"Hoss" stawił się na komisariacie. Śledczy obawiali się, że pomysłodawca metody "na wnuczka" znów zniknie

Arkadiusz Ł. ps. "Hoss", który ma zarzuty związane z oszustwami metodą "na wnuczka" na łączną kwotę blisko 3 mln złotych, stawił się w środę wieczorem na jednym z poznańskich komisariatów w ramach dozoru policyjnego – poinformował rzecznik prasowy wielkopolskiej policji.

2017-02-09, 09:47

"Hoss" stawił się na komisariacie. Śledczy obawiali się, że pomysłodawca metody "na wnuczka" znów zniknie

Mężczyzna przez półtora roku ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości.

Arkadiusz Ł., zatrzymany pod koniec ubiegłego tygodnia na warszawskiej Woli, jest według śledczych pomysłodawcą jednej z najpopularniejszych metod oszustw - na tzw. wnuczka i liderem jednej z największych i najprężniej działających w Polsce i z terenu Polski grup zajmujących się tym procederem.

Źr. TVP Info

Poręczenie majątkowe

Prokurator wystąpił do sądu z wnioskiem o zastosowanie wobec niego tymczasowego aresztowania na okres 3 miesięcy. Sąd Rejonowy dla Mokotowa w Warszawie nie uwzględnił jednak tego wniosku. Zastosował poręczenie majątkowe w wysokości 300 tys. zł i dozór policji.

Istniała obawa, że zatrzymany po ponad rocznych poszukiwaniach mężczyzna w związku z nieuwzględnieniem wniosku prokuratury o areszcie nie pojawi się na komisariacie – miał na to czas do północy w środę.

W środę wieczorem rzecznik prasowy wielkopolskiej policji Andrzej Borowiak poinformował, że Arkadiusz Ł. przybył na komisariat na poznańskich Jeżycach.

Po zatrzymaniu 2 lutego Arkadiusza Ł. prokurator ogłosił mu zarzuty popełnienia, w ramach zorganizowanej grupy przestępczej, czterech oszustw metodą "na wnuczka" na łączną kwotę ponad 1,4 miliona złotych. Dodatkowo jest on także podejrzany o popełnienie szeregu oszustw popełnionych metodą "na wnuczka" na szkodę starszych osób zamieszkałych w Niemczech, Szwajcarii i Austrii, na łączną kwotę stanowiącą równowartość prawie 1,5 miliona złotych. Mężczyźnie grozi 10 lat więzienia.

"Niezrozumiała decyzja"

Decyzję warszawskiego sądu ws. nieuwzględnienia wniosku o areszt skrytykował w poniedziałek minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Jak stwierdził, naraża ona na fiasko pracę śledczych z kilku krajów, którzy usiłowali go schwytać przez półtora roku.

- A gdy to się w końcu udało, warszawski sąd puszcza go wolno. Taka decyzja jest niezrozumiała. Zapłacenie 300 tysięcy złotych poręczenia nie jest żadną gwarancją, że oszust znowu nie ucieknie i nie będzie nadal krzywdzić ludzi. Co to dla niego za suma przy około trzech milionach, które metodą na wnuczka wyłudził od bezbronnych ofiar - dodał Ziobro. Prokuratura złożyła już zażalenie do sądu na odmowę aresztowania mężczyzny.

Osobno, przed Sądem Okręgowym w Poznaniu w ub. roku rozpocząć miał się proces, w którym Arkadiusz Ł. odpowiadać ma m.in. za kierowanie grupą i organizowanie procederu oszustw "na wnuczka". Poszkodowanymi w tej sprawie są obywatele: Luksemburga, Niemiec i Szwajcarii.

Uzupełnienie śledztwa

Sprawa przeciwko Arkadiuszowi Ł. trafiła do poznańskiego Sądu Okręgowego w marcu 2016 r., ale "formalnie się nie rozpoczęła, nie został odczytany akt oskarżenia" - powiedziała Agnieszka Weichert–Urban z biura prasowego poznańskiego Sądu Okręgowego. Rozprawa została odwołana na wniosek obrońcy oskarżonego, a dwa miesiące później, pod koniec maja, SO przekazał sprawę prokuratorowi w celu uzupełnienia śledztwa. Postanowienie to zostało jednak uchylone przez Sąd Apelacyjny w Poznaniu.

