Bombardowania, snajperzy - syryjska codzienność
- Jesteśmy uchodźcami we własnym kraju - mówi Mustafa - nauczyciel języka angielskiego, jeden z wielu syryjskich imigrantów, którzy znaleźli schronienie na dworcu Keleti w Budapeszcie. Jego rodzinny dom w Aleppo został zbombardowany. Jak większość, tego niegdyś przepięknego antycznego miasta, stał się stertą gruzów.
2015-09-26, 09:00
Dworzec Keleti w Budapeszcie. Na peronie panuje względny spokój. Nie ma rodzin rozerwanych kordonem policji, setek ludzi próbujących dostać się do wagonu, czy dziesiątek dziennikarzy z całego świata. Uchodźcy trafią na pierwsze strony gazet dopiero za parę dni.
Dopiero po zejściu w podziemia, obok stacji metra, dostrzegam skalę rodzącego się kryzysu. Kilka tysięcy uchodźców oczekujących na transport na Zachód. Ostatni punkt w drodze do upragnionych Niemiec. Byle zdobyć bilet i ruszyć w drogę.
Na razie na zimnej podłodze koczują tu z całym swoim dobytkiem. Zwykle to kilka plecaków, czasem namiot, koce, śpiwory, trochę ubrań. W jednej części syryjskie rodziny, kawałek dalej Kurdowie, Irakijczycy, Afgańczycy. Są też uciekinierzy z Kosowa. Dzieci grają radośnie w piłkę pomiędzy filarami dworca. Część maluchów rysuje przy pomieszczeniu Migration Aid kredkami. Mężczyźni palą sziszę, kobiety przygotowują skromną kolację, inni śpią po trudach morderczej podróży. Pośród nich porusza się garstka wolontariuszy z kanapkami, gdzieś obok przemykają turyści i mieszkańcy Budapesztu. Teren patroluje zaledwie kilku funkcjonariuszy.
REKLAMA
Nikt na nikogo specjalnie nie zwraca uwagi. Względny spokój. Zmieszany tylko z przykrym odorem wykończonej masy ludzi, której nie zapewniono podstawowych warunków sanitarnych. Kilka dworcowych toalet i szlauch podłączony do paru kranów na świeżym powietrzu. To wszystko, co zdołano przygotować dla tysięcy napływających tu każdego dnia uchodźców. Punkt medyczny i miejsce, gdzie w miarę możliwości wydawane są posiłki - przypominają oblężoną twierdzę, ale nikt nie robi zamieszania. Wszyscy cierpliwie czekają na swoją kolej.
Syryjska codzienność
Gdzieś w tym prowizorycznie zmontowanym obozie wraz z Asią Łopat odnajdujemy 56-letniego Mustafę. Dopiero co przybył do Budapesztu z kilkuosobową rodziną i przyjaciółmi. Zupełnie nie przeszkadzają mu ciężkie warunki Keleti. Widział dużo gorsze. Najstraszniejsze w Aleppo, skąd pochodzi. Na telefonie pokazuje mi zdjęcia swojego zbombardowanego domu. Sterta gruzów i wielka dziura, w miejscu gdzie wybuchła bomba.

- Bombardowania, gaz, snajperzy. To była nasza codzienność. 3/4 miasta zrównane z ziemią - tłumaczy zupełnie spokojnie. Na potwierdzenie tych słów jego brat Mohammed - 40-letni prawnik - odsłania koszulkę, by pokazać ranę po kuli. - Snajper - potwierdza.
Syryjska codzienność wygnała ich na Stary Kontynent. Na wspomnienie zniszczeń w Aleppo żona Mustafy chowa ręce w dłoniach, próbując powstrzymać łzy. 23-letnia Marwa, studentka filozofii próbuje ją pocieszać. Wojna i na niej odcisnęła swoje piętno. Zmusiła do porzucenia uczelni i swoich życiowych planów. Uciekać musiał z nimi także 16-letni Essam, uczeń szkoły średniej. Zmartwiony chłopak boi się teraz bardzo o swoich rodziców. Wyjaśnia, że od czasu, gdy wybuchła obok nich bomba – przestali mówić. Na dodatek nie ma ich na Keleti. Zostali w Turcji. Na dalszą drogę nie starczyło im środków finansowych. Chłopak liczy, że uda mu się sprowadzić mamę i tatę do Europy, gdy już stanie na nogi w nowym kraju. Najlepiej w Niemczech.
REKLAMA

- Keleti jest w porządku. Dużo lepsze niż obóz dla uchodźców. Tu czujemy się niemal, jak w raju – uspokaja uśmiechnięty od ucha do ucha Mustafa. Nauczyciel angielskiego zapewnia, że najgorsze jest już za nimi. Widział przecież kompletnie zniszczone rodzinne miasto. Był też świadkiem, jak węgierscy policjanci przyjęli ich po przekroczeniu granicy. - W tym obozie było jak w więzieniu. Wszystko ogrodzone drutem kolczastym. Jeden posiłek dziennie, brak opieki lekarskiej. Policjanci w pełnym rynsztunku, popychający kobiety i dzieci. Sam widziałem, jak pobili kilka osób bez żadnego powodu. Pytałem ich - czemu się tak zachowują? Czemu nie mają do nas szacunku? Czemu nas tak traktują? Pytałem ich - co zrobiliśmy złego? - mówi rozkładając ręce. - W końcu jeden z nich powiedział po angielsku, że jesteśmy przestępcami. Nie byłem w stanie w to uwierzyć. Dlaczego ja jestem przestępcą? - dodaje i spogląda na mnie, jakby oczekiwał jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia.
Nie jestem terrorystą tylko nauczycielem
Powiązany Artykuł

"Proszę pomóżcie. Jestem bardzo zmęczona"
Podobnych historii na Keleti można usłyszeć tyle, co ludzi, którzy tam koczują. Większość uchodźców chce się z nimi podzielić. Chce, żeby świat zrozumiał ich tragedię. - Musicie otworzyć oczy na to, co się dzieje na Bliskim Wschodzie - podkreśla Mustafa. - Wiem, że jest tu wielu wspaniałych ludzi, którzy chcą nam pomóc. Wielu przychodzi podzielić się z nami jedzeniem, przynosi śpiwory, zabawki dla dzieci. Ale teraz wiem, że są też tacy, którzy traktują nas, jak kryminalistów - dodaje. Tłumaczę mu, że wielu Europejczyków obawia się terrorystów. Kiwa głową ze zrozumieniem. W końcu sam widział na własne oczy horror wojny z Państwem Islamskim (IS). - Oni nie wiedzą nic o islamie, choć nazywają się islamistami - kwituje. - Ja nie jestem terrorystą. Jestem tylko nauczycielem - dodaje po chwili.
Gdy Mustafa wraz z całą rodziną żegna się z nami serdecznie - życzymy im bezpiecznej podróży. Wcześniej zakupione w kasach bilety do Berlina trzyma już w ręku. Pociąg ma odjechać o 9.20 rano. Gdy dotrą do stolicy Niemiec będą się ubiegać o azyl. Potem spróbują rozpocząć nowe życie gdzieś w Europie. Niekoniecznie w Niemczech, bo jeden z ich krewnych jest doktorem w duńskiej klinice. Są pełni nadziei. Pytają się nawet o Polskę, gdy dowiadują się, że stamtąd pochodzimy. Nie wiemy co odpowiedzieć. Nad Wisłą o problemie uchodźców dopiero zaczyna się mówić.
REKLAMA
Nazajutrz Asia wróciła na Keleti. Chciała odprowadzić Mustafę i jego rodzinę na peron. Upewnić się, że wsiądą do pociągu. Pociąg jednak nie przyjechał. Kilkuset węgierskich funkcjonariuszy kordonem odcięło perony. Rząd Wiktora Orbana postanowił, że nie puści żadnego składu kolejowego z Keleti. Tysiące zdezorientowanych uchodźców wyrzucono z głównego budynku dworca bez żadnego wyjaśnienia. W totalnym chaosie rodziny zostały rozdzielone, ludzie mdleli z rozpaczy, inni nie mogli powstrzymać wściekłości, wykrzykując przekleństwa w stronę policjantów. Mustafa wrócił na miejsce, gdzie wczoraj się spotkaliśmy i zrezygnowany zapytał Asię: "Co się stało? Dlaczego nie możemy pojechać? Przecież kupiliśmy bilety. Jak mamy teraz dojechać do Niemiec?". Nie potrafiła mu odpowiedzieć.

Kilka dni później pojechałem do Berlina z nikłą nadzieją, że spotkam tam poznaną w Budapeszcie syryjską rodzinę. Nie udało się. Dopiero po tygodniu dowiedziałem się, że Essam dotarł do jednego ze swoich krewnych we Francji. Mustafie z resztą rodziny udało się przedostać do Danii. Nie wsiedli jednak do pociągu w Budapeszcie. Całą drogę z Keleti do granicy z Austrią przeszli na piechotę. Podobnie jak tysiące innych uchodźców, którym węgierski rząd odebrał możliwość spokojniejszej podróży.
Reportaże szlakiem uchodźców:
REKLAMA
Bombardowania, gaz, snajperzy - syryjska codzienność (z Budapesztu)
"Proszę pomóżcie. Jestem bardzo zmęczona" (z Budapesztu)
Ziemia Obiecana (z Berlina)
REKLAMA
Marcin Nowak, PolskieRadio.pl, współpraca - Joanna Łopat
REKLAMA