Cios w koński los, czyli spór o transport do "Moka" [REPORTAŻ]
- Przeciążenia. To jest jedno słowo, które określa warunki pracy tych koni - tłumaczy Beata Czerska z Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Wozacy buntują się i mówią, że nie eksploatują zwierząt ponad ich siły. Spór o los koni, które na odcinku Palenica Białczyńska-Włosienica podwożą turystów do Morskiego Oka nie cichnie. Tradycja i pieniądze kontra troska o los tatrzańskich koni. Kto ma rację w tym sporze? To sprawdzał reporter portalu polskieradio.pl.
2018-02-06, 13:00
"Ludzi jest mało, będzie nas tylko piątka", "jak by była możliwość, to wybralibyśmy inny środek transportu", "tak wyszło" - to tłumaczenia turystów, którzy zdecydowali się na transport saniami w drodze do Morskiego Oka. Z kolei wozacy zapewniają, że konie pracują w optymalnych warunkach. - Moje mają już ponad dziesięć lat, a mówią, że trzeba je wymieniać po roku - tłumaczy jeden z fiakrów.
Zdaniem Beaty Czerskiej z Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami konie wymieniane są średnio raz na trzy lata. Wykonują pracę ponad swoje siły, co negatywnie odbija się na ich zdrowiu. Po takiej eksploatacji, jak mówi, większość z nich trafia do rzeźni. Czerska w rozmowie z nami opisuje, z jakimi przeciążeniami muszą się zmagać zwierzęta.
- Przykładowo na ostatnich trzech kilometrach trasy jest bardzo duży podjazd, gdzie nachylenie dochodzi do 6 stopni. Waga koni, wozu i to nachylenie, daje prawie piętnastokrotne przekroczenie normy, z jaką te konie powinny pracować - tłumaczy dodając, że nawet jeśli wóz byłby ciągnięty po prostej drodze to jest on za ciężkie o ponad tonę. Zimą nic się nie zmienia - kontynuuje - bo sanie, wprawdzie lżejsze od wozów, często ciągnięte są po asfalcie.
Powiązany Artykuł
Spłonął hybrydowy wóz TPN. Co dalej z tatrzańskimi końmi?
Regulaminowe traktowanie koni
Problemu nie dostrzega dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Szymon Ziobro. - Mieliśmy sytuacje, gdy koń przewracał się i wstawał, natomiast w mediach pojawiała się informacja, że kolejny koń padł w drodze do Morskiego Oka. Tak się nie dzieje. Od 2014 roku na tym odcinku padły dwa konie - mówi dyrektor TPN i dodaje, że fiakrzy muszą stosować się do zapisów regulaminu, który stworzono na podstawie przeprowadzonych wcześniej testów wydolnościowych zwierząt.
REKLAMA
W regulaminie czytamy między innymi, że kurs pary koni "w górę w dół" i "w dół w górę" nie powinien trwać krócej niż 3 godziny 50 minut, w tym czasie powinna nastąpić minimum 20 minutowa przerwa. Konie też, po każdym cyklu, powinny odpoczywać minimum 2 godziny. Maksymalna liczba przewożonych osób z dziećmi nie może być większa niż 12 osób w drodze pod górę, w dół fiakier może zabrać 14 osób. Ponadto na niektórych odcinkach wprowadzono zakaz jazdy kłusem.
Obrońcy zwierząt twierdzą, że obostrzenia niewiele zmieniają. - Konie pracują w przeciążeniu, na co pozwala regulamin podpisany przez dyrektora TPN - oponuje Anna Płaszczyk z Fundacji Viva, dodając, że TPN zarabia na wozakach. - Do budżetu parku z ich działalności wpływa ok 900 tys. złotych rocznie - mówi Szymon Ziobro. Ale - jak podkreśla - nie chodzi tylko o pieniądze, ale też o tradycję i o ludzi, którzy straciliby pracę.
TPN poszukując rozwiązań kompromisowych zaproponował wprowadzenie do użytku fiakrów wozu hybrydowego, który przy pomocy silnika elektrycznego miał wspomagać pracę zwierząt. Prototyp kosztował 200 tys. złotych. Przez pół roku prowadzono testy pojazdu. Zastosowane jednak w nim rozwiązania okazały się wadliwe. Wóz zapalił się podczas ładowania baterii i jego cześć uległa zniszczeniu.
- Wóz nie spłonął doszczętnie, wydaje się, że po naprawach kolejne testy będą mogły ruszyć zgodnie z planami - poinformowała Paulina Kołodziejska, kierownik Zespołu Komunikacji i Wydawnictw TPN. Zdaniem Beaty Czerskiej z Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami to nic nie zmienia. - Wóz testowano bez naszego udziału, nie wiadomo, czy wogóle będzie działał zgodnie z oczekiwaniami. Ostatnie wydarzenia na to nie wskazują - mówi.
REKLAMA
Co o pracy koni na drodze do Morskiego oka myślą turyści? Okazuje się, że ich zdania są podzielone. Zapraszamy do obejrzenia reportażu.
Paweł Kurek
REKLAMA