Amerykanie w Polsce. "Warszawa lepsza niż Nowy Jork"

Gdy mówili znajomym o przeprowadzce do Warszawy, każdy dziwił się, czemu nie wybrali Londynu czy Paryża. Ale to właśnie w Polsce znaleźli swój dom.

2018-01-18, 12:40

 Amerykanie w Polsce. "Warszawa lepsza niż Nowy Jork"
Robert Manuse wraz z żoną Magdą i córkami, Mają i Lią, przeprowadził się do Polski w kwietniu zeszłego roku. Foto: fot. Izabela Rydzanicz Tomas/archiwum rodzinne

Dla Roberta Manuse’a, który przez kilka lat mieszkał w Madison w stanie Wisconsin, każdy dzień to logistyka. Amerykanin siada do komputera o 9 rano i zaczyna pracę od czytania maili. Po całej nocy jest ich sporo, bo gdy Robert idzie spać, jego współpracownicy z firmy inżynieryjnej w USA siedzą jeszcze w biurze i wysyłają mu wiadomości. Dla 53-latka, siedmiogodzinna różnica czasu między Warszawą a Madison nie jest jednak przeszkodą. Od kwietnia zeszłego roku, gdy przeprowadził się z żoną Magdą do Polski, dalej robi zlecenia dla amerykańskiej firmy. Jego główne obowiązki, to opracowywanie raportów potrzebnych do wyceny gruntu pod budowę autostrad. Dane, których nie jest w stanie sam pozyskać, przesyłają mu współpracownicy po rozmowie z właścicielami gruntów i przygotowaniu brakującej dokumentacji.

- Niektórzy dziwią się, jak mogę wykonywać taką pracę na odległość. W dzisiejszych czasach specjalista pracujący zdalnie, to sposób na obniżenie kosztów firmy. Dla mnie, to też dobre rozwiązanie, bo w końcu mogę trochę odetchnąć – mówi Robert, który choć, jak większość Amerykanów, ma prawo tylko do 10 dni urlopu, w Polsce ma więcej okazji do odpoczynku. Swoją pracę może wykonywać nawet u teściów, do których wraz z żoną i córkami – 7-letnią Mają i 2-letnią Lią – stara się jeździć jak najczęściej.

- Dzieciaki kąpią się w jeziorze, a ja po skończonej pracy mogę wyjść na spacer po lesie – mówi Amerykanin, którego teściowie mieszkają w Międzyrzeczu na Pojezierzu Lubuskim. Wizyta w ich domu to dla niego luksus, po tym jak miesiącami marzył z żoną o wakacjach w Polsce. Okazji do przyjazdu mieli wówczas niewiele, bo amerykańscy pracodawcy niechętnie dają urlop. Gdy Robert pracował kiedyś w Nowym Jorku, przez cztery lata nie miał ani jednego dnia wolnego.

- Szef wciąż powtarzał, że mamy do zrobienia pilne projekty i trzeba poczekać na lepszy moment. Ostatecznie stanęło na tym, że dostałem ekwiwalent za niewykorzystany urlop i dalej przychodziłem do pracy. Teraz powiedziałem sobie: "dość" i postawiłem na rodzinę. Najważniejsze, aby moje córki poznały lepiej polskich dziadków i moich krewnych mieszkających na Sycylii – mówi Robert, którego przodkowie wyemigrowali po II wojnie światowej z Włoch do Nowego Jorku. Amerykanin śmieje się, że nie tylko Sycylia i Polska są dla niego ważnymi punktami na mapie Europy. Kolejne miejsce, to Białoruś, skąd pochodziła jego prababcia. Jak mówi, być może właśnie dlatego czuje się w Polsce jak u siebie.

Zaręczyny w Łazienkach

Historia Jennifer i jej męża Marka jest jak z filmu. On przyjechał do Nowego Jorku na trzymiesięczną kwerendę do pracy magisterskiej z fizyki, ona uczyła angielskiego w szkole językowej. Gdy zapisywał się do niej na zajęcia, wiedziała, że to tylko pretekst, bo przecież mówił po angielsku prawie jak native speaker.

- Gdy Marek wracał do Polski, czułam, że muszę go jeszcze zobaczyć. Dwa miesiące później odwiedziłam go w Warszawie. Z tego pobytu nigdy nie zapomnę spaceru po Łazienkach, gdzie Marek poprosił mnie o rękę – opowiada Jennifer.

Amerykanka nie spodziewała się wówczas, że to właśnie w Warszawie przyjdzie jej kiedyś zaczynać nowe życie. Po sześciu latach wspólnego mieszkania w Nowym Jorku, razem z mężem podjęli decyzję o przeprowadzce do Polski. Zrobili to ze względu na 5-letniego Drake’a i 3-letnią Basię, którzy swoich polskich dziadków i kuzynów mogli oglądać tylko na Skypie. Gdy klamka o wyjeździe zapadła, Jennifer zamieszkała najpierw w Grójcu, rodzinnej miejscowości Marka, oddalonej o 50 km od Warszawy.

- Życie w Nowym Jorku kojarzyło mi się z ciągłymi korkami i pośpiechem. Nagle znalazłam się w niewielkim mieście, gdzie w sobotę o 13 pozamykane są wszystkie sklepy – śmieje się Jennifer, którą po przyjeździe do Polski dziwiło również to, jak rzadko rozmawiają ze sobą obcy ludzie.

- Nie mogłam zrozumieć, że w wypełnionym po brzegu autobusie nikt się do nikogo nie odzywa. W USA normalne jest to, że pasażerowie dla zabicia czasu ucinają sobie pogawędkę. Tak samo jest w sklepach czy restauracjach, gdzie personel jest zawsze miły i pomocny – mówi. Jennifer po trzech latach mieszkania w Warszawie i pracy jako lektorka języka angielskiego wie już, że wśród Polaków można znaleźć prawdziwych przyjaciół. Szczególnie szybko zaaklimatyzowały się jej dzieci, dla których Polska jest teraz drugim domem.

Amerykanka uczy się polskiego

Christine Wilson, 21-latka z miejscowości San Mateo w Kalifornii, tak bardzo przywykła już do wschodniej mentalności, że czasem trudno jej się odnaleźć w USA. Gdy ostatnio pojechała na święta do rodzinnego domu, denerwowało ją, że wszyscy wciąż się uśmiechają i pytają, co u niej słychać.

- Naturalne dla mnie jest teraz to, że ludzie wokół mówią to, co myślą, a na prawdziwą przyjaźń trzeba po prostu poczekać – mówi Christine, która od końca października zeszłego roku pracuje w Warszawie jako lektorka języka angielskiego. Kilka lat wcześniej – tuż po skończeniu liceum – mieszkała przez rok w Kazaniu. Studiowała tam język rosyjski w ramach amerykańskiego programu rządowego, który ma zachęcić Amerykanów do nauki tzw. critical languages, takich jak rosyjski, farsi, arabski czy chiński. Christine po zakończonej wymianie w Kazaniu zrobiła licencjat z rosyjskiego na Uniwersytecie Wisconsin w Madison. Teraz chce postawić również na polski.

- Nie spodziewałam się, że to tak trudny język. Najbardziej przeraża mnie deklinacja – śmieje się Christine. Gdy Amerykanka ma problem z rozszyfrowaniem rozkładu autobusowego albo etykietek na produktach w sklepie, prosi o pomoc przechodniów. – To niesamowite, że tak wielu Polaków mówi świetnie po angielsku. Nie spodziewałam się, że Warszawa to tętniące życiem miasto, gdzie roi się od kawiarni i wydarzeń kulturalnych  – dodaje Christine, która najbardziej lubi poznawać nowych ludzi, umawiając się na wymianę językową.

- Gdy kilka miesięcy temu pracowałam jako nauczycielka angielskiego w Buenos Aires, wciąż spotykałam Amerykanów albo osoby z Ameryki Południowej. W Warszawie, bez problemu mogę umówić się z kimś na kawę i porozmawiać po rosyjsku, polsku czy turecku. To właśnie w Polsce odkryłam prawdziwą wielokulturowość.

Imię jednego z bohaterów zostało zmienione

Marta Zdzieborska

 

Polecane

Wróć do strony głównej