Warszawa: mięso skażone włośnicą trafiło do obrotu? 38-latek z zarzutami

Zakażona włośnicą dziczyzna prawdopodobnie nie trafiła do obrotu w Warszawie i okolicy. Podczas przesłuchania przez policję 38-letni mieszkaniec Radomia przyznał, iż mięso, które kupił od nieznanej osoby, zostało przez niego spalone, a nie sprzedane.

2015-09-19, 15:13

Warszawa: mięso skażone włośnicą trafiło do obrotu? 38-latek z zarzutami
Zdjęcie ilustracyjne. Foto: Lukas Plewnia/Wikimedia Commons/CC

Sprawa dotyczy próbek mięsa dzika, które do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Radomiu dostarczył 38-letni mieszkaniec tego miasta. Wykryto obecność jednego włośnia w jednej z dziewięciu próbek dziczyzny. W piątek, po zawiadomieniu złożonym przez inspektorat weterynarii, policja poinformowała, że mężczyzna, nie czekając na wynik badania, sprzedał mięso zarażone włośnicą i w efekcie między 10 do 14 września mógł wprowadzić do obrotu kilkaset jego kilogramów - w Warszawie i jej okolicach.

Radomianin, który został zatrzymany w czwartek i początkowo odmawiał złożenia wyjaśnień, po przesłuchaniu oraz przedstawieniu zarzutów został zwolniony. Wyznaczono wobec niego dozór policyjny. - Mężczyzna złożył ostatecznie wyjaśnienia - istotne, gdyż wynika z nich, że po ujawnieniu faktu o zarażeniu mięsa zostało ono przez niego zutylizowane poprzez spalenie - powiedziała w sobotę rzeczniczka radomskiej Prokuratury Okręgowej, prok. Małgorzata Chrabąszcz.

Dodała, że 38-letni radomianin ma w tej chwili dwa zarzuty: sprowadzenia niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób poprzez wprowadzenie do obrotu mięsa pochodzącego z dzika i zarażonego chorobą włośnicy oraz posługiwania się sfałszowanym dokumentem, mającym potwierdzać, że próbki mięsa do badań weterynaryjnych zostały pobrane zgodnie z procedurą, przez uprawnioną osobę. W rzeczywistości - według prokuratury - mężczyzna sam pobrał te próbki.

Chrabąszcz podkreśliła, że śledztwo ws. zakażonej włośnicą dziczyzny nadal jest prowadzone, a wersja podana przez mężczyznę podczas przesłuchania - że mięso zostało przez niego spalone, a nie sprzedane - jest szczegółowo weryfikowana przez policję. - Ustalane jest też źródło pochodzenia tego mięsa i jego faktyczna ilość. Przesłuchiwany stwierdził, iż nabył mięso od nieznajomego mężczyzny - dodała prokurator.

REKLAMA

W sobotę Mazowiecka Komenda Policji w Radomiu poinformowała, że bada, co się stało z "mięsem z dzików, co do którego zachodziło podejrzenie, iż może być zakażone włośnicą”. - Badane jest kilka wątków (...). Najmniej prawdopodobna jest jednak wersja, że skażone mięso trafiło do restauracji w Warszawie i okolicach - zaznaczono w policyjnym komunikacie.

Jeszcze w piątek rzeczniczka wojewody mazowieckiego Ivetta Biały zapowiadała, że jeżeli potwierdzą się informacje o wprowadzeniu do obrotu dziczyzny z partii badanej w Radomiu, "sanepid niezwłocznie przeprowadzi kontrole w restauracjach".

Jak potwierdził wówczas mazowiecki urząd wojewódzki, lekarz weterynarii wykrył obecność jednego włośnia w jednej z dziewięciu próbek, a mimo wezwania właściciel nie dostarczył do badania całej partii mięsa, czyli dziewięciu dzików. Zaznaczono jednocześnie, że nie jest pewne, czy dziczyzna została wprowadzona do obrotu, "ale taką ewentualność należy prewencyjnie brać pod uwagę".

PAP/aj

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej