Fałszywy alarm pod Tatrami. Turyści dzwonili po pomoc, bo nie chcieli schodzić z gór pieszo
W sobotę wieczorem rozdzwoniły się telefony praktycznie wszystkich służb ratunkowych w Tatrach: od policji po centralę TOPR.
2015-12-27, 19:36
Posłuchaj
Zgłoszenie mówiło o kilkudziesięciu osobach, które utknęły na asfaltowej drodze do Morskiego Oka. Turyści schodząc w dół od strony schroniska liczyli, że zostaną zwiezieni w dół fasiągami.
Jak powiedział rzecznik zakopiańskiej policji, aspirant Roman Wieczorek, gdy okazało się, że wozów już nie ma, turyści zaalarmowali między innymi policję twierdząc, że są w dramatycznej sytuacji. Zażądali, by ktoś ich zwiózł na dół.
Policjant zaznaczył, że turystom nic nie groziło, pomocy udzielono tylko tym, którzy byli z małymi dziećmi. Reszta musiała zejść do Palenicy Białczańskiej na piechotę.
Ratownik TOPR Andrzej Maciata przypomniał, że planując wycieczkę w góry zawsze musimy myśleć o tym, jak i o której godzinie wrócimy do domu. Ratownik zwrócił uwagę, że w zimę zmrok zapada szybko, a w nocy dużo łatwiej się zgubić czy wychłodzić organizm. Dlatego wychodząc w góry ustalmy, o której najpóźniej musimy zacząć schodzić, by bezpiecznie i bez problemów wrócić na dół.
REKLAMA
Turyści, których na drodze z Morskiego Oka w stronę parkingu na Palenicy Białczańskiej zaskoczył brak transportu i zmrok, wykazali się wyjątkową lekkomyślnością.
Ale to nie jedyne zdarzenia w tej części Tatr - ratownicy TOPR udzielali pomocy kobiecie, która weszła na taflę lodu na Morskim Oku, mimo że jest ona miejscami popękana. Było też sporo złamań, potłuczeń, ale też na przykład ataków astmy.
IAR, bk
REKLAMA