Apokalipsa w Haiti oczami wysłannika Polskiego Radia
"Widziałem zrównane z ziemią domy, szkoły i szpitale. Czułem intensywny zapach rozkładających się ciał". Relacja Marka Wałkuskiego z Haiti.
2010-01-29, 09:46
Przez 10 dni oglądałem dramatyczną walkę Haitańczyków ze skutkami potężnego trzęsienia Ziemi, w którym zginęło co najmniej 150 tysięcy osób, a prawie milion straciło dach nad głową. Obserwowałem ratowników z całego świata poszukujących żywych ludzi pod gruzami. Widziałem zrównane z ziemią domy, szkoły i szpitale. Czułem intensywny zapach rozkładających się ciał. Odwiedzałem prowizoryczne obozy, w których Haitańczycy schronili się po trzęsieniu i gdzie oczekiwali na pomoc, która nie nadchodziła. Każdego dnia słyszałem modlitwy oraz błagania o ratunek.
To bardzo osobista relacja Marka Wałkuskiego, który był świadkiem dramatu Haiti.
Pierwszą noc po wylądowaniu w Haiti spędziłem na lotnisku w Port-au-Prince. Tak jak inni dziennikarze spałem na betonie w huku amerykańskich samolotów transportowych C-17 i Herkulesów. Toalety i łazienki zniszczone. Zdobycie jedzenia czy picia było niemożliwe. Na szczęście miałem ze sobą dwie butelki wody, co pozwoliło mi przetrwać pierwszą dobę. Później spotkałem kolegów z telewizji TVN i wraz z nimi przeniosłem się do niewielkiego motelu, który przetrwał trzęsienie ziemi. Warunki pracy były trudne. Spaliśmy po 2-3 godziny na dobę. Połączenie telefoniczne z Polską graniczyło z cudem. W Port-au-Prince panowały 35-stopniowe upały. W powietrzu unosił się kurz oraz dym z palonych przez mieszkańców śmieci. To jednak nic w porównaniu do warunków życia Haitańczyków. Poza tym my mogliśmy wyjechać. Oni pozostali.
Kiedy opuszczaliśmy stolicę Haiti miasto zaczęło powoli wracać do życia. Na skwerach i chodnikach pojawiły się stragany z owocami i jedzeniem. Na ulice wyjechały spychacze i ciężarówki, którymi rozpoczęto wywożenie tysięcy ton gruzu. Skala zniszczeń jest jednak tak ogromna, że nawet z międzynarodową pomocą odbudowa kraju zajmie kilka a może nawet kilkanaście lat.
ZDJĘCIA Z HAITI:
Najtrudniejsze było dostanie się do Port-au-Prince. Wiele samolotów nie otrzymało zgody na lądowanie i musiało wrócić do Santo Domingo na Dominikanie. Mnie udało się dolecieć na miejsce wraz z grupą Amerykanów z organizacji Relief and Rescue jednym z ostatnich cywilnych samolotów jakie wylądowały w stolicy Haiti. Koszt przelotu – 600 USD od osoby. Gotówka do ręki.
Pierwsza noc w Port-au-Prince. Na międzynarodowym lotnisku w Toussaint L'Ouverture lądują samoloty z pomocą humanitarną. Większość to amerykańskie czterosilnikowe odrzutowce C-17 oraz Herkulesy.
Lotnisko w Port-au-Prince to nie tylko miejsce, do którego trafiają dostawy wody, żywności i leków, ale również wielkie centrum prasowe.
W stolicy Haiti jest niebezpiecznie. Większość dziennikarzy nie tylko pracuje, ale i mieszka na płycie lotniska. Niektórzy śpią na gołym betonie. Ja mam nie najgorzej, bo zabrałem ze sobą śpiwór.
Amerykanie ewakuują z Haiti swoich obywateli. Ta kobieta została ranna w trzęsieniu ziemi. Za chwilę zostanie przeniesiona do samolotu, z którego wyładowano pomoc humanitarną, i wraz z setką innych Amerykanów odleci do Miami.
Wojska USA przejmują całkowitą kontrolę nad lotniskiem w Port-au-Prince. Organizacje międzynarodowe narzekają, że Amerykanie mają niewłaściwe priorytety i zamiast żołnierzy powinni przysyłać więcej wody i żywności.
Haitańczycy z niecierpliwością czekają na pomoc humanitarną. Kiedy ciężarówka z dostawami pojawia się w mieście, natychmiast otacza ja kilkusetosobowy tłum.
Poruszanie się po centrum Port-au-Prince jest trudne i frustrujące. Wiele dróg jest nieprzejezdnych. Samochody ledwo mijają się na ulicy.
To jedna z głównych ulic centrum Port-au-Prince. Przed trzęsieniem ziemi rejon ten tętnił życiem.
Pod gruzami tego sklepu znajdować się może kilkadziesiąt ofiar. Dokładnej liczby nigdy nie poznamy.
W trzęsieniu ziemi w Port-au-Prince zniszczonych zostało ponad 20 tysięcy obiektów użyteczności publicznej (szpitali, sklepów, urzędów itp.) oraz 250 tysięcy domów.
W tym miejscu znajdował się ośrodek dla niepełnosprawnych. Prawdopodobnie nikt się nie uratował.
Ten mężczyzna plądrował ruiny. Nie wiadomo czy został postrzelony czy uderzony kolbą karabinu. Policjant nie pozwala się zatrzymać.
W ubiegłym roku jeden z urzędników Port-au-Prince ostrzegał, że 60% budynków w mieście zbudowano z naruszeniem norm bezpieczeństwa. Przy trzęsieniu ziemi o sile 7 stopni w skali Richtera rozsypały się one jak domki z kart.
P ałac Narodowy położony niedaleko Champs de Mars był oficjalną rezydencją prezydenta Haiti Rene Prevala. Budynek został zaprojektowany w 1912 roku przez jednego z najlepszych haitańskich architektów, wykształconego we Francji Georgesa H. Baussana. W momencie trzęsienia ziemi prezydent Haiti wraz z żoną przebywali w prywatnej rezydencji w innej części Port-au-Prince.
P lac L'Ouverture położony naprzeciwko pałacu prezydenckiego. Po trzęsieniu ziemi powstało tu obozowisko, w którym schronienie znalazło kilka tysięcy osób.