David Bowie kończy 69 lat. Artysta przygotował prezent dla fanów
To płyta "Blackstar". Krążek zbiera doskonałe recenzje. "To najbardziej ekstremalny album, jaki nagrał" - ocenił recenzent "The Independent".
2016-01-08, 20:26
Posłuchaj
Według krytyka dziennika "The Guardian", "Blackstar" to "hipnotyzujące zerwanie z przeszłością". Recenzent stwierdził, że płyta pokazuje kolejną, jeszcze nieznaną twarz Dawida Bowiego.
A artysta miał ich już wiele... Był kosmitą, wampirycznym księciem i supergwiazdą stadionowego popu.
Urodzony w Brixton w południowym Londynie, zaczynał jako Davy Jones, nieśmiały chłopak w tweedowej marynarce. Długo nie był nawet pewien, czy chce być piosenkarzem. Rozważał karierę kompozytora... musicalowego.
Potem przyszedł czas na Ziggy'ego Stardusta - z cekinami, butami na obcasie i ufarbowanymi na czerwono włosami.
- Chodziło o połączenie w jedno wszystkiego, co mnie fascynowało: od teatru japońskiego, przez Jacques'a Brela, Little Richarda i drag queens. To była hybryda tego, co mi się podobało - wspominał Bowie w rozmowie z BBC.
Paul Trynka, biograf artysty, wyjaśnił w rozmowie z Polskim Radiem, że Bowie - zafascynowany protopunkowym brzmieniem Iggy'ego Popa - stworzył alter ego, by uwiarygodnić zmianę brzmienia.
- Jako postać wymyślona mógł być bardziej ekstremalny. Stroje, fryzury no i cała muzyka, która Davida zachwycała - wskazał.
Katalog wcieleń artysty uzupełniają takie postacie jak: Alladin Sane czy wampiryczny Chudy, Biały Książę.
Wydał 26 albumów studyjnych. Wśród nich znajduje się choćby słynna "Trylogia Berlińska" z końca lat 70. Na pierwszym krążku owej trylogii znajduje się poruszający utwór "Warszawa", zainspirowany krótką wizytą w Polsce.
Wbrew tytułowi nie zainspirowała go jednak nasza stolica, a niewielkie miasteczko, w którym zatrzymał się z zespołem wracając z wizyty w Rosji. Artysta nie potrafił sobie potem przypomnieć nazwy miejscowości.
Bowie ma na swoim koncie także liczne single. Choćby takie klasyki jak "Space Oddity" (pierwszy przebój na Wyspach), "The Man Who Sold The World" (zinterpretowany potem przez Nirvanę), "Life on Mars?" (z przełomowego albumu "Hunky Dory") czy "Let's Dance".
Ten ostatni utwór jest symbolem najbardziej "popowego" okresu artysty. Okresu, z którego dziś nie jest zbyt dumny. To wtedy poznaliśmy jego kolejne oblicze: gwiazdora MTV.
- W tym czasie występowałem dla wielkich tłumów na stadionach. Myślę sobie, co ci ludzie tu robią? Dlaczego przyszli, by mnie zobaczyć? Powinni chodzić na koncerty Phila Collinsa. I zaraz pomyślałem sobie: co ja tu robię? - wspominał artysta.
IAR, kk
REKLAMA