nie było sensu czekać, aż na kogoś spadną. Teraz planujemy wyłożyć to miejsce blachami lub matami bambusowymi. Dzieciaki będą mogły się tu bezpiecznie uczyć - podkreśla.

REKLAMA

CNN Newsource/x-news

Kush jest liderem Klubu Młodych Kreatywnych w wiosce Prapcia. Od razu po trzęsieniu ziemi z 25 kwietnia zebrał okoliczną młodzież, by odbudować szkołę i pomóc ludziom przy tymczasowych schronieniach przed deszczem. W wiosce niemal wszystkie 273 domy są popękane i nie nadają się do zamieszkania. Co gorsza, na wiele domostw obsuwa się ziemia i schodzą lawiny.

Powiązany Artykuł

- Trzeba było coś szybko zrobić. Początkowo rodzice krzywo patrzyli na naszą inicjatywę, ale zmienili zdanie - opowiada PAP Ashok Phuyal, drugi z liderów. - Pracujemy od rana do wieczora, bo po prostu trzeba sobie pomagać w takich czasach - mówi dwudziestoletni Manan, który studiuje w stolicy Katmandu, ale po trzęsieniu ziemi natychmiast wrócił do swojej wioski.

REKLAMA

Niełatwe decyzje

Mimo że do przyjścia monsunu w momencie trzęsienia ziemi pozostawał ponad miesiąc, we wschodnim Nepalu już mocno padało. Ludzie bali się wrócić do popękanych domów i pierwsze dni spędzili moknąc pod gołym niebem. Młodzieżowej organizacji udało się załatwić trochę brezentowych płacht, ale nie dla wszystkich. - Mieliśmy tylko pięćdziesiąt i musieliśmy je jakoś rozdzielić. W pierwszej kolejności poszły do ludzi najbardziej poszkodowanych i do najliczniejszych rodzin. Nie była to łatwa decyzja - tłumaczy Kush.

Kilkanaście dni później, 12 maja, przyszedł drugi wielki wstrząs i jeszcze więcej osób straciło dach nad głową. - Teraz już nikt nie mieszka w domach - mówi Ashok. - Zaczęliśmy eksperymentować z konstrukcjami z bambusa, bo jest tani i łatwo tutaj dostępny - dodaje. Tłumaczy jednak, że budowa schronienia z bambusa wymaga pewnej wprawy i trochę czasu. A przedwczesne deszcze monsunowe nie odpuszczają.

TVN24/x-news

REKLAMA

W tym czasie z Katmandu przyjechał Devi Prasad Dahal, który pracuje w firmie informatycznej Subisu. W wiosce Prapcia stracił nowy dom, który budował przez lata z oszczędności. - Politycy i urzędnicy nagle zniknęli z naszej wioski. Nikt się nami nie interesuje i trzeba sobie radzić samemu - powtarza Devi.

- Opowiedziałem moim szefom i kolegom z pracy, jaka jest tutaj sytuacja. Zaczęliśmy myśleć, jak zorganizować pomoc - tłumaczy. Koledzy Deviego znaleźli sponsorów na Zachodzie. Grupa osób z USA i Finlandii, które mieszkały wcześniej w Nepalu, zbierała pieniądze przez stronę internetową WeHelpNepal.org.

Bez pomocy władz

Powiązany Artykuł

Ich głównym założeniem było jak najszybciej dotrzeć do wiosek dotkniętych katastrofą, unikając biurokratycznej machiny tego kraju. "Pieniądze mają iść na dobre, wolne od korupcji projekty – tłumaczy Anttu Rantala. Warunkiem zaakceptowania projektu był też bezpośredni kontakt z lokalnymi liderami z wioski, z kimś takim jak Devi, Kush i Ashok z Prapci.

REKLAMA

Za około 6 tys. USD wolontariusze w Nepalu bezpośrednio u hurtownika kupili pięćset brezentowych plandek dla dwóch skupisk wiosek w dystrykcie Okhaldhunga. Dla Prapci przewidziano 192 wodoodporne płachty, do Hartapur i Serny trafiła reszta.

Jedyną płaską przestrzeń w Prapci zajmuje lecznica i bambusowy budynek, pod którym Klub Kreatywnych ustawił sprzęt nagłaśniający. Kush przez mikrofon wyczytuje nazwiska rodzin, do których trafią brezentowe płachty. Wokół biega roześmiana dzieciarnia. Ashok i Kush opowiadają zgromadzonym ludziom, czym chcą się teraz zająć. Pytają o sugestie. Młodzież sprawnie wydaje plandeki i cała operacja zajmuje mniej niż godzinę.

- Wszyscy w wiosce otrzymali pomoc - cieszy się Devi. - Jesteśmy wdzięczni. Teraz możemy skupić się na szkole, to najpilniejsza sprawa. Jeśli ktoś nam pomoże, chętnie skorzystamy. Ale nie będziemy bezczynnie czekać na pomoc. Trzeba los wziąć we własne ręce - podkreśla Kush.

Z Okhaldhungi Paweł Skawiński (PAP)

REKLAMA

pp

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej