Pracoholizm inaczej, czyli jak się lenić w pracy
Jak to mówią: człowiek urodził się zmęczony i żyje po to, by odpoczywać. Tę maksymę do serca wzięli sobie bohaterowie tego tekstu.
2017-08-12, 08:00
Ciekawą historię opisał dziennik "El Mundo". Carles Recio przeszło 10 lat pracował w jednym z hiszpańskich urzędów na stanowisku dyrektora archiwum. Słowo "pracował" użyte tu zostało jednak na wyrost ponieważ urzędnik przez rzeczoną dekadę codziennie rano stawiał się w miejscu pracy, odbijał kartę na bramce i... wracał do domu.
Do jego obowiązków należało m.in. kontrolowanie źródeł bibliograficznych, sprawowanie pieczy nad wystawami i analizowanie wszelkich publikacji ukazujących się w regionie, a także utrzymywanie stosunków z miejscowymi bibliotekami. Recio nie wywiązywał się z żadnego z tych zadań. Za "nicnierobienie" rocznie na jego konto wpływało ponad 50 tys. euro.
Gdy na jaw wyszło, że dyrektor się nie przepracowuje, ten nawet nie poczuł się głupio. Przyznał, że w miejscu pracy trudno go było zastać, nie miał też sekretarki czy choćby komputera. Ale - jak podkreślił - wykonał wiele ważnych zadań poza siedzibą archiwum. Jakich? Nie zdradził.
Innemu urzędnikowi, tym razem z Indii - jak doniosła agencja Reuters - udało się migać od pracy aż... 24 lata. A.K. Verma od 1980 roku pracował w państwowym departamencie zajmującym się pracami publicznymi. Pełnił funkcję asystenta głównego inżyniera. Ogólnie nie narzekał na swoją dolę.
Przełomowa w jego "karierze" okazała się niegroźna choroba i L4, które otrzymał od lekarza. Mężczyżnie tak się spodobało na zwolnieniu, że postanowił z niego nie wracać. Mijały dni, miesiące i w końcu lata, a Verma ani myślał wracać do pracy. Co ciekawe, swojej nieobecności nie uzasadniał w żaden sposób.
W trakcie ów 24 lat kilka razy próbowano rozwiązać problem pracownika, który wolał leżeć na kanapie w domu niż siedzieć przed biurkiem. Nie starczyło jednak determinacji. W końcu sprawa została przekazana na wyższy szczebel.
Twoja praca zabiera ci cenny czas, który mógłbyś poświęcić na realizowanie swoich zainteresowań? Pewien Amerykanin udowodnił, że pracę i pasję można bez problemu połączyć. A jego historię opisał portal PayScale.
Mężczyzna pracował jako tester oprogramowania korporacji z San Francisco. Tworzył raporty na temat błędów i opracowywał nowe funkcjonalności. Praca nie sprawiała mu przyjemności, według niego była po prostu nudna. Nie to co "League of Legends (LoL)" - gra online, której był prawidziwym fanem.
Amerykanin nie był głupi. Opracował specjalny zestaw algorytmów i skryptów. Po kilku miesiącach udało mu się "powołać do życia" bota, dzięki czemu mógł kompletnie zautomatyzować swoją pracę. Program wyłapywał błędy i tworzył raporty, a w tym czasie "idealny" pracownik nabijał kolejne poziomy doświadczenia w LoL.
Zanim manewr wyszedł na jaw minęło sześć lat.
Czytanie wciąga nie gorzej niż gry komputerowe. Przekonał się o tym pracownik hiszpańskiej firmy wodociągowej. Joaquin Garcia - jak czytamy na portalu BBC - przez sześć lat pobierał pensję za pracę, której nie wykonywał.
Mężczyzna przez ten okres w ogóle nie stawiał się w swoim miejscu zatrudnienia (rok rocznie inkasował ok. 37 tys. euro). Nikt się nie zorientował ponieważ struktura firmy była tak skomplikowana, że w zasadzie nie było wiadomo, kto jest pracownikiem firmy, a kto jedynie wykonuje obowiązki na jej rzecz. Dopiero, gdy postanowiono ów lenia... odznaczyć za długoletnią służbę, szydło wyszło z worka.
Pracownik wytłumaczył, że nie przychodził do pracy, bo w zasadzie nie miał wyznaczonych obowiązków, a o poważniejsze stanowisko nie mógł się starać z uwagi na wiek. Wskazał, że w domu nie próżnował - wciągnęła go bardzo filizofia. Jak sam stwierdził, po tych latach, które spędził w domu może spokojnie o sobie powiedzieć, że jest specjalistą od Spinozy.
Kara go jednak nie spotkała, ponieważ zdążył przejść na emeryturę.
kk