We wrześniu, kiedy wyznaczony został kolejny termin rozprawy, "Hoss" nie pojawił się w sądzie ze względu na zwolnienie lekarskie potwierdzone przez lekarza sądowego. W listopadzie natomiast został złożony wniosek o uzgodnienie warunków ewentualnego, dobrowolnego poddania się karze przez oskarżonego.

Kolejna rozprawa, w styczniu tego roku, także się nie odbyła - ze względu na chorobę oskarżonego.

***

Oszuści w metodzie "na wnuczka" dzwonią do wytypowanej osoby podając się za jej krewnego. Informują ją o kłopotach zdrowotnych, finansowych i proszą o wsparcie. Manipulując rozmówcą, proszą o przekazanie kwoty przysłanemu "koledze", "znajomemu".

Arkadiusz Ł. jest według śledczych liderem jednej z największych i najprężniej działających w Polsce i z terenu Polski grup zajmujących się tym procederem. Jej członkowie mają na swoich kontach wielomilionowe wyłudzenia; średnio, przy jednorazowych oszustwach były to kwoty sięgające 40-50 tys. euro.

REKLAMA

Według nieoficjalnych informacji w skład grupy wchodziło nawet 300 osób - trzon stanowili polscy i niemieccy Romowie. - Gang był zhierarchizowany. Każdy pełnił w nim określoną funkcję. Trzon grupy stanowili członkowie rodziny Arkadiusza Ł., m.in. jego synowie, żona, brat - to oni werbowali kolejne osoby i przejmowali pieniądze. Najniżej w hierarchii stały tzw. odbieraki czyli ludzie wynajmowani za stosunkowo niewielkie pieniądze do odbierania wyłudzonej kwoty od ofiar. Te pieniądze trafiały następnie do kurierów. Byli też telefoniści i organizatorzy niższego szczebla. Ważne było to, by w przestępstwo zaangażowanych było jak najwięcej osób, to zmniejszało ryzyko "wpadki" - mówi PAP jedna z osób zajmujących się sprawą.

Grupa początkowo działała na rynku polskim, kiedy jednak okazało się, że zyski mogą być wielokrotnie wyższe zagranicą swoim działaniem objęła Szwajcarię, Niemcy, Austrię i Luksemburg. - Jej członkowie biegle znają niemiecki. Baza nadal była w Polsce. To tutaj w różnych miastach - Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku wynajmowano apartamenty, w których "pracowało" po kilka osób dzwoniąc na wybrane zagraniczne numery - dodaje informator PAP.

W jaki sposób ofiary były typowane nie do końca jest jasne. Informatorzy PAP podkreślają, że kluczem mogły być książki telefoniczne. - Są często wykorzystywane w oszustwach na wnuczka. Z dwóch powodów; po pierwsze przestępcy zakładają, że skoro coraz mniej osób korzysta z telefonów stacjonarnych, to te, których numery znajdują się w takich książkach są osobami starszymi. I po drugie wybierają abonentów z imionami, które były popularne przed laty. Niewykluczone jednak, że w tym przypadku, dodatkowo, ktoś na miejscu sprawdzał czy typowane osoby są bogate. Chodziło o jak najwyższe zyski - zaznacza rozmówca PAP.

A te - jak dodaje - były ogromne. - Mieliśmy przypadek m.in. Szwajcara, od którego jednorazowo wyłudzili 400 tys. franków, potem próbowali wyłudzić kolejne 50 tys. ale zostało to udaremnione przez policję. O tym jak intratny był to interes świadczy choćby jedna z urodzinowych imprez zorganizowanych przez członków grupy w Cannes - wydano na nią 100 tys. euro - mówi.

REKLAMA

kh

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